Telefon do Hemingwaya

Gdybym miał znaleźć łącznik pomiędzy piosenką a opowiadaniem, wybrałbym telefon. Z budki, ze stacjonarnego, z komórki – ciągle ktoś tu dzwoni.

09.10.2023

Czyta się kilka minut

Phoebe Bridgers na festiwalu Coachella w Kaliforni, kwiecień 2023 r. Fot. VALERIE MACON / AFP / East News

Dla literatury opowiadania są tym, czym jazz dla muzyki – przekonuje notka, od której rozpoczynają się książki nowej serii wydawnictwa Czarne. Ładne, ale nie mogę się zgodzić. Amerykański jazz od początku był spleciony z poezją. Czarni autorzy próbowali improwizować, łapać rytm bebopowej sekcji, sięgali po muzyczne metafory i nazwiska gwiazd tej sceny. I w drugą stronę: jazzmani nazywali swoją twórczość poezją („Poem for Malcolm” Archiego Sheppa) albo po prostu pisali wiersze (Sun Ra, Cecil Taylor). Weźcie do ręki antologię „Black Fire”, otwórzcie na dowolnej stronie, a usłyszycie wściekły ton Aylera. Jazz i poezja, jak dżem i masło orzechowe.

Nie oznacza to, że czytając amerykańskich klasyków opowiadań nie słyszę muzyki. Słyszę ją głośno i wyraźnie. Czasem wręcz przeszkadza w lekturze. Tyle, że z tych krótkich tekstów płynie przede wszystkim wspaniała tradycja amerykańskich songwriterów.

Sięgam na półkę i gdy tylko zbliżę dłoń do Carson McCullers czy Ernesta Hemingwaya, w tle pobrzmiewa już akustyczna gitara. Fakt, czasem to jest wariactwo, natręctwo, naprawdę nie ma się czym chwalić, ale też wyłączyć nie sposób.

Czytam „Ten, kto spał w tym łóżku” Raymonda Carvera i jestem przekonany, że słyszałem już coś podobnego. Po chwili wyławiam fragmenty melodii, które prowadzą mnie do „Marthy” z debiutanckiego albumu Toma Waitsa. Fakt, piosenka idzie w proste romantyzowanie, podczas gdy u Carvera wszystko to bardziej skomplikowane, ale ten niespodziewany telefon, dawna miłość, napięcie na linii… Nic nie poradzę: czytam jedno, słyszę drugie.

Bywa i tak, że brzęczenie w uchu pomaga. Pamiętam, że kiedy skończyłem „Rzekę dwóch serc” Hemingwaya, czułem się lekko zdezorientowany. To już? A gdzie jakaś puenta? Oczywiście, nie wiedziałem wtedy jeszcze o „teorii góry lodowej”, ale znałem już „River Guard” Billa Callahana. Wspaniały utwór o strażniku, który wyprowadza więźniów nad rzekę, gdzie mogą popływać, trochę się zrelaksować. Bardziej nawet obrazek niż historia. Nic więcej się tu nie wydarzy, bo nic więcej nie trzeba. Jak u Hemingwaya.

Gdybym miał znaleźć łącznik pomiędzy piosenką a opowiadaniem, wybrałbym telefon. Z budki, ze stacjonarnego, z komórki – ciągle ktoś tu dzwoni. Nie trzeba nigdzie łazić, potykać się z krajobrazem. Trzy sygnały, podniesiona słuchawka i jesteśmy w centrum wydarzeń. Podobnie w piosenkach, nawet tych nowszych, pisanych w czasach, gdy nikt już przez telefon nie gada. W utworze Phoebe Bridgers „Kyoto” ojciec dzwoni do artystki z automatu. Bridgers wie, że to mało prawdopodobne, więc tłumaczy, że w Japonii wciąż używają tego wynalazku. Później przyzna, że wszystko zmyśliła. Telefon się po prostu sprawdza.

Telefonu nieustannie używa też Mark Kozelek. Jeśli miałbym wskazać autora najlepszych muzycznych opowiadań, postawiłbym właśnie na lidera Sun Kil Moon z okresu „Perils from the Sea” – „Benji”. To piosenki pisane przez gościa, który nie potrafi poskromić swojej uwagi. Znaleźć pstryczka, który zatrzyma transfer wspomnień i refleksji. Dlatego raz za razem Kozelek mówi więcej niż to konieczne. W piosence „Carissa” – poruszającym hołdzie dla tragicznie zmarłej kuzynki – przeskakuje w czasie, szkicuje wielowymiarowe relacje rodzinne, dorzuca skojarzenia, skrawki wspomnień, zagląda za najbliższe skrzyżowanie i dwie przecznice dalej. Te informacje wcale nie popychają akcji do przodu, uwiarygodniają natomiast budowany przez niego świat.

Słuchając „Benji” ani przez moment nie mam wrażenia, że Kozelek chce mnie tylko poprowadzić od refrenu do refrenu. Przeciwnie, on próbuje mnie zatrzymać w kompulsywnie rozbudowywanym świecie, w którym wydarzają się jego piosenki. A stąd już chyba niedaleko do literatury.

Sęk w tym, żeby w tym wszystkim nie stracić z oczu piosenki. Żeby jej stelaż, kręgosłup, nie strzelił pod ciężarem faktów, wspomnień i anegdotek. Kozelek się przed tym nie uchronił i w efekcie po niezłym „Universal Themes” zaliczył jakościowy zjazd (nie tylko muzyczny, ale to inna historia), topiąc siebie i słuchaczy w nawarstwiającym się informacyjnym szumie. I może to ostateczny dowód na artystyczne pokrewieństwo songwritera i autora opowiadań? Czasem obaj bardziej niż chwytliwej melodii czy błyskotliwego pomysłu potrzebują po prostu dobrego redaktora. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023