USA: Będzie rewolucja?

Wyścig prezydencki w USA wygrał Barack Obama. Zwycięstwo senatora z Illinois nie jest tylko zwykłą, jedną z wielu w historii, zmianą władzy. Może oznaczać polityczne trzęsienie ziemi. Co czeka nowego lokatora Białego Domu?

05.11.2008

Czyta się kilka minut

Jeśli komuś się wydaje, że w Polsce długo trwają kampanie wyborcze, to niech sobie wyobrazi dwa lata wyczerpującej, wręcz morderczej, kampanii z prawyborami, ciągłymi wywiadami, wiecami na ekranach kilku stacji naraz, debatami, a na koniec błyskawicznymi rajdami polityków po kilku odległych częściach kraju w jednym dniu. Tak właśnie wyglądała zakończona wczoraj walka o Biały Dom, w wyniku której w styczniu 2009 roku zaprzysiężony na prezydenta zostanie dotychczasowy senator z Illinois z ramienia Demokratów, Barack Obama.

Druzgocąca klęska Republikanów

Jego konkurent, senator John McCain, prowadził kampanię jeszcze w tym samym dniu, kiedy Amerykanie ruszyli już do urn (W USA nie ma ciszy wyborczej -  gdy w stanach Hawaje i Alaska jeszcze trwały głosowania, wynik wyborów był już przesądzony, a obaj senatorowie zdążyli wygłosić stosowne przemówienia). W tym roku nawet McCain, do końca gorączkowo zabiegający o głosy na porywających wiecach, o którym dawniej mówiło się, że był "ulubionym Republikaninem Demokratów", nie mógł przezwyciężyć dynamiki wyborczej. Jego oponent otrzymał ok. 47% głosów wyborców, co przełożyło się jednak na ponad dwukrotną przewagę w kolegium elektorskim.

O ile kilkuprocentowa przewaga kandydata Demokratów pozornie jest niewielka, to już fakt zwycięstwa w tak wielu stanach jest zaskakujący. Amerykański elektorat był w ostatnich latach z grubsza równo podzielony na zwolenników dwóch głównych partii, co miało swoje odzwierciedlenie w głosach elektorskich. Bardzo zbliżone były wyniki rywali w ostatnich latach (Wybory prezydenckie w 2004 roku wygrał George Bush stosunkiem ok. 51% do ok. 48% Johna Kerry’ego. W wyborach w 2000 roku Bush uzyskał poparcie mniejszej ilości głosów pojedyńczych wyborców niż Gore, ale zwyciężył w kolegium elektorów dzięki zwycięstwie na Florydzie, zaledwie o kilkaset wyborców -  do tego bardzo kontestowanych przez obóz oponenta). Oprócz wyniku wyborów prezydenckich kolejnym przełomem jest zwycięstwo Demokratów w wyborach do Kongresu, które zmienia radylnie arytmetykę w izbach na korzyść partii przyszłego prezydenta.

Dodajmy jeszcze do tego bilansu jednego pokonanego, choć na kartkach wyborczych jego nazwiska nie było. Zarówno na wyborach do Kongresu dwa lata temu (już wtedy przegranych przez Partię Republikańską), jak i prezydenckich i kongresowych w tym roku, cieniem kładły się fatalne notowania obecnej administracji. Te wybory były surową oceną wystawioną przez wyborców obecnemu prezydentowi, George’owi W. Bushowi. Skorzystał na tym obóz Demokratów jako całość, a Barack Obama szczególnie.

Wielkie wyzwania

Taki sukces wyborczy Demokratów nie odbył się oczywiście w próżni: Ameryka prowadzi daleko od swoich granic dwie wojny, ma największe w historii zadłużenie węwnętrzne, wysoki deficyt w handlu zagranicznym i wysoki deficyt budżetowy. Na dodatek Ameryka znalazła się na krawędzi finansowej przepaści w związku z kryzysem na rynku pożyczek hipotetycznych. Z tymi i innymi problemami będzie się musiał zmierzyć prezydent Obama. Nie ulega wątpliwości, że na czele tej listy jest bieżący kryzys finansowy. I tu dotychczasowe zachowanie Baracka Obamy nie wróży najlepiej. Powierzchowne obwinianie jedynie Busha za kryzys na rynkach było opłacalną retoryką wyborczą, ale - co najmniej - mijało się z prawdą, a nazywając rzeczy po imieniu - było manipulacją. Grono winnych obecnej sytuacji jest co prawda bardzo szerokie (od byłego szefa Banku Rezerw Federalnych poczynając, na byłych prezydentach kończąc), ale przy bliższej analizie trzeba zauważyć, że nie ma w sferze politycznej osób, które bardziej się przyczyniły do obecnego załamania na rynku amerykańskich nieruchomości niż grupa członków Kongresu z ramienia Partii Demokratycznej. To właśnie oni wywierali zgubny wpływ na sektor prywatny, by udzielał pożyczek osobom, które nie były w stanie ich spłacić. To właśnie Demokraci zachęcali do tej polityki, i popierali ją i to też na nich spoczywa współodpowiedzialność za stan amerykańskiej gospodarki. Prawdziwym zagadką jest, czy prezydent Obama będzie w stanie dokonać korekty zachowań swoich sojuszników partyjnych. Chodzi o to, czy będzie w stanie przeciwstawić się swojemu własnemu środowisku politycznemu, co będzie trudniejsze niż wyścig z obozem oponenta.

Trudno powiedzieć, na ile Obamie uda się też projekt czegoś, co można by nazwać "europeizacją" Stanów Zjednoczonych. Przy niemającej precedensu interwencji na rynkach finansowych i horendalnych wydatkach budżetowych ostatnich lat, Obama wpisuje się w wyraźny skręt w lewo, który widać w Ameryce. Retoryka redystrybucji, podwyższania podatków dla najbogatszych, inwestycji w edukację i pomagania biednym, której używał Obama, przypomina czasami bardziej hasła socjaldemokracji Europy niż język polityki amerykańskiej. Problemem jest zarówno brak środków w budżecie na wszystkie te plany, jak i nieprzystawalność tego typu podejścia do amerykańskiego modelu wartości i historycznych doświadczeń.

Na Obamę czekają też liczne wezwania międzynarodowe. Senator z Illinois, w odróżnieniu od wielu swoich partyjnych kolegów (także tych zasiadających w Kongresie), był od samego początku, przeciwnikiem wojny w Iraku. W czasie kampanii wyborczej obiecywał wycofanie stamtąd oddziałów bojowych. Wygląda na to, że wydarzenia w Iraku w sposób niezwykle fortunny pomogą zrealizować tę obietnicę wyborczą. Dzięki strategii wdrażanej od niecałych dwóch lat decyzją prezydenta Busha (z poparciem Johna McCaina), sytuacja w Iraku uległa istotniej poprawie. Jeśli obecny, na razie minimalny poziom spokoju wewnętrznego będzie się utrwalał, wycofanie większości (ale z pewnością nie wszystkich) sił z Iraku może się odbywać w sposób, który nie spowoduje nagłej destabilizacji w tym kraju i w regionie.

Zupełnie inaczej może przebiegać zapowiadane przez Obamę wzmocnienie sił w Afganistanie. W ostatnim czasie wojna w Afganistanie pochłania więcej ofiar po stronie sił zachodnich niż konflikt w Iraku. Wojska walczące z talibami znajdują się w trudnym położeniu i radzą sobie nienajlepiej. Błędy obecnej administracji będą się długo mścić się na przywódcach wojskowych i politycznych, a Afganistan nie jest problemem, który da się szybko rozwiązać. W odróżnieniu od Iraku, Obama nie będzie mógł pokazać szybkich populistycznych posunięć na użytek wewnętrznej konsumpcji.

Nic też nie zapowiada łatwego rozwiązania w sprawie programu jądrowego Iranu. Nie należy się spodziewać, że przyszły prezydent Obama okaże tu ustępliwość. Co prawda w czasie kampanii mówił o roli dyplomacji w łagodzeniu konfliktów, a rok temu nawet o rozmowach bez warunków wstępnych z przywódcami państw wrogich Ameryce, ale z pewnością już jako prezydent będzie musiał podejmować trudne decyzje. Kilka tygodni temu o perspektywie takiej mówił na spotkaniu z  sympatykami przyszły wiceprezydent  Joe Biden, sugerując, że siła charakteru Obamy zostanie poddana próbie w ciągu kilku miesięcy tak, jak to miało miejsce w czasie prezydentury Johna Kennedy’ego. A ponieważ prosił przy tym o poparcie, można oczekiwać, że miał na myśli konieczność decyzji, które nie spodobają się elektoratorowi.

***

Na ile Barack Obama będzie w stanie sprostać oczekiwaniom tego elektoratu będzie zależało zarówno od niego, jak i okoliczności zewnętrznych. Kryzysy, takie jak atak terrorystyczny na USA za czasów prezydentury Busha, czy kryzys kubański w czasie rządów Kennedy’ego, są sprawdzianem umiejętności przywódczych i dalekowzroczności ludzi u steru władzy. Jak to miało już miejsce w historii, mogą przesłonić inne plany, i być "trampoliną" do wielkości, ale i małości. Wielkie wizje Obamy w kwestiach niezależności energetycznej (możemy się przynajmniej pocieszać w Polsce, że nie tylko my mamy ten problem!), szkolnictwa i państwa bardziej opiekuńczego tworzone są w kontekście bardzo złożonej sytuacji międzynarodowej, ale i podzielonej kulturowo i politycznie Ameryki. O tym, jakiego kalibru politykiem jest Obama, świadczyć będzie nie tylko determinacja w realizacji jego planów, ale też ich selekcja i rezygnacja z niektórych z nich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]