Reszka po debacie: Chyba Duda

Andrzej Duda był znacznie lepszy niż w pierwszym starciu. Nie dawał się już wodzić za nos. Sam nauczył się sztuki faulowania.

21.05.2015

Czyta się kilka minut

Druga debata prezydencka. Bronisław Komorowski i Andrzej Duda. Fot. Marcin Borkowski   /
Druga debata prezydencka. Bronisław Komorowski i Andrzej Duda. Fot. Marcin Borkowski /

A Bronisław Komorowski? Jak stary lis. Usiłował prowokować konkurenta, atakował i nareszcie nie czytał z kartki. Ale tym razem, moim zdaniem, nie wygrał.

Wszystko zaczęło się od ostrego faulu. Najpierw Komorowski podczas powitania chciał zezłościć Dudę: - Miło, że się widzimy, z pana sztabu dochodziły różne sygnały.

Ale jego słowa trafiły w próżnię. Do akcji przystąpił Andrzej Duda. Ruszył w stronę prezydenta z małą flagą Platformy Obywatelskiej. Zostawił ją na stoliku konkurenta – przypominając, że to przecież Komorowski jest kandydatem Platformy i nie musi się tego wstydzić.

To była zemsta za pierwszą debatę. Wtedy to bowiem Komorowski spacerował po studiu, Komorowski wręczał i Komorowski wypominał Dudzie związki z partią PiS. Kto mieczem wojuje…

Sytuacja była dla Komorowskiego kłopotliwa. Nie mógł przecież stać w świetle kamer z chorągiewką PO. No, ale nie mógł jej też schować do kieszeni, ani cisnąć o ścianę – w końcu flaga to flaga. Wpadł na pomysł, by gadżet oddać prowadzącej debatę Monice Olejnik. Ta też nie chciała go na pulpicie, więc ostatecznie Platforma wylądowała na podłodze. (Tak ideały sięgają bruku – powiedzą pewnie złe języki).

W efekcie nikt nie wie czy Komorowski i Duda mieli coś nowego do powiedzenia w sprawie referendum o JOW-ach, podatkach i finansowaniu partii. Niby Olejnik pytała, niby oni odpowiadali, ale Polacy gadali o fladze. (Spokojnie, nie było nic nowego).

Mam wrażenie, że kandydat PiS musiał przejść piekło na treningach przed debatą. Ale udało się.

To nie był już niepewny siebie facet, który przemawiał drżącym głosem. Fachowcy od PR wybili mu z głowy przesadną grzeczność. Nie było już ciągłego „pan prezydent to, pan prezydent sio, pan prezydent owo”. Duda nazywał adwersarza „pan Bronisław Komorowski”. I to sprawiło, że rozmawiał nie z głową państwa, której trzeba się kłaniać, ale ze zwyczajnym kandydatem w kampanii prezydenckiej

Zaznaczmy - Duda niemal idealnie mieścił się w czasie. Kiedy raz zostało mu kilkanaście sekund, których nie wykorzystał, słusznie oświadczył: „Nie potrzebuję ich, powiedziałem już to, co chciałem”.

PBK kilka razy próbował przerwać, dogadywał komkurentowi: „Ale niech pan powie o godle”, „Gołąb prawdziwy!”. Duda nie reagował. A jeśli już, to maksymalnie ostro: „Jest pan nieuczciwy” (to po tym, jak Komorowski przypomniał pomysł wysyłania żołnierzy na Ukrainę). „A pan? Czekoladowy orzeł, kotylionik i balonik” (na zarzut, że PiS nie poparł ustawy, by godło było na koszulkach sportowców).

Widać, że Duda wyciągnął wnioski z cięgów, które wziął w pierwszej debacie.

Za to Bronisław Komorowski miał trudne zadanie. Musiał mówić o zmianach, składać obietnice, proponować nową jakość. A jednocześnie (to już ekwilibrystyka) miał obowiązek przypominać, że ostatnie 25 lat było wielkim sukcesem Polski (z małą przerwą na rządy PiS – ma się rozumieć).

Na poparcie swoich słów znów miał kilka liczb w zanadrzu. Mówił, że za rządów partii Dudy średnia pensja była o tysiąc złotych niższa niż jest dziś. Tym razem jednak i Duda operował sprawnie liczbami. Bez zmrużenia oka zaproponował 500 zł na każde dziecko w dużej rodzinie i realny wzrost najniższych emerytur o 75 zł (po wprowadzeniu kwoty wolnej od podatku).

Moim zdaniem to nie przypadek, tylko strategia – co kogo obchodzi średnia pensja w czasach PiS?

Czasy PiS, ale kiedy to było? Grunwald? Cedynia? Cecora? Nikt nie pamięta.

500 złotych, które ewentualnie dostanie się w przyszłości – jest bardziej kuszące od tysiąca złotych, których nie dostało się w przeszłości. To prosta prawda!

W każdym razie, zawsze gdy Duda mógł coś obiecać, natychmiast to robił: „Frankowicze? Pomagamy!”, „Chrześcijanie z Syrii? Jasne, że przywozimy do Polski, wraz z Polakami z Kazachstanu”.

Komorowski robił co mógł, by nie zostawać w tyle.

Przy okazji zastawiał na Dudę pułapki, ale ten chytrze się wyślizgiwał:

„Etat na uczelni? - Wszystko było ok. SKOK-i? - To Komisja Nadzoru Finansowego jest winna. Krystyna Pawłowicz, która mówiła, że flaga Unii to szmata? - Ale to ja będę prezydentem”. Trzeba powiedzieć, że Duda miał łatwo, bo wnyki były spróchniałe.

Nawet z pytania o Smoleńsk wybrnął tak, by nie zrazić do siebie centrowego elektoratu:

„W Polsce nie ma podstawowych dowodów. Jak tu mówić o przyczynie katastrofy? Ja jestem prawnikiem!”.

Komorowski nie ustawał, chcąc wykazać Dudzie, że wcale nie jest żadnym miłym centrystą, ale radykałem. Zarzucił mu, że w sprawie konwencji antyprzemocowej stoi po złej stronie: „Sto tysięcy ofiar przemocy domowej woła do pana”.

Duda sprawnie ripostował, że jest po tej samej stronie, co profesor Andrzej Zoll, oraz po stronie rodziny i tradycji. Stwierdził, że Platforma rządzi już ósmy rok, przyjmuje konwencję, zaś przemoc domowa zamiast maleć, wzrasta (argument, przyznajmy, średni, ale wypowiedziany w porę).

Nie potrafił za to odpowiedzieć na zarzut, że propozycje obniżenia wieku emerytalnego oznaczają podwyżkę o 500 zł składki ubezpieczeniowej. No, ale sam też boleśnie uderzał: „13 razy podpisywał pan ustawy podnoszące podatki, w tym podatki na ubranka dziecięce”.

Duda wyszedł z roli tylko raz. Gdy Komorowski zakpił, że kandydat PiS chciałby zaprosić Władimira Putina do Polski. Wówczas Komorowski tryumfował. Mówił, że na jego zaproszenie na Westerplatte przyjechała „duża ilość” przywódców (przepraszam, ale czy ktoś ze sztabu mógłby powiedzieć prezydentowi, że mówi się "liczba"?).

W sumie obaj odpowiadali ze zmiennym szczęściem. Na własny użytek stawiałem plusy i minusy przy każdej odpowiedzi. Wyszło mi mniej więcej remisowo.

A strategicznie?

Według mnie Komorowski chciał się pokazać jako kandydat na serio – na tle konkurenta chwiejnego w poglądach, reprezentującego radykalną partię, nieprzewidywalnego: „wybory to nie randka w ciemno”.

Sam Duda usiłował pokazywać się jako człowiek stabilny i samodzielny. Od PiS-u się nie odcinał, ale jego PiS jest przecież inny. To nie PiS Macierewicza i Kaczyńskiego, ale PiS kolorowy, PiS „dialogu”, „dobrej zmiany”. Czy Polacy kupią tę opowieść? Zobaczymy w niedzielę.

Ja, jeśli musiałbym na gorąco wskazać zwycięzcę tej debaty, postawiłbym na Dudę. Wyglądał szczególnie dobrze, jeśli zapamiętać jego występ w pierwszym odcinku.

Na koniec zauważę rzecz ważną: dzięki pytaniu Justyny Pochanke najpewniej uda się uratować od śmierci kilkaset syryjskich rodzin – obaj kandydaci jasno obiecali, że pomogą. Jeśli dotrzymają słowa, warto było debatować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej