Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
nr 29/06) jest napisany w stylu dzielenia włosa na czworo lub debat, ilu diabłów mieści się na końcu szpilki. Zadaniem Kościoła jest pokazanie, którędy prowadzi bezpieczna droga, a którędy manowce. Poza tym, nie zauważyłam w artykule trzech kwestii.
Chrześcijaństwo opiera się na zaufaniu Bogu, więc może ma On swoje powody, by czegoś od nas wymagać? Głównym celem życia człowieka na ziemi jest do Niego dojść, a On nas prowadzi swoimi drogami. Cierpienie, związane z niemożliwością posiadania biologicznego potomstwa, przyjęte i oddane Mu, przemienia i uświęca nas, przemienia świat ku dobru. Niełatwo cierpienie przyjąć, ale nikt nie może być chrześcijaninem na siłę (podobnie jest z antykoncepcją: zamiast szukać rozwiązania w ramach doktryny, chce się ją na siłę zmieniać). Zapłodnienie in vitro opiera się na zaufaniu człowiekowi, związanym z pychą grzechu pierworodnego ("będziecie jak Bóg..."), tymczasem: "przeklęty mąż, który pokłada ufność w człowieku..." (Jer 17, 5). Człowiek może być płodny na różne sposoby - prawdopodobnie w tym właśnie kryje się powołanie małżeństwa, a nie w fiksowaniu się na dziecku, które chce się MIEĆ, i to za wszelką cenę. Tak nie rośnie ani nie dojrzewa miłość. Co też ważne, w sprawach po ludzku beznadziejnych chrześcijaninowi pozostaje: post, modlitwa i jałmużna. Jeśli nie sprawią one cudu (a przecież w nie wierzymy i zdarzają się), pomogą przyjąć Bożą wolę i drogę. Zaś celem współżycia jest jedność (wzmacnianie miłości) i płodność, która może się różnie wyrażać, niekoniecznie na sposób biologiczny.
MAGDALENA MISZTAK-HOLA teolog; Kraków