Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poseł Kowal z PiS jest przewodniczącym sejmowej komisji kultury, więc jego poglądy będą zapewne miały wielki wpływ na niejedną decyzję ustawodawczą. Sęk w tym, że (zgodnie ze starą rewolucyjną zasadą) swoje programowe przekonania i oczekiwania poseł Kowal rzucił na czarne tło przeszłości, przynajmniej połowę swej wypowiedzi poświęcając zarzutom wobec "III RP", w której "zabrakło dumy z historii". Zapanowała wtedy podobno "reguła wyższości tego co nie nasze", bezwzględne ośmieszanie "klasycznej figury »historii nauczycielki życia«", wiele wydarzeń i postaci "skazano na zapomnienie", "defilady i publiczne demonstracje uznano za przeżytek komunizmu", itd., itd.
Czytam z rosnącym zdziwieniem i sama siebie pytam: czy żyliśmy w dwóch różnych krajach i czasach, czy też poseł PiS był dopiero przedszkolakiem, kiedy jeszcze kontraktowy Sejm wymazywał kolejne hańby przeszłości, znosząc nazwę PRL i państwowy 22 Lipca, przywracając imię i herb spadkobierczyni przedwojennej Polski, przywracając państwowe święta 3 Maja i 11 Listopada, nadając kościelnemu świętu 15 sierpnia wymiar także państwowy? Nie oglądał Paweł Kowal nigdy corocznych spotkań Sejmu na powstańczych Powązkach w dniu 1 sierpnia i pochodów listopadowych choćby z Wawelu na grób nieznanego żołnierza i pod Pomnik Grunwaldzki? Nie raczył dostrzec setek ulic w polskich miastach, którym przywracano imiona pamięci historycznej zamiast narzuconych przez reżim skłamanych "bohaterów"?
Właściwie wstyd pisać tak naiwnie, argumentować na takim poziomie. Amnezja jako chwyt polityczny wydaje mi się coraz bardziej żenująca - bo nie dotyczy to przecież tylko jednego posła i jednego zagadnienia. Więc tylko jeszcze parę słów o owej tezie konstruktywnej Kowalowego manifestu. Teza ta, zawarta już w tytule, zdaje się zakładać, że historia jest "nauczycielką życia" tylko wtedy, gdy traktujemy ją z dumą i brakiem wszelkich powątpiewań, a także jako niewzruszony pomnik, w którym najmniejsza rysa staje się zbezczeszczeniem. Stąd tak namiętne oskarżenie o "poddawanie historii narodowej nieustannej reinterpretacji". A przecież identyfikacja z przeszłością swojego kraju, tak jak wszelkie własne dziedzictwo, żeby być źródłem siły na przyszłość, musi być zahartowana, przeryta samodzielnie, zgłębiona, poddana próbom oskarżeń i znaków zapytania, musi zawierać element wyboru: co chcę ocalić, kontynuować, pielęgnować, a co naprawiać albo spłacać dłużnikom kiedyś krzywdzonym. "Nauczycielka życia" nie uczy przecież tylko samoakceptacji i zachwytu nad sobą...
Więc jeszcze to jedno: nie rozumiem, dlaczego poseł z komisji kultury hasło onegdajszych wyborów prezydenckich "wygrajmy przyszłość" nazywa "największym hasłem-bluźnierstwem". Abstrahując od otoczki partyjnej tamtego wydarzenia, akceptacja własnej historii sprawdza się przecież właśnie w tym, czy wybieramy przyszłość dla tej historii. Bo inaczej mamy decyzje o emigracji: najsmutniejsze rozstanie z historią, do której nie chce się dopisywać żadnego dalszego ciągu. Ani apoteozy, ani sporu, choćby najgorętszego.