Ubodzy krewni

Informacje o wspólnych modlitwach, działaniach naukowych, przekładach Biblii usypiają czujność: pod powierzchnią kryje się wciąż zakorzenione głęboko przekonanie, że Polska jest dla Polaków-katolików. A "innowierca" to nie żaden brat.

22.02.2011

Czyta się kilka minut

W "Tygodniku" nr 5/11 Jacek Borkowicz walnął potężnie. Jego "Wyznania wiernego antyklerykała" to świetnie napisany atak na model Kościoła, w którym wspólnota zredukowana została do instytucji. Ma ona swoją piramidę współpracowników i swoją klientelę. Ci pierwsi to duchowieństwo najszerzej pojęte, ci drudzy to świeccy.

Kiedy laikat pomoże

Niemniej niech każdy Polak-katolik pamięta niektóre frazy hymnu pesymistów, który napisał był przeświętej pamięci jezuita o. Tomasz Rostworowski. Są tam mianowicie dwie tezy antyklerykalne, przy których te Borkowiczowe to mały pikuś: "same durnie są u steru, od komuny aż do kleru" oraz "i laikat nie pomoże, gdy kler niszczy dzieło Boże". Komunę diabli wzięli, kler ostał się mimo wysiłków komuny, ale laikat pomoże tylko wtedy, kiedy będzie składał się nie tylko z ludzi na świat pozakatolicki okropnie obrażonych, do dialogu z nim zgoła nieskłonnych. A takich dziś w polskim katolicyzmie najbardziej słychać. Nie jestem za Kościołem rozwartym, ale w zamkniętym się duszę.

W roku 1964 papież Paweł VI ogłosił encyklikę "Ecclesiam suam", w której ów świat zewnętrzny podzielił z punktu widzenia dialogu na trzy kręgi. Zaczął od najszerszego, czyli całej ludzkości z ateistami włącznie, potem byli wszyscy wierzący w Boga, w środku "bracia odłączeni". Umyśliłem dokonać przeglądu polskiego dzieła dialogowego w kierunku odwrotnym. Od rzymskokatolickiego centrum w siną światową dal. Akcentując dokonania, ale też narzekając szczerze.

Interhomilii polskiej czar

W tej dziedzinie dokonało się niemało. Pamiętajmy, że mieszkamy nad Wisłą, nie nad Łabą albo Renem. Protestant był zaborcą Prusakiem, prawosławny sługą caratu. Pewnie, że to teraz czasy pradziadków i prababek, ale gdy zaczynała się w Polsce posoborowa odnowa, czyli przed prawie półwiekiem, przeszłość nie zaszła jeszcze mgłą. Zresztą podświadomość jest trwalsza. Intelektualista absolutnie otwarty pyta mnie, nie dalej jak dziesięć lat temu, o nazwisko księdza, który prowadził pogrzeb Władysława Terleckiego:

- Jasiu, ty go na pewno znasz, on jest spod Warszawy.

- Skąd mogę wiedzieć, pod Warszawą jest dużo księży...

- Ale ty go nawet drukowałeś. Jak to on się nazywa: Niemiec, diabeł? Aha, już wiem, on jest z Łowicza!

Wtedy dopiero zgadłem, że chodzi o na pewno nie diabelskiego Andrzeja Lutra...

Zatem start był nie od zera, tylko od iluś minusów. No i od iluś lat już mamy w cudownie otwartym kościele św. Marcina w Warszawie na ulicy Piwnej co miesiąc Mszę prawdziwie ekumeniczną. Nie ma wprawdzie interkomunii, ale jest "interhomilia". Msza poza tym przykładnie katolicka, ale kazanie "innowiercze". Doniesiono kard. Ratzingerowi, zakwestionował to w rozmowie z arcyekumenistą biskupem Nossolem: - Przecież homilia jest integralną częścią Mszy.

Na co opolski dyplomata genialny: - Oczywiście, ale jeśli pozwolił na to tak przecież daleki od nowinkarstwa kard. Wyszyński?

Co prawda podejrzewam, że Prymas Tysiąclecia uważał, iż kazanie to w końcu tylko gadanie, co innego niż Eucharystia (tak nas przecież uczono: część Mszy "ważna", na którą nie można się spóźnić pod grzechem ciężkim, zaczyna się dopiero od ofiarowania), i dlatego pozwolił, ale to już inna sprawa. No i w wielodniowym Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan mamy w Warszawie takich "interhomilijnych" faktów co roku trochę nie tylko na Piwnej: na przykład 23 stycznia br. świetną homilię biskupa luterańskiego ks. Jerzego Samca w bazylice rzymskokatolickiej św. Krzyża. A comiesięcznych nabożeństw ekumenicznych jest w Warszawie coraz więcej: jak dotąd, jeszcze jedno w świątyni rzymskokatolickiej i jedno w luterańskiej. Oba te to tylko nabożeństwa Słowa Bożego: tylko, ale podczas nich nie widać rany rozłamu, jaką jest mimo "interhomilii" brak interkomunii.

Styczniowych Mszy ekumenicznych jest w naszej ojczyźnie coraz więcej. Stolica w ogóle z natury przoduje, ale przykład z góry działa. Wytwarza się coś, co można nazwać ekumeniczną poprawnością: po prostu nie wypada już diecezjalnej stolicy nie uczcić taką wspólną modlitwą styczniowego ekumenicznego karnawału (termin śp. ks. Bogdana Trandy). U jednych jest to swoisty konformizm albo i po prostu moda, u innych jednak wynik autentycznej przemiany myślowej i duchowej; w sumie krajobraz powoli się przejaśnia.

Ekumenista - nie filatelista

Niemniej dużo jest jeszcze do przewalczenia. Wraz z ks. Michałem Czajkowskim od lat wojujemy o ekumenizm na modlitwach uświęcających uroczystości państwowe czy samorządowe. Jak już naród chce oprawy religijnej, to niech przynajmniej nie będzie to stempel rzymskokatolicki, znak potęgi jednego Kościoła. Nie mogę powiedzieć, że wołamy na puszczy: tu też jakąś poprawność widać. Tyle że chcielibyśmy, by nie wymagała szkła powiększającego. Pamiętam Mszę za ofiary katastrofy lotniczej: nie było żadnej interhomilii, tylko na końcu nabożeństwa, jako zupełny margines, akcent religijny nierzymskokatolicki.

By sprawa jedności chrześcijan stała się priorytetem, do czego tak usilnie wzywał "nasz" Papież, musi zbłądzić pod dachówki nie tylko pałaców biskupich, także plebanii i klasztorów. Powinny to być odruchy każdego duchownego i świeckiego. Jest zatem źle, jeżeli ośrodek zakonny, w którym dotąd odbywały się młodzieżowe spotkania ekumeniczne, dopuszcza do zaniku tego znaku jedności tylko dlatego, że zostaje przeniesiony do innego klasztoru jedyny ksiądz, którego to pasjonowało. Ekumenizm to nie hobby filatelistyczne: chodzi tu o znaczki nieporównanie świętsze!

Oczywiście jednak chodzi przede wszystkim o to, by zanikły zupełnie znaki niechęci czy nieufności, a takie niestety wciąż się zdarzają. A to władza samorządowa nie zgadza się na adopcję dziecka przez rodzinę zielonoświątkową, a to kleryk zachowuje się wobec biskupa innego wyznania poniżej wszelkiej krytyki. Usypiają czujność mnożące się informacje o wspólnych modlitwach, działaniach naukowych, przekładach Biblii: pod powierzchnią już wygładzoną kryje się wciąż zakorzenione głęboko przekonanie, że Polska jest dla Polaków-katolików. A każdy "innowierca" to nie żaden brat, tylko ubogi krewny.

Naród przecież wybrany

Dialog z judaizmem: nie moja to specjalność, choć moja proweniencja, więc się nie rozpiszę. Stwierdzę tylko, że postęp widać, poprawność podstawową też, ale pozorności nieporównanie więcej niż w sprawie ściśle ekumenicznej. O. Ludwik Wiśniewski napisał w swoim historycznym liście o antysemityzmie wstydliwie skrywanym: no właśnie. Na szczęście już wiadomo, że postawy tej należy się wstydzić, więc są jakieś maski, ale wyłazi spod nich starodawna duchowa obrzydliwość.

Brakuje m.in. zrozumienia, że Lud Wybrany jest właśnie wybrany, nie jeden z wielu - a jedyny. Że Holokaust nie był jednym z wielu ludobójstw: to przecież nie żaden Żyd, to Jan Paweł II powiedział, że zamach na lud wybrany przez Boga był zamachem na Boga samego! Gdy się to przyjmie do pozytywnej wiadomości, przyjdzie np. i opanowanie w krytyce książek Grossa. Tematyka ich jest w istocie religijna. Gdy się morduje choćby jednego Żyda, zabija się samego Boga.

Islam, ale i inni

Bardzo się cieszę, że mamy nie tylko Polską Radę Chrześcijan i Żydów oraz Dzień Judaizmu, lecz także Polską Radę Katolików i Muzułmanów oraz Dzień Islamu. Inny to z istoty swej dialog, bo i religia inna, dobrze jednak, iż jest jakaś równoległość, iż są jakieś znaki, żeśmy nie jednostronni. No i nie bójmy się meczetu w stolicy, choćby i z minaretem.

Rozumiem również pojęcie religii Abrahamowych: monoteizm tych trzech to nie pojmowanie bóstwa w hinduizmie i buddyzmie. A przecież szczególnie ta druga religia powinna interesować życzliwie chrześcijan. Nie upieram się akurat przy pomyśle Dnia Buddyzmu, ale czyż religia Współczucia nie jest jak żadna inna bliska religii Krzyża? Nie zapomnę usłyszanego gdzieś płaczu matki, że syn został buddystą. Płakałaby też zresztą pewnie, gdyby stał się baptystą, zupełnie nie rozumiejąc, że jest jeszcze inna ewentualność na tę samą literę, mianowicie bandytyzm, i to dopiero jest powód do lamentu.

Nawracać czy odwracać

W sprawie dialogu z niewierzącymi nie mam naprawdę nadmiernych wymagań. Nie proszę biskupów, by szli śladami Niemca, o. Karla Rahnera, i mówili o niektórych niewierzących jako o "anonimowych chrześcijanach". Bo zresztą i niektórzy z tych ateistów czy agnostyków powiadają, że wolą, aby ich nie przypisywano do cudzej grupy społecznej i nie stosowano jej nomenklatury, mają własne. Nie życzę sobie też koniecznie, żeby mówiono o jakichś ludziach jako o wierzących implicite, deklarujących niewiarę słowem, ale praktykujących czynem, żeby stosowano ów termin francuskiego ks. Jean-François Sixa: też się bez tego od biedy obędę. I nawet może nazbyt radykalne są nad świętą Wisłą pomysły czeskiego duchownego Tomáša Halíka, żeby pisać jak on: "Myślę, że największą próbą dojrzałości dla nas, chrześcijan, będzie teraz miara naszej zdolności i chęci dostrzeżenia w świeckich humanistach dnia dzisiejszego nie naszych wrogów, ale naszych - być może często zagniewanych i nieprzyjemnych - braci".

Choć przecież nie ma żadnego powodu, by wszystkich niewierzących traktować tak, jak kiedyś traktowało się tak zwanych braci odłączonych. Trzeba się wreszcie opamiętać.

Proponuję minimum pragmatyzmu: bez niego w ewangelizacji ani rusz. Sprawa in vitro uświadomiła mi wreszcie z przeraźliwą jasnością, że nasze duchowieństwo, z Episkopatem na czele, absolutnie nie rozumie, iż jeszcze nikt nikogo nie nawrócił wymyślaniem. Że iżby kogokolwiek skutecznie nawracać, nie można go od Kościoła odwracać. A iluż odwróciło od niego głoszenie nie wesołej, nie dobrej, jeno wręcz okropnej nowiny: o tylu grzesznikach zaprawdę śmiertelnych.

PS. Tymczasem zmarł śp. Arcybiskup Józef Życiński. Jedyny bodaj polski biskup rzymsko-katolicki, który napisał list pasterski wspólnie ze swoim prawosławnym sąsiadem, biskupem chełmskim i lubelskim Ablem. Niech inni nasi hierarchowie idą w te ekumeniczne ślady.

Jan Turnau (ur. 1933) jest dziennikarzem "Gazety Wyborczej", członkiem rady redakcyjnej miesięcznika "Więź", inicjatorem pionierskiego w Polsce trójwyznaniowego tłumaczenia Nowego Testamentu: "Ekumenicznego Przekładu Przyjaciół" (najnowsza publikacja: "Listy św. Pawła"). Prowadzi bloga biblijnego "Moje pisanki": janturnau.blox.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2011