Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Coraz głośniejszy prozaik, Wojciech Kuczok, wyznaje dziennikarzowi: “Literatura musi być bliska życia. Żyjemy w świecie pełnym krzywdy i dysharmonii. Od tego, by ten stan rzeczy zakłamywać ku pokrzepieniu serc gospodyń domowych, są telenowele. Ja mam zamiar pisać książki dotkliwe" (cytuję za poprzednim numerem “TP"). Dwa sądy, dwie troski o prawdę życia, rozbieżne tak, że chyba się nie stykają, a ja próbuję uporać się z wydarzeniem, które z tego kręgu zjawisk pochodzi, a w żaden sposób nie przystaje do żadnego z obu sądów.
Lubiłam zaglądać do serialu “Plebania", choć nie jestem typową gospodynią domową. Scenarzystom doradza tam bowiem ksiądz proboszcz z Krasiczyna, znający nie scenariusze, lecz rozległe przestrzenie najprawdziwszej Polski. Widać w wątkach “Plebanii" zmaganie się obserwacji autentycznych z nieustannym ciśnieniem poszukiwanych sensacyjek, kryminałów, zagrań mających “uatrakcyjnić" fabułę. Bohaterowie bywają różnie ciekawi. Ale o jednym z nich kiedyś napisałam i odwiedził nas potem w redakcji. Krakowski aktor odtwarzał postać lokalnego “głupiego Romusia", przejmującą, żywą jak bicie serca historię chłopca o wyjątkowej wrażliwości i mądrości, radzącego sobie z nieszczęściami losu tak mężnie jak potrafi tylko dziecko, doroślejsze niż ktokolwiek dorosły, a Boga i wiarę pojmującego prawdziwiej niż niejeden kaznodzieja. Można było wiele w “Plebanii" oceniać krytycznie lub z politowaniem, ale na pewno nie ten wątek. Myślałam sobie zawsze, że to jest prawdziwy dar serialu dla telewidzów, pewnie nie tylko dla “gospodyń domowych". Spotkanie z aktorem było spotkaniem z bardzo ciekawym i ujmującym człowiekiem. Cieszyłam się, że mogę mu podziękować.
Krakowski aktor nazywał się Paweł Gędłek. Niedawno przeczytałam w lokalnej prasie o koncercie dla uczczenia jego pamięci. Umarł nagle. Chciałam dowiedzieć się, co dzieje się w serialu, który przecież “idzie" dalej. Okazało się, że “Romuś" nie umarł, gra go po prostu ktoś inny. Mało podobny, ale to widocznie nikomu nie przeszkadza. Przynajmniej jeśli chodzi o reżysera i grających. Bo chyba widzów nikt nie zamierzał nawet pytać. Skoro opowiada się im historię nieprawdziwą... Czy mieliby odpowiedzieć, że najważniejszy jest dla nich ciąg dalszy? I tak świat wirtualny zatryumfował nad rzeczywistym.
Jeszcze lepiej rozumiem teraz rozterkę księdza Kameckiego. Bo przecież kaznodzieja ma mówić o rzeczywistości bardziej realnej niż wszystko, co nas otacza, a musi się oto zmagać z kilkunastocalowym ekranem, niewzruszonym nawet wobec śmierci człowieka.