Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Joe Biden był wyraźnie poruszony. „To nie jest normalny sąd” – takimi słowami prezydent podsumował decyzję Sądu Najwyższego. Orzeczenie – wydane przez sześciu konserwatywnych sędziów, w tym trzech mianowanych przez Donalda Trumpa – stawia sprawę jasno: tzw. polityka afirmatywna, która umożliwiała uczelniom kierowanie się w rekrutacji także pochodzeniem etnicznym kandydata, jest niekonstytucyjna.
Indeks dla kadeta
Sędziowie rozstrzygali w sprawach dotyczących rekrutacji na Harvard i Uniwersytet Karoliny Północnej, ale ich decyzja dotyczy całego kraju. Przedstawiając opinię większości, sędzia John Roberts oznajmił, że takie wyrównanie szans głównie studentów afroamerykańskich i latynoskich, co od lat 60. XX w. miało być zadośćuczynieniem za segregację rasową, dyskryminuje studentów białych i azjatyckich (ci zwykle pochodzą z rodzin lepiej sytuowanych).
Sąd zrobił wyjątek: nowymi regulacjami nie objął akademii wojskowych, za czym, jak ujął to sędzia Roberts, mają przemawiać „interesy innego rodzaju”. Jeśli spojrzeć na statystyki, właśnie w tych placówkach przybywa zróżnicowanych etnicznie kadetów: w ciągu 20 lat liczba niebiałych studentów na kampusie Akademii Wojskowej w West Point wzrosła z 20 do 36 proc., a w Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis z 19 do 37 proc.
Stosowanie podwójnych standardów wytknęli sędziom politycy Partii Demokratycznej, argumentując, że wspieranie mniejszości etnicznych na uczelniach cywilnych ma być niekonstytucyjne, ale już ułatwianie im kariery wojskowej w przyszłości być może okupionej śmiercią za ojczyznę – już nie.
Jak obejść zakaz
Orzeczenie z 29 czerwca potępili rektorzy prestiżowych uczelni: Harvardu, Yale, Princeton czy Amherst College. Dla nich polityka afirmatywna była sposobem, by przyciągać na kampusy nie tylko białych studentów z zamożnych rodzin. Jak wynika z analizy dziennika „New York Times” z 2017 r., na najlepszych uczelniach w USA Afroamerykanie stanowią tylko 6 proc. studentów pierwszego roku.
Niepokoją statystyki z dziewięciu stanów, gdzie już przed laty zakazano (w drodze referendum) uczelnianej polityki afirmatywnej: w wyniku zmiany przepisów aż o 23 proc. spadła tam liczba przyjmowanych studentów z mniejszości etnicznych. W Kalifornii, gdzie politykę afirmatywną wyrzucono do kosza 27 lat temu, największym wzięciem wśród Latynosów cieszą się uczelnie techniczne, oferujące dwuletnie studia licencjackie. Choć Latynosi stanowią niemal 40 proc. mieszkańców tego stanu, tylko 5-6 proc. ma szansę na indeks na najbardziej prestiżowych uczelniach.
Teraz, gdy zakaz polityki afirmatywnej objął cały kraj, eksperci oceniają, że jedynym sposobem na obejście nowych przepisów przez uczelnie prywatne może być rezygnacja z funduszy federalnych. Orzeczenie Sądu Najwyższego jest bowiem wiążące dla nich tylko wtedy, gdy są dofinansowywane przez rząd USA.
Kwestia strategii
Koniec polityki afirmatywnej może wpłynąć na rynek pracy. Orzeczenie może wystraszyć korporacje, które ostatnio mocniej stawiały na zatrudnianie pracowników z mniejszości etnicznych. Trudniejszy dostęp do prestiżowych uczelni dla Latynosów i Afroamerykanów zmniejszy ich szanse na dobre wykształcenie i zajmowanie w przyszłości wyższych i lepiej płatnych stanowisk. Z analizy agencji Associated Press wynika, że tylko co dziesiąty menedżer to osoba czarnoskóra; z kolei wśród prawników tylko 5 proc. to Afroamerykanie.
Obecna decyzja Sądu Najwyższego nie budzi takich emocji jak zeszłoroczne zniesienie przez ten sąd federalnego prawa do aborcji. Z badania cytowanego przez „New York Times” wynika, że aż 74 proc. respondentów uważa, iż publiczne uczelnie nie powinny kierować się w rekrutacji pochodzeniem etnicznym kandydatów. Tego samego zdania w odniesieniu do uczelni prywatnych jest 69 proc. ankietowanych.
Społeczne nastroje mają przełożenie na strategię Demokratów: wprawdzie krytykują decyzję Sądu Najwyższego, ale nie zanosi się, aby wykorzystali ten temat przed wyborami prezydenckimi w 2024 r. Z ich perspektywy lepiej sprzedaje się walka o prawo do aborcji. ©
Autorka jest dziennikarką „Press”.