Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obrazek jest chaotyczny, nie wiadomo dokładnie, co chłopiec zamierza zrobić. W dodatku o drzewo oparta jest druga drabina, malarska; być może pełni funkcję schodów do prymitywnej kryjówki między konarami. I jeszcze jeden szczegół. Za siatką w równych odstępach stoją identyczne, nakryte folią sześciany. Materiał na nowy dom?
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wielokrotnie kartkowałem ten albumik. Kwadratowa książeczka oprawiona w szare płótno, z szarą wyklejką, drukowana na kremowym papierze, pociągniętym na brzegach różem, co upodabnia ją do starych modlitewników. Wewnątrz dwadzieścia siedem zdjęć Krzysztofa Solarewicza z cyklu "Przedostatni stan skupienia". Wydawca: Ośrodek Postaw Twórczych we Wrocławiu. W króciuteńkim posłowiu Filipa Zawady uwaga: "Prototyp tego albumu wyglądał tak, że skserowane zdjęcia były wklejone do pożółkłego zeszytu z 1941 roku. Na ostatniej stronie ktoś, kto zaczynał się uczyć języka francuskiego, napisał: mama, tata, śmierć".
Śmierć po długim życiu, mówią, jest jak kropka na końcu zdania. Zdjęcia Solarewicza to opowieść o tym, co dzieje się tuż przed i tuż po tym, gdy kropka zostanie postawiona. Miejsca po zmarłym są wciąż wygniecione, porządek przedmiotów nie został naruszony, ubrań nie przeglądnięto i nie pochowano. Zmarły właściwie żyje jeszcze - chociaż już go nie ma. Życie toczy się dalej - ale na razie stanęło. Dlatego układ zdjęć jest achronologiczny: bo czas jeszcze się nie podzielił, przed i po to dwie części tego samego doświadczenia. Ludzie w żałobie to ludzie, którzy znaleźli się w nowej rzeczywistości i nie wiedzą jeszcze, jak się w niej poruszać: zarówno wspomnienia, jak strata są zbyt świeże.
Na tych zdjęciach niewiele się dzieje: oglądamy domowników siadających do stołu, zajmujących się dziećmi, przyjmujących gości. Starszy pan (mąż zmarłej?) w papierowej koronie na głowie trzyma na kolanach wnuka. Tę samą twarz widzimy na dwóch innych zdjęciach, zrobionych podczas stypy. Mimo upływających godzin mężczyzna siedzi w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Na stole płonie świeca. Twarz mężczyzny jest zmęczona, opadający kącik ust może być grymasem bólu, ale może też oznaczać, że mężczyzna się zdrzemnął. Kilka zdjęć umierającej przypomina nam, co jest tłem tej całej krzątaniny. Widzimy ją w szpitalu, sfotografowaną niedyskretnie, gdy śpi podłączona do aparatury. Potem w trumnie, gdy ktoś na chwilę unosi wieko. Ale też żywą, gdy przytula wnuczkę, gdy po raz ostatni fotografuje się z nią przy kuchennym stole.
Część zdjęć jest nieostra, demonstracyjnie niestaranna; niekiedy źle oświetlona i pospiesznie kadrowana, jak gdyby fotograf robił je ukradkiem. Niektóre są "nie na temat", wydają się odwodzić nasze spojrzenie od tego, co istotne. Razem tworzą jednak poruszającą opowieść o odchodzeniu i utracie. Poruszającą przez swą zwykłość, nieefektowność. Co ciekawe, na tych zdjęciach nie ma łez, nie ma zaczerwienionych oczu. Autor przesuwa naszą uwagę w inną stronę. Żegnamy się z naszymi zmarłymi, żyjąc. Ucząc się żyć bez nich i wciąż doświadczając ich obecności. Wnuczka ma zdjęcie z babcią. Na tym zdjęciu babcia jest nieco wyraźniejsza, wnuczka poruszyła się i rozmazała. Ale obie się uśmiechają. Przed nimi - puste talerze.