Tytuł rubryki

13.07.2003

Czyta się kilka minut

Czasem odczuwam go jak przywilej. Prawo do odrębności oceny i sądu jest w nim zagwarantowane, a czytelnika nie trzeba osobno uprzedzać, że to niekoniecznie opinia zespołu, a czasem nawet wręcz przeciwnie. I że nawet nie było dyskusji czy wymiany zdań. Korzystam z tego i tym razem - w kilku sprawach.

Po pierwsze, nie podzielam tak wielu wypowiadanych nie od dziś - także w „Tygodniku” - zachwytów nad rolą sejmowej komisji w tzw. sprawie Rywina, a już szczególnie nad rolą, jaką odgrywa fakt bezpośrednich transmisji telewizyjnych ze wszystkich posiedzeń. Za wcześnie jeszcze na podsumowania, skoro końca prac nie widać, ale entuzjastyczna ocena skutków tego spektaklu to doprawdy przesada. Cóż to za „oczyszczenie” życia publicznego (a może bodaj opinii publicznej), skoro głównym motorem kierującym widzami jest podniecenie, z jakim ogląda się igrzyska, bokserskie, gladiatorskie czy podobne. Jak „mu” przyłożą, jak będzie się bronił, jak przegra. Przy czym widz lokuje swoje sympatie i swoją solidarność tylko po jednej stronie - dotarcie do prawdy dawno przestało być najważniejsze, najważniejsza jest wygrana czy przegrana „mojej” strony. A ta wygrana może być czysto doraźna - ale powiedział, ale się stremował, ale się wygłupił. Okrzyków nie słychać, ale potem, po kolejnych scenach spektaklu idą przecież na szpalty i w eter głosy solidarności, wsparcia albo oburzenia, łącznie z wyrokami skazującymi już od razu i bez odwołania. I aktorzy tego spektaklu, posłowie komisji dobrze o tym wiedzą. Przecież cały czas działają kamery i mikrofony. Liczy się każdy niuans głosu, każdy szczegół mimiki. Używa się tych chwytów z pełną świadomością. Obraz i dźwięk jeszcze bardziej odbiorcę podnieca - śledzi tak jak na ringu zachowanie „swojego” i „wroga”. Naprawdę, nie spodziewam się takiego „oczyszczenia atmosfery”, jakie przynoszą burze w przyrodzie. One zresztą trwają krótko, a komisja rozwleka swoją prace coraz bardziej i tylko dziennikarze telewizyjni mają satysfakcję gwarantowanej pracy.

Inny fakt, wobec którego chcę zgłosić votum separatum (nie będąc zresztą w tym samotna), to sprawa skazującego wyroku dla byłego prezydenta Wrocławia za „narażenie majątku publicznego na straty”. Przez trzy lata walczył - jako gospodarz miasta -o korzystną dla miasta interpretację niejasnych przepisów w płaceniu VAT. Otrzymawszy decyzję o konieczności zapłacenia - zrobił to. Zapłacono także zaległe odsetki. A mimo to oskarżono go dokładnie tak, jak oskarża się autentycznych malwersantów. Stając przed sądem sam zrzekł się immunitetu, zamiast za niego się schować. I - dostał wyrok skazujący (tyle że więzienie w zawieszeniu). Ma za swoje, a my mamy lekcję: lepiej nie robić nic dla żadnej służby publicznej, bo za bierność i bezczynność przynajmniej nie ukarze cię nikt, a twojego nazwiska nie wmieszają między nazwiska prawdziwych złodziei publicznego grosza (taką dyskusję telewizyjną już sama słyszałam). Jeśli tak będzie wyglądała coraz szumniej głoszona „walka z korupcją”, to dziękuję.

I jeszcze jeden temat, aż gorący od aktualności, i bliski, bo krakowski. To uchwała senatu UJ, uznająca, że pracownicy uniwersytetu nie powinni wykładać w innych szkołach wyższych w Krakowie. „Dorabianie w konkurencyjnych ośrodkach senatorowie uznali za nieetyczne” -tak jeden z dziennikarzy streścił uchwałę. Smutno jakoś. Bo owszem, są nadużycia w pogoni za zarobkiem - owo zatrudnianie się w wielu na raz szkołach wyższych, owe opuszczane wykłady i zajęcia, bylejakość wielu odpowiedzialnych zadań, takich jak poziom seminariów czy poziom pieczy nad magistrantami i doktorantami. Ale generalizacja owej uchwały budzi pytanie, wiele pytań. Czy chodzi o utrącenie „dorabiania”, choćby było ono konieczne wobec smętnych uposażeń pracownika naukowego? Czy sednem sprawy jest owo potraktowanie innych wyższych uczelni Krakowa jako „konkurencyjnych”? Dlaczego w takim razie mowa jest tylko o uczelniach krakowskich, a nie ma sprzeciwu wobec ewentualnego „dorabiania” pracowników UJ poza Krakowem? I czemu już zapowiada się wyjątki, które nie będą zmuszały do takich wyborów, uczelnie pozostające poza tymi wyjątkami tym bardziej niezrozumiale piętnując? Chciałoby się, by atmosfera w naukowych gremiach Krakowa nie została zmarnowana, by nie zatruło jej rozgoryczenie ani zawiść, tylko staranie o najbardziej owocną współpracę i koegzystencję. Nie ja jedna takiej nadziei nie porzucam.

Józefa Hennelowa

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2003