Twarz antybohatera. Anita Piotrowska o filmie "Nitram"

Scenariusz „Nitrama”, chociaż dość przemyślnie kondensuje burzliwy życiorys sprawcy masakry na Tasmanii, unika fabrykowania jeszcze jednej biografii przeklętej.

05.12.2022

Czyta się kilka minut

 / MATERIAŁY PRASOWE
/ MATERIAŁY PRASOWE

Dziś na podstawie zgromadzonych danych algorytmy mogą przewidzieć popełnienie zbrodni – choć przecież nie każdy, kto miał problemy psychiczne, zimny chów i do szkoły pod górkę, musi zostać wielokrotnym mordercą. Justin Kurzel w filmie „Nitram” portretuje sprawcę australijskiej masakry z 1996 r., unikając mechanicznego profilowania. A nagrodzony na festiwalu w Cannes amerykański aktor Caleb Landry Jones daje bohaterowi rozedrgane ciało i twarz, która wyraża coś więcej niż spojrzenie „tasmańskiego diabła” o socjopatycznych skłonnościach.

Z biografii autentycznego Martina Bryanta, który w Port Arthur zastrzelił 35 osób i ranił 23, film zdaje się wybierać epizody najbardziej brzemienne w skutkach. Kto dzieckiem będąc namiętnie bawił się fajerwerkami, aż w końcu dotkliwie się poparzył i w związku z tym przeżył tygodnie w szpitalu i pięć minut telewizyjnej sławy, niechybnie skończy na zabawach z bronią. Kto mógł tylko pomarzyć o sprzęcie do surfingu, przez lata będzie hodował w sobie frustrację. Dołóżmy do tego brak powodzenia u dziewczyn i chłopaków, niechęć ze strony sąsiadów oraz gwałtowne wahania nastrojów, a dostaniemy wzorcowy portret potencjalnego zabójcy. Zresztą z filmu wynika, że Martin jako beneficjent pomocy społecznej, zażywający psychotropy i powszechnie uznawany za „niedorozwoja”, niemal od zawsze funkcjonował na marginesie społecznego systemu. Stąd wzięło się znienawidzone przezeń przezwisko Nitram, wymyślone przez szkolnych kolegów, anagram prawdziwego imienia.

Czy zatem można było zapobiec temu, co zrobił w wieku dwudziestu dziewięciu lat, skoro jego los wydawał się tak bardzo zdeterminowany? Czy dzięki odpowiedniej terapii mógł wyrosnąć na „wystarczająco normalnego” chłopaka z deską surfingową pod pachą? Gdzie byli wcześniej jego rodzice? Konwencjonalne pytania Kurzel stawia nie wprost, gdyż bardziej interesuje go wewnętrzna aura bohatera.

Rozpoczyna od nakreślenia ogólnych warunków atmosferycznych. Zabiera nas na wietrzną i chmurną Tasmanię, do niby zwyczajnej, ale głęboko dysfunkcyjnej rodziny z przedmieścia, naznaczonej skrywaną depresją ojca (Anthony LaPaglia), matczyną obsesją na punkcie higieny i obopólną ślepotą rodziców wobec ciężaru synowskich zaburzeń. A może jednak, jak w przypadku matki zagranej powściągliwie przez Judy Davis, dało się coś przewidzieć? Jej twarz niejednokrotnie zdradza taką nadwiedzę. Trudno przecież nie wyczuć w domu tykającej bomby, mimo to rodzice pozostają dziwnie bierni i niezdolni do właściwej pomocy.

Twarz Martina, wykrzywiona grymasem cierpienia i jednocześnie ironii, w dodatku na wpół przysłonięta blond strąkami – niczym u Kurta Cobaina z Nir­vany, innego straceńca, zmarłego ledwie dwa lata przed masakrą w Port Arthur – dla nas okazuje się nieprzenikniona aż do końca. Plakaty reklamujące film najczęściej w ogóle nie pokazują twarzy bohatera, fotografując jego sylwetkę od tyłu. Pewnie dlatego, że scenariusz „Nitrama”, chociaż dość przemyślnie kondensuje pewien burzliwy życiorys, unika fabrykowania jeszcze jednej biografii przeklętej.

Kurzel i jego scenarzysta Shaun Grant najwyraźniej uciekają od popkulturowej mitologizacji Bryanta. Choćby po to, by nie produkować jego ewentualnych naśladowców. Usuwają więc prawdziwe personalia, kulminacyjne sceny zbrodni wolą zostawić poza kadrem (wszak filmy o przemocy zbyt często eksploatują przemoc) i całkowicie rezygnują ze skandalizującej otoczki. Nawet wtedy, gdy opowiadają o związku Nitrama z dużo starszą ekscentryczną milionerką Helen (w tej roli żona reżysera Essie Davis), czyli jedyną osobą, która dostrzegła w nim kogoś wyjątkowego, co mogło być jakąś szansą, lecz ostatecznie przyczyniło się do zguby. To również Helen rozbudziła w Nitramie konsumpcyjne i gwiazdorskie ciągoty, czego końcowym efektem będzie zakup pokaźnego arsenału i kamery wideo, którą sfilmuje swój morderczy tour de force. Przy okazji dzieło Kurzela staje się podskórną krytyką nie tylko społeczeństwa spektaklu, uprawiającego idolizację seryjnych morderców czy zamachowców (o Nitramie ktoś potem napisał piosenkę, ktoś inny namalował obraz z nim). Dostajemy oskarżenie całej „kultury broni”, zbierającej krwawe żniwo nie tylko w USA.

Historia nadpobudliwego, nieobliczalnego chłopaka, który pod wpływem wrodzonych predyspozycji i rozmaitych okoliczności zewnętrznych stał się rekordowym zabójcą, a zarazem narodowym antybohaterem, przez Kurzela opowiedziana została tonem raczej beznamiętnym, jednak nie bez napięcia. Od początku znamy jej finał, ale twórcy wiedzą, w jaki sposób snuć tę opowieść, by nie była jedynie podlanym adrenaliną odliczaniem.

Podobnie jak „Słoń” (2003) Gusa Van Santa (o szkolnej strzelaninie w Columbine) czy polska krótkometrażówka „Followers. Odpalaj lajwa” (2022) Jakuba Radeja, film Kurzela nie daje ostatecznych odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Nie domaga się także bezwarunkowego współczucia dla mordercy. Chodzi raczej o próbę solidarnego współodczuwania z nim, kiedy pędzi na złamanie karku, dźwigając potwora w sobie. Kiedy czuje się niedopasowany zarówno do swojego otoczenia, jak i do siebie samego, do własnych marzeń i wyobrażeń. Musi zatem pozostać obcy – co do tego Kurzel nie ma złudzeń. Podczas seansu możemy też bawić się w policyjnych profilerów, lecz w psychologicznej układance pozostanie wiele pustych miejsc.

Dostajemy w zamian doświadczenie filmowe pozwalające zobaczyć świat inaczej, intensywniej, intymniej. Tasmania jest tu wyspą w znaczeniu podwójnym, bo nawet rozległym, pustym przestrzeniom towarzyszy poczucie izolacji i osaczenia. W temacie zdrowia psychicznego „Nitram” ani swego bohatera nie demonizuje, ani nie ociepla. Po prostu maksymalnie wyostrza spojrzenie i uwrażliwia na te szczegóły, które zdążyły stać się ustawieniem domyślnym dla wytłumaczenia destrukcyjnego szaleństwa.

Przekonuje, że trzeba przyglądać się im za każdym razem od nowa, z bliska, w zaskoczeniu i coraz to innym oświetleniu. Tym razem będzie nim gwałtowny rozbłysk fajerwerków – rozpaczliwy sygnał wysłany do świata z wewnętrznego mroku, nawet za cenę rozległych poparzeń. ©

NITRAM – reż. Justin Kurzel. Prod. Australia 2021. Dystryb. Gutek Film. W kinach.

Justin Kurzel jest australijskim reżyserem urodzonym w rodzinie polskiego imigranta. Już w debiutanckim „Snowtown” (2011) interesował się psychologią zbrodni. Ma na koncie także adaptację „Makbeta” (2015) i ekranizację gry „Assassin’s Creed” (2016), w których główne role zagrał Michael Fassbender, oraz „Prawdziwą historię gangu Kelly’ego” (2019).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2022