Ta biedna publiczność

18.05.2003

Czyta się kilka minut

Na okładce kwietniowego, bardzo ciekawego numeru „Więzi”, uwagę czytelnika przykuwa dramatyczne pytanie wydrukowane czarnymi literami na białym, bezlitosnym dla czerni tle: Czy krytyka umiera? Świetnym pomysłem autorki okładki Anny Gosiewskiej-Bimer było takie zaprojektowanie wyrazu „umiera”, że kolejne jego litery są coraz mniej widoczne. Pochłania je żarłoczna biel, co sugeruje, że z wyraźną niechęcią wraz ze znakiem zapytania - całkowicie w tym kontekście niewinnym - odchodzą w zaświaty.

Każdą refleksyjną istotę, od wielu lat poddaną presji ekspertyz o niechybnym końcu naszego, z takim trudem zbudowanego świata, bolesne i długotrwałe konanie krytyki musiało jeśli nie przerazić, to przynajmniej zafrasować. W końcu większość z nas widziała w swoim krótkim życiu krytyków obydwu płci i nie sprawiali oni wrażenia, że w najbliższym czasie, jak wynika z gasnących liter okładki, niebawem opuszczą nasz nieszczęsny i niewdzięczny padół. Oblicza u wszystkich rumiane i radosne, a oczka bystre i świdrujące, czujnie wypatrujące kolejnych, konających w męce twórczej, ofiar.

Ale te nauczone wieloletnim doświadczeniem łatwo życia nie chcą oddać - kryją się po prowincjonalnych kątach (trzeba do nich jeździć aż z Warszawy, a przecież nie wszędzie można dojechać Intercity), chowają się za politycznymi fasadami i, by zwiększyć szanse przetrwania, łączą się w grupy, wspólnoty i koterie. Prawdziwych mistrzów oceny takie niegodne postępowanie mierzi, ale najbardziej nawet bezlitosny, lecz samotny krytyk staje często wobec przeważającej ilościowo grupy artystycznych nieudaczników. Aby zatem wykonać swoją dziejową misję musi, acz z oczywistą niechęcią, również tworzyć bojowe wspólnoty.

Są to, jak wynika z przytoczonych w „Więzi” głosów wybitnych artystów i pisarzy, grupy krytyków skupione wokół określonych pism, połączone związkami pokoleniowymi oraz emocjonalnymi, w bardzo szerokim sensie tego słowa. Właściwie trudno mówić, po odejściu lub rezygnacji wielu wybitnych krytyków starszego pokolenia, o jakiejkolwiek misji i powołaniu. O wszystkim decydują kryteria indywidualne i niejasne, wręcz skrajnie subiektywne. Etos jakże ważnego dla kultury zawodu przestał, jak wynika z dyskusji, istnieć.

W konsekwencji stoją naprzeciw siebie dwie przekonane o swoich niezwykłych kompetencjach armie, uzbrojone w wierne watermany (tradycjonaliści) lub laptopy (awangarda), a po ziemi niczyjej między nimi miota się bezradna i przerażona swoją niewiedzą publiczność: widzowie teatralni, amatorscy wielbiciele malarstwa i rzeźby, kinomani i wreszcie kompletnie ogłupiali czytelnicy. Bez względu, w którą stronę się zwrócą, poszukując estetycznych doznań lub kompetentnych wskazówek dotyczących sposobu ich przeżywania, marsowe oblicza i dłonie ukryte w zbrojnej wiedzą rękawicy wskazują stronę przeciwną. Przesłanie tego gestu jest jasne - tam idźcie szukać rady, niewdzięcznicy, niech oni wam powiedzą, o co chodzi w sztuce, kinie czy literaturze.

Ileż razy można znosić upokorzenia i intelektualną degradację nawet ze strony grup tak kompetentnych i wysoko stojących w hierarchii społecznego prestiżu? Odbiorcy różnych sztuk (i literatury także) rezygnują z poszukiwania rad w estetycznym labiryncie kultury i zdają się tylko na siebie lub krytyków domorosłych, których nigdy nie brakuje w przynajmniej kilku zaprzyjaźnionych domach. A nad ich pochylonymi w pokorze przed sztuką i jej krytykami głowami przelatują z medialnym łoskotem teksty ocenne i szydercze na nie odpowiedzi. Strach podnieść głowę, by na zawsze nie być jej pozbawionym. W ten sposób, prosty acz skuteczny, zamiast współpracy służącej rozwojowi sztuk wszelakich trwa nieustająca wojna, w której nigdy nie będzie zwycięzców. Na pewno jednak można wskazać stronę przegraną. Jest nią publiczność, o której obydwie strony zapominają.

Jednak nie wszyscy. W dowcipnie schizofrenicznym tekście Jerzego Sosnowskiego „Krytyk Jekyll i pisarz Hyde” pojawia się wreszcie i ona: „Co jest słabością tego dwugłosu? Nieobecność... czytelników. Relacja między krytykami a literatami, zawsze i z definicji zaogniona, jest bowiem - wbrew pozorom całkowicie drugorzędna. Krytyka literacka, podobnie jak twórczość, ma sens, o ile stanowi służbę wobec publiczności (co nie oznacza, a nawet nie powinno oznaczać schlebiania jej najtańszym gustom)”.

Ze zdaniem w nawiasie nie do końca się zgadzam, ale to jest już temat na całkowicie inne opowiadanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (20/2003)