Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ważne i aktualne ze względu na zbliżające się wybory pytanie, czy i w jaki sposób walczące o głosy partie używają w owej walce Kościoła, eksponując swoją prokościelność, albo - wprost przeciwnie - antyklerykalizm, prowokuje pytanie następne, o meritum: czy istotnie w Polsce Kościół jest siłą znaczącą i zaangażowaną w to, co się w naszym życiu politycznym dzieje?
W czasach Polski Ludowej obowiązywał aksjomat, że samodzielny wstęp na obszar polityki jest dla Kościoła niestosowny i wzbroniony. Ta odgórnie narzucona zasada w jakiejś mierze ukształtowała nasze myślenie. W 1981 r. warszawski taksówkarz, który wiózł mnie z pogrzebu kard. Wyszyńskiego, na uwagę, że zmarły był postacią wielką, wzruszył ramionami i burknął, że tej opinii nie podziela, bo Prymas za bardzo się mieszał do polityki.
Takie myślenie pozostało. W przeprowadzonym przez firmę PBS w 2006 r. sondażu na pytanie "Czy biskupi powinni zabierać głos i wypowiadać się w kwestiach politycznych?" 2 proc. respondentów odpowiedziało "zdecydowanie tak". "Raczej nie" i "zdecydowanie nie" odpowiedziało łącznie 58 proc. W tym roku badania prowadzone przez TNS OBOP wskazały, że podejście niewiele się zmieniło: 66 proc. badanych przeszkadza zbyt duży udział Kościoła w życiu politycznym, 27 proc. uważa, że wpływ Kościoła na politykę jest zdecydowanie za duży. Tych, którym to nie przeszkadza, jest 27 proc. Przekonanych o zbyt małym uczestnictwie duchownych w polityce jest 6 proc. Polaków.
Badania te nie tyle informują, czy rzeczywiście Kościół w Polsce jest, czy nie jest zaangażowany politycznie, ile odzwierciedlają stan zbiorowej świadomości. To właśnie zbiorowa świadomość interesuje "polityków sondażowych".
A rzeczywistość? To, że sondaż przeprowadzony po ogłoszeniu raportu komisji Jerzego Millera przez SMG/KRC MiliardBrown wskazywał, że prawie dla połowy Polaków przyczyny katastrofy smoleńskiej są nadal niejasne, nie znaczy, że raport nie pokazał przyczyn katastrofy w sposób jasny (sądzę, że pokazał). Jak wiadomo, poważny procent widzów oglądających telewizję nie rozumie tego, co ogląda, a odbiorcy "Wiadomości" czy "Faktów" z reguły nie rozróżniają faktów od opinii wypowiadających się osób. Uporczywie powtarzane w mediach zdania o potężnym wpływie Kościoła na politykę i rządzących, o rosnącej pazerności, dwulicowości i arogancji biskupów, kleru i Kościoła bywają na ogół przyjmowane jako opis rzeczywistości przez tych, którzy sami z takimi postawami kleru się nigdy nie spotkali. Tak więc pytanie o stan faktyczny: o to, czy istotnie Kościół w Polsce jest polityczną potęgą, czy nią nie jest, pozostaje aktualne.
Wyznaję: bardzo bym chciał, żeby nią był. Nie w sensie budowania teokracji, "dyktatury czarnych", o co zresztą dziś chyba nikt rozsądny (z wyjątkiem pani prof. Senyszyn) Kościoła nie podejrzewa, ale w sensie opiniotwórczej skuteczności w naszym świecie, w którym hierarchię wartości tworzy się w zależności od sondaży. By tak umiał trafić do przekonania swoich wyznawców, że nawet wobec praw dopuszczających (bo przecież nie nakazujących) postępowanie sprzeczne z głoszonymi przez chrześcijaństwo wartościami, jak np. poszanowanie życia (aborcja, eutanazja, kryptoeugenika w przypadkach in vitro itd.), tym wartościom pozostali wierni. Nie chodzi o to, by skutecznie organizował odpowiednie lobby w parlamencie, ale by formował sumienia chrześcijan tak, aby swoim życiem zmuszali przeciwników do refleksji.
Sukces w postaci ustawy napisanej "w duchu chrześcijańskim" jest sukcesem dość kruchym. Osiągnięty w jednej kadencji, łatwo może zostać unicestwiony w następnej. Zdolność kształtowania społecznego myślenia i życia w duchu Ewangelii to także, a może przede wszystkim - trudna do użycia w grach partyjnych - polityczna siła Kościoła. Oby miał jej jak najwięcej.