Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W bezwzględnych liczbach rozwój czwartej fali COVID-19 wygląda w Polsce wciąż niepozornie. Jednak tempo przyrostu zakażeń przyspiesza i nie trzeba nawet dobrze rozumieć działania postępu geometrycznego, żeby zdać sobie sprawę, że to ostatnie tygodnie względnego spokoju – starczy przypomnieć sobie, jak wyglądała dynamika zdarzeń w innych państwach. W Wielkiej Brytanii, gdzie fala dopiero co zaczęła opadać z bardzo wysokiego poziomu, epidemiolodzy przypuszczają, że miało na to wpływ zamknięcie szkół oraz skuteczna izolacja osób zakażonych. O tym że na Wyspach były to „tylko” trudne momenty, a nie kolejna narodowa trauma, zdecydował jednak jeden z najwyższych w Europie odsetków osób zaszczepionych.
Tymczasem w Polsce w sposób niemal lustrzany względem wzrostu zakażeń spada liczba szczepień – obecnie wykonuje się jedną trzecią tego, co w połowie czerwca. Co więcej, z obecnej – wynoszącej nieco ponad 48 proc. ogółu ludności – grupy osób, które zgłosiły się na szczepienia, udział tych, którzy są w tej chwili tylko częściowo zaszczepieni (czyli, upraszczając, czekają na swoją drugą dawkę), jest w Polsce najmniejszy spośród większości krajów Unii (mniej oczekujących mają np. Węgry i Rumunia), co oznacza, że pula ludzi gotowych w ogóle skorzystać z możliwości uodpornienia się ulega właśnie wyczerpaniu.
W siedem miesięcy po początku całej akcji rozważania, że jakąś nową akcją promocyjną można szybko nakłonić znaczny odsetek tej połowy, która omija szczepienia szerokim łukiem, to tylko ucieczka polityków przed rzeczywistością. Owszem, nie mamy pewności, jak wyegzekwować ewentualny przymus szczepień w pewnych kategoriach zawodowych – np. medyków i nauczycieli. Ale perspektywa kolejnego semestru hybrydowej nauki jest czymś chyba gorszym niż bałagan wynikający z konieczności zastąpienia niezaszczepionych nauczycieli w pierwszych tygodniach września. Ostatnie półtora roku nauczyło nas, że udają się jakoś, w sposób nie do końca zadowalający, ale jednak, rzeczy, które jeszcze niedawno były poza granicą wyobraźni.
CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>
To jednak wymagałoby odwagi i powagi ze strony rządzących, a także tych, którzy mają ambicję ich zastąpić. Gotowości zaszkodzenia notowaniom własnej partii, wyjścia poza logikę wzajemnego ignorowania się i podstawiania nóg. Skoro mniej więcej połowa naszej wspólnoty obywatelskiej, skądinąd przekonanej, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”, nie wykazuje ani śladu dbałości o dobro wspólne, ani choćby egoistycznej chęci ochrony własnego zdrowia, to zadaniem klasy politycznej jest narzucenie rozwiązań optymalizujących bezpieczeństwo jednostek i zachowanie wspólnego dobra. Przy czym maksymalna możliwa ochrona jednostkowych swobód nie oznacza ich fetyszyzowania. Demokracja liberalna służy wyważeniu sprzecznych racji i szukaniu najmniej dotkliwych sposobów na narzucanie woli większości tam, gdzie prawo i rozum wskazują, że to konieczne.