Tim Page: śmierć legendy wojennej fotografii

Odszedł najsławniejszy, obok Roberta Capy czy Jima Nachtweya, fotoreporter, którego postać i dzieje złożyły się na utrwalony w popkulturze wizerunek wojennego korespondenta.
w cyklu STRONA ŚWIATA

26.08.2022

Czyta się kilka minut

Brytyjski fotograf Tim Page wraz z kambodżańskimi dziećmi przy stoisku z kawą Chimpou. Kambodża. Zdjęcie niedatowane /  / FOT. ASSOCIATED PRESS/East News
Brytyjski fotograf Tim Page wraz z kambodżańskimi dziećmi przy stoisku z kawą Chimpou. Kambodża. Zdjęcie niedatowane / / FOT. ASSOCIATED PRESS/East News

Słyszałem o nim na długo, zanim sam przyjechałem do Wietnamu. Słyszałem o nim tak wiele, że mógłbym uznać, że go znam, gdyby nie to, że tak wielu ludzi przestrzegało mnie: „nie da się go opisać, po prostu nie ma na to sposobu” – pisał o Page’u Michael Herr w swojej książce „Depesze” z 1977 roku, najdoskonalszej opowieści o wojnie wietnamskiej i przełomie lat 60. i 70. I nie tylko wietnamskiej. „Kiedy pierwszy raz na niego wpadłem, miał 23 lata i pamiętam, jak żałowałem, że nie poznałem go, gdy był jeszcze młody”.

Droga na wschód

Na wietnamskiej wojnie wylądował jako dwudziestolatek. W tym wieku staje się dopiero na progu dorosłego życia, ale Page w dorosłość wkroczył dużo wcześniej. Miał 17 lat, gdy bez słowa opuścił dom przybranych rodziców w hrabstwie Kent (nigdy nie dowiedział się, kim była jego prawdziwa matka, która oddała go do przytułku, a ojciec, brytyjski marynarz, zginął podczas II wojny światowej, wkrótce po narodzinach syna), zostawiając im na pożegnanie jedynie list. „Jadę do Europy, pewnie zaciągnę się na jakiś statek i wyruszam w daleki świat. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie, raczej nie będę pisał listów i proszę, by mnie nie szukać” – napisał, prosząc jedynie, by zapłacili za niego mandat za wypadek motocyklowy, który spowodował.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Z Europy, na wschód, wyruszył jednak lądem, szlakiem „dzieci kwiatów”, wędrujących z zachodu, przez Bliski Wschód, Turcję, Iran, Afganistan i Pakistan do Indii i Nepalu. Page, który szukał raczej przygód i pełni życia niż duchowych doznań, dotarł aż do Indochin. W Birmie i Tajlandii pracował jako pomocnik kucharza i barman w restauracjach, a także jako nauczyciel angielskiego, domokrążny sprzedawca mydła i powidła. Szmuglował też papierosy i haszysz. W Laosie skończyły mu się oszczędności, ale znalazł pracę instruktora od spraw rolnictwa w tamtejszym przedstawicielstwie Amerykańskiej Agencji na rzecz Rozwoju Międzynarodowego (USAID). Po godzinach, znudzony urzędniczą rutyną, robił zdjęcia. Fotografia stała się wkrótce jego życiową pasją i wypełniła całe życie.

W 1965 roku był naocznym świadkiem próby zamachu stanu, a fotografie ilustrujące nieudany pucz sprzedał wielkim agencjom prasowym Agence France Presse i amerykańskiej United Press International. Wkrótce zadzwoniono do niego z biura UPI w południowowietnamskim Sajgonie z propozycją pracy na pełen etat jako fotoreporter. Dwa dni później Tim Page był już w Sajgonie.

Wietnam i zastępcza wojna

Sajgon był stolicą południowej części podzielonego na pół Wietnamu. Po II wojnie światowej i wojnie wyzwoleńczej wietnamskich partyzantów przeciwko Francji, kolonialnej metropolii, północną część Wietnamu przejęli partyzanci, wspierani przez Związek Radziecki i Chiny. Południe Wietnamu pozostawało pod kontrolą Amerykanów, którzy zastąpili w Indochinach Francuzów i wspierany przez nich lokalny, wietnamski rząd, przeciwko któremu walczyła południowowietnamska partyzantka Wietkongu, wspierana przez Hanoi, Moskwę i Pekin.

Na świecie toczyła się już „zimna wojna” i cały niemal kontynent został podzielony między komunistyczny Wschód i kapitalistyczny oraz demokratyczny Zachód. Wrogie obozy groziły sobie bronią atomową, ale w strachu przed apokalipsą wolały toczyć zastępcze, konwencjonalne wojny na dalekich peryferiach, w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej.

Wojna wietnamska (1955-75), która rozlała się też na sąsiednie Laos i Kambodżę, stała się jedną z najważniejszych i najpoważniejszych takich zastępczych wojen między Zachodem i Wschodem. Zapisała się również w dziejach jako wojna, na której dziennikarze mieli niespotykaną wcześniej i nigdy później swobodę ruchów, a dzięki telewizji – także siłę rażenia. Tak wielką, że mówiono, zwłaszcza w Ameryce, iż to oni, wojenni korespondenci, dzięki swoim relacjom uświadomili ludziom koszmar wojny, dali początek ruchowi antywojennemu i pośrednio wymusili na amerykańskich politykach i generałach jej zakończenie.

Czas apokalipsy

Tim Page, jako fotoreporter, spędził na niej pięć lat, prawie całą swoją dziennikarską karierę, niby krótką, ale burzliwą oraz bogatą w wydarzenia i trofea. Inni dziennikarze przyjeżdżali i wyjeżdżali, a Page wrósł w wietnamską wojnę na stałe, na cztery lata.

Wkrótce zasłynął z wypraw motocyklem i śmigłowcami na linie frontów i z niesłychanej, niemal straceńczej brawury, która pchała go w sam środek wojennych działań, tak blisko jak się tylko dało („jeśli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, znaczy to tylko, że nie podszedłeś dość blisko” – brzmi najsłynniejsza z maksym Roberta Capy, guru wojennych fotoreporterów, który zginął na minie, podczas poprzedniej wietnamskiej wojny, tej z Francuzami, w 1954 roku). Wracał z wypraw z fotografiami na wyłączność, które kupowały największe pisma – „Life”, „Time”, „Paris Match”.

Nie ze wszystkich wypraw wracał cało. Niedługo po przyjeździe do Sajgonu, w pobliżu Chu Lai został trafiony odłamkami w nogi i brzuch. Tego samego roku, gdy oddział komandosów, któremu towarzyszył, został zaatakowany nocą przez partyzantów Wietkongu, podczas nocnej strzelaniny zabił jednego z napastników. „Pewnie powinienem mieć jakieś wyrzuty sumienia, ale nie mam, nie miałem wyboru – powiedział w jednym z wywiadów. – Nigdy więcej nie wziąłem broni do ręki”.

Rok później, w Da Nang, został ranny w wybuchu granatu, a do szpitala, w którym lekarze powyciągali mu odłamki z twarzy i ramion, przywiózł go najbliższy przyjaciel, fotoreporter Sean Flynn, jedyny syn sławnego aktora Errola Flynna. Jeszcze tego samego roku kuter straży przybrzeżnej, z którym wyruszył na patrol na Morze Południowochińskie, został omyłkowo ostrzelany przez amerykańskie wojsko, a rannego Page’a (lekarze naliczyli prawie 200 ran odłamkowych) i innych żołnierzy wyłowili wezwani na pomoc marynarze.

Wyjechał wtedy na krótko z Sajgonu, leczyć rany, a przed powrotem, żeby nie wyjść z wprawy, pojechał na Bliski Wschód, fotografować arabsko-izraelską Wojnę Sześciodniową. Przed powrotem do Wietnamu w 1968 roku, odwiedził jeszcze Amerykę, gdzie został aresztowany podczas koncertu zespołu The Doors w New Heaven (podczas występu aresztowany został także wokalista kapeli Jim Morrison).

W kwietniu 1969 roku wyruszył śmigłowcem z oddziałem żołnierzy, by ewakuować rannych z linii frontu. Na miejscu lądowania dowodzący oddziałem sierżant nadepnął na minę, która wybuchając urwała mu nogi. Odłamki ugodziły także Page’a, a jeden utkwił mu w czaszce, uszkadzając mózg. Cudem przeżył ewakuację (lekarze kilka razy ogłaszali, że ustała praca serca i dziennikarz nie żyje), a cały następny rok spędził na leczeniu na oddziale neurochirurgicznym w szpitalu wojskowym w Waszyngtonie i na rehabilitacji, wskutek której odzyskał władzę nad lewą częścią ciała i uniknął paraliżu.

Sajgon

Dom, w którym w Sajgonie mieszkał Tim Page, był giełdą wiadomości z wietnamskiej wojny, a także miejscem spotkań zagranicznych dziennikarzy oraz narkotycznych seansów i popijaw, którymi odreagowywali reporterski stres.

Page dzielił dom z innymi dziennikarzami – Leonardo Caparrosem, Simonem Dringiem, Martinem Stuart-Foxem i Steve'em Northupem, a stałymi jego bywalcami byli przyjaciele Page’a i towarzysze jego dziennikarskich wypraw, fotoreporterzy Sean Flynn i Dana Stone. W domu Page’a bywał też Herr, późniejszy autor „Depesz” i scenariuszy filmowych „Czasu apokalipsy” i „Full Metal Jacket”. „Cóż to było za wspaniałe miejsce na wojnę! – powiedział w rozmowie z dziennikarzem „Globe and Mail” z Toronto. – Piękne dziewczyny, wspaniałe jedzenie, najlepsze plaże i zioło najlepsze na świecie”.

Page nigdy nie krył, że w tamtym czasie bliskiej mu kontrkulturowej, młodzieżowej rewolucji, a także podczas dekady lat 70., spędzonej na leczeniu i rehabilitacji w Ameryce, używał narkotyków, zwłaszcza LSD. Wciąż przebywał w szpitalu, gdy dowiedział się, że jego przyjaciele Sean Flynn i Dana Stone wybrali się motocyklami do Kambodży, gdzie zamierzali przedostać się do partyzantki Czerwonych Khmerów. Ostatni raz widziano ich 6 kwietnia 1970 roku. Zrobili sobie nawet zdjęcia na motocyklach, przed wjazdem na tereny Czerwonych Khmerów. Nigdy więcej ich już nie widziano, wszelki ślad po nich zaginął, a w 1984 roku zostali uznani za zmarłych.

Page do końca życia nie ustawał w próbach ustalenia, co się stało z jego przyjaciółmi, czy choćby odnalezienia miejsca ich pochówku. Nakręcił poświęcony im film dokumentalny, a w 1997 roku wraz z innym fotoreporterem Horstem Faasem wydali album „Requiem”, poświęcony 135 fotoreporterom, którzy zginęli podczas wietnamskich wojen z lat 1945-75.

Easy Rider

Do fotografii wojennej już nie wrócił, choć dokumentował skutki wojennych kataklizmów na Bałkanach, w Afganistanie, na Bliskim Wschodzie, w Timorze Wschodnim. „Wojna to robota dla młodych – powiedział w jednym z wywiadów. – Starzy się tym nie zajmują. Są na to zbyt mądrzy i zbyt cwani. Posyłają na wojnę młodych, żeby tam za nich ginęli”.

Lubił szokować wystudiowanym cynizmem, jak wtedy, gdy w rozmowie z dziennikarzem z „Sydney Herald” wyznał, że popłakał się, kiedy powiedziano mu, że otrzymał nagrodę imienia Roberta Capy. „Co za honor! – powiedział. – Capa zginął równo w moje dziesiąte urodziny!”.

Ale mówił też, że dobra fotografia wojenna zawsze jest protestem przeciwko wojnie, a wojna jest jedynie cierpieniem i okrucieństwem, nie ma w niej żadnego piękna ani niczego wzniosłego. „Wojna to marnotrawstwo człowieczeństwa – powiedział w 2001 roku londyńskiemu „Observerowi”. – Nie ma w niej żadnych zwycięzców, a wszyscy są pokonanymi i ofiarami”.

W latach 70. zaangażował się w ruch antywojenny i wspierał weteranów wojny wietnamskiej. Zaprzyjaźnił się m.in. z Ronem Kovikiem, w którego postać wcielił się Tom Cruise w filmie „Urodzony 4 lipca” Olivera Stone’a. Page pracował też dla związanych z muzyką i kontrkulturą pism „Crawdaddy” i „Rolling Stone”, a Jann Wenner, redaktor naczelny tego ostatniego, wpadł nawet na pomysł, by wysłać do Wietnamu Page'a wraz z Hunterem S. Thompsonem, mistrzem dziennikarstwa w stylu „gonzo”, by opisali koniec tamtejszej wojny. Thompson pojechał w 1975 roku do Sajgonu (większą część pobytu spędził upijając się w hotelowym barze), ale nie zgodził się, by towarzyszył mu Page. „Jak dla mnie jest zbyt szalony” – miał powiedzieć Thompson, znany z upodobania do używek, broni i życia na krawędzi. Pracowali za to razem w Ameryce, dokumentując życie i obyczaje hippisowskich komun, narkotyków, rock’n’rolla i losy weteranów wojny wietnamskiej. „Praca z nim była wyzwaniem – wspominał Page w rozmowie z tygodnikiem „Time” – Wyciągał do ciebie garść pigułek, wszystkie w innych kolorach - nie miałem pojęcia co to było – i rano brał pomarańczową i popijał ją wódką. Ja też brałem, jeśli mnie częstował. Młody byłem i głupi”.

Ostatnie lata życia spędził w Australii, gdzie prowadził zajęcia z fotografii na uniwersytecie. „Wojna to najważniejsza rzecz, jaka może się człowiekowi przydarzyć. Jednego dnia żyjesz, a następnego już cię nie ma. Uczysz się szybko, jak przetrwać, albo giniesz” – mówił w jednym z ostatnich wywiadów telewizyjnych. „Na wojnie zawierasz przyjaźnie i są one trudniejsze, ale i trwalsze niż te zwyczajne. Ci wojenni przyjaciele stają się dla ciebie ważniejsi niż najbliższa rodzina, którą zostawiasz samemu jadąc na wojnę. Tam, ci wojenni przyjaciele stają się twoją rodziną, twoimi siostrami i braćmi. I nie możesz myśleć, że zginiesz, że coś ci się przytrafi złego. Jeśli będziesz tak myślał, strach sparaliżuje cię i rzeczywiście przytrafi ci się to najgorsze”.

Kiedy kilka lat temu lekarze zdiagnozowali u niego nowotwór wątroby, powiedział, że ma nadzieję, iż uda mu się uniknąć cierpienia. Umarł, przeżywszy 78 lat, w środę, 24 sierpnia, wśród najbliższej rodziny i przyjaciół w wiejskim domu w Fernmount w Nowej Południowej Walii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej