Szarża w Watykanie. Jak sekretarz Benedykta uderza we Franciszka

Po opublikowaniu wspomnień bezpardonowo atakujących urzędującego papieża abp Georg Gänswein nie ma nic do stracenia – jego dni w Watykanie są policzone. Ale wszystkie decyzje Franciszka będą już oceniane w świetle tej książki.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Arcybiskup Georg Gänswein na dziedzińcu św. Damazego w Watykanie. 12 stycznia 2012 r. / FOT.  Alessandra Benedetti / Corbis / Getty Images /
Arcybiskup Georg Gänswein na dziedzińcu św. Damazego w Watykanie. 12 stycznia 2012 r. / FOT. Alessandra Benedetti / Corbis / Getty Images /

Jako wieloletni współpracownik Kongregacji Nauki Wiary, sekretarz kardynała Ratzingera i papieża Benedykta noszę na sobie »piętno Kaina«” – pisze abp Georg Gänswein w wydanej w tym tygodniu książce „Nient’altro che la Verità” („Nic, tylko prawda”). Były sekretarz Ratzingera ma z pewnością wiele na sumieniu, jednak pomysł, by porównać się do biblijnego bratobójcy, zaskakuje. Chyba że autor trafnie ocenił skutki swojej publikacji: jego wspomnienia zabiły właśnie mit o papieżu emerycie, który przez 10 lat w cichości i modlitwie wspierał swego następcę.

Książka Gänsweina ukazała się tydzień po pogrzebie Benedykta XVI. Była zapowiadana jako obrona pamięci zmarłego przed „złowrogimi oszczerstwami, które próbowały rzucić cień na nauczanie i działanie niemieckiego papieża”. Tyle że w tej perspektywie wnosi niewiele nowego. Monumentalne dzieło Petera Seewalda dużo lepiej pozwala zrozumieć życie i pontyfikat Ratzingera, nie unikając tematów kontrowersyjnych i przytaczając nie mniejszą liczbę anegdot (jak choćby o apodyktycznej gospodyni domowej, Ingrid Stampie, zwanej „papieżycą”, której histerycznych reakcji Benedykt bał się i zazwyczaj im ulegał).

Wspomnienia Gänsweina zaskakują czymś innym – drobiazgowym, choć oczywiście jednostronnym, opisem napiętych relacji pomiędzy Domem św. Marty, w którym mieszka urzędujący papież, a watykańskim klasztorem Mater Ecclesiae, gdzie spędził ostatnie 10 lat papież emeryt. Są także, co poniekąd zrozumiałe, próbą wybielenia się autora i przekonania czytelnika, że krążące po Watykanie opinie o jego bezwzględności, intrygach i zadufaniu wynikają z zawiści oraz odrzucenia wartości, którym papież Benedykt i on sam pozostali do końca wierni.

Niecierpliwy i zdeterminowany

„Słuchałem rocka, od Beatlesów i Pink Floydów po Cata Stevensa, ale też muzyki popularnej, zwłaszcza że grałem na klarnecie w miejscowym zespole muzycznym” – wspomina abp Gänswein, kreśląc w biograficznym rozdziale sylwetkę sympatycznego młodzieńca – pracowitego, szczerego i zdeterminowanego, może jedynie nieco niecierpliwego.

Urodził się w 1956 r. w Riedern am Wald, małej wsi w Schwarzwaldzie. Jego ojciec był kowalem, matka domową gospodynią. Miał czworo młodszego rodzeństwa. „Wychowanie w naturze do dziś pomaga mi odróżnić autentyczność od podróbki” – powie po latach w jednym z wywiadów. O kapłaństwie zaczął myśleć późno. Ucząc się w liceum, pracował jako listonosz, ale marzył, by zostać maklerem giełdowym i zarabiać dużo pieniędzy („wiedziałem, że jestem wystarczająco sprytny i bystry, by dać sobie radę w świecie finansów”). Uprawiał sport – narciarstwo, którego został nawet instruktorem, i piłkę nożną. Jego idolem był legendarny Franz Beckenbauer – obrońca, który potrafił także zaatakować i celnie strzelić.

Teologią zainteresował się w klasie maturalnej, gdy wpadło mu do ręki „Wprowadzenie w chrześcijaństwo” Josepha Ratzingera, wtedy nowość na rynku (będzie podkreślać, że przez całe życie przeczytał ją trzykrotnie). Po maturze zapisał się na wydział teologiczny Uniwersytetu we Fryburgu Bryzgowijskim, ale szybko przeniósł się do archidiecezjalnego seminarium. „Czułem, że nie da się tego robić na pół gwizdka. Albo poświęcę się całkowicie, albo zrezygnuję”. W 1984 r. został księdzem.

Uczeń i mistrz

„Studia z prawa kanonicznego były nużące, jak praca bez piwa w zakurzonym kamieniołomie” – wspominał kolejny okres, tym razem na uniwersytecie w Monachium. Był sumienny i miał łatwość uczenia się, więc mimo początkowego braku zainteresowania dziedziną obronił doktorat.

 Wrócił do rodzinnej diecezji i został sekretarzem abp. Oskara Saiera i wikariuszem katedralnym. Zwrócił uwagę nuncjusza papieskiego, który zaproponował mu pracę w watykańskiej Kongregacji Kultu Bożego, co należało traktować jako otwarcie drzwi do kościelnej kariery, bo sama praca w kurii uważana była przez niemieckich duchownych za nieciekawą i niedochodową.

Zamieszkał w Kolegium Niemieckim, tuż przy Watykanie. W każdy czwartek przychodził do nich na mszę i śniadanie kard. Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Gänswein szybko znalazł temat pozwalający mu spędzać z prefektem więcej czasu – obaj przecież studiowali w Monachium. Pół roku później kardynał zaproponował mu pracę w kongregacji. Dostał też propozycję wykładów z prawa kanonicznego na Uniwersytecie Santa Croce. A gdy dotychczasowy sekretarz Ratzingera został biskupem, kardynał poprosił Gänsweina, by zajął jego miejsce, zapewniając, że będzie to posada krótkoterminowa, bo wkrótce ma zamiar przejść na emeryturę. Dwa lata później Joseph Ratzinger został papieżem i wraz z osobistym sekretarzem wprowadził się do Pałacu Apostolskiego.

Uroda nie grzech

„Gratuluję sekretarza – tak młodego i dobrze mówiącego po włosku” – powiedziała do Benedykta XVI Franca Ciampi, żona prezydenta Włoch, podczas wizyty papieża w Kwirynale, co wyłapały ustawione nieopodal mikrofony. Ks. Georg nie był już co prawda młody (miał 52 lata), ale za to przystojny, wysoki, umięśniony, o aparycji hollywoodzkiego amanta. Mówiono o nim „George Clooney Watykanu”, porównywano do Richarda Chamberlaina, czyli kard. de Bricassarta z serialu „Ptaki ciernistych krzewów”.

Paparazzi robili mu zdjęcia, gdy w krótkich spodenkach grał w tenisa, Donatella Versace stworzyła pod jego wrażeniem kolekcję mody męskiej w 2007 r., redakcje zabiegały o wywiady, których prędko zaczął udzielać, bodaj jako pierwszy w historii papieski sekretarz (podczas pełnienia swej funkcji). Odpowiadał nie tylko na pytania o pracę u boku Benedykta, ale też całkiem osobiste – dotyczące wyglądu („początkowo udawałem, że nie słyszę komplementów, potem się przyzwyczaiłem, w końcu uroda to nie grzech”) i relacji z kobietami („w młodości lubiłem, oczywiście, oglądać dziewczyny, niektóre nawet chętniej”). Przyznał, że dostaje listy miłosne od fanek („od czasu do czasu”) i bronił dziennikarzy, którzy poświęcają jego wyglądowi tyle uwagi („może w ten sposób przełamiemy pewne stereotypy na temat księży”). Dbał o wygląd i kondycję: w każdy wtorek, który dla papieskiego sekretarza jest dniem wolnym, wyjeżdżał ze znajomym w góry – w lecie na długie wędrówki, w zimie na narty.

Śnieżny pług

Ale przede wszystkim dbał o papieża. Tuż po wyborze Benedykta zapytał abp. Dziwisza, co jest najważniejsze w pracy sekretarza. „Bronić papieża przed wszystkim, co może go zdruzgotać – usłyszał. – Zharmonizować z nim mózg, serce i oddech”. Sam porównywał się do „pługu śnieżnego”, który ma uprzątnąć przestrzeń wokół Benedykta. Każdego dnia odrzucał dziesiątki próśb o spotkania i prywatne audiencje, pilnował agendy, przeglądał korespondencję, przekazywał najważniejsze listy adresatowi, a na pozostałe sam odpisywał.

Oprócz tego nadzorował pracę „rodziny papieskiej”, którą – poza dwoma sekretarzami – tworzyły cztery kobiety ze stowarzyszenia Memores Domini (część ruchu Comunione e Liberazione) i kamerdyner, a także towarzyszył Benedyktowi w modlitwach, posiłkach i czasie wolnym. Porównywał się też do „szyby, która ma przepuszczać światło, sama pozostając niewidoczną. Gdy się zabrudzi lub popęka, nie przestaje być szybą, tyle że traci przydatność”.


BENEDYKT XVI: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>

 


Bronił papieża przed jakąkolwiek krytyką – w 2006 r. protestował przeciwko programom satyrycznym w telewizji i radiu, w których parodiowano Benedykta (a także jego sekretarza), odpierał ataki mediów, zwłaszcza po słynnym wykładzie o islamie wygłoszonym w Ratyzbonie. Replikę formułował szybko i celnie. Chwalono go za refleks, inteligencję i zdolności analityczne. Ale dostrzegano też konserwatywne poglądy, widząc w nim „jastrzębia kościelnej prawicy”. Niemiecki dziennikarz Daniel Deckers pisał: „Reprezentuje małą, ale potężną grupę w Kościele, która może popchnąć Ratzingera w pożądanym przez nich kierunku. Dlatego jest bardzo niebezpieczny”.

Gdy Deckers próbował umówić się z Gänsweinem na wywiad, otrzymał reprymendę: „Och, przecież nas nie lubisz”. Użycie liczby mnogiej nie było przypadkowe, mówi dziennikarz: „Uważał siebie i papieża za jedno”.

Akt łaski

„Jestem osobą skrupulatną. Nawet bardzo” – mówił ks. Georg, składając zeznania przed watykańskim sądem w sprawie wycieku tajnych dokumentów z jego biura. W pierwszych miesiącach 2012 r. media zaczęły publikować prywatne listy papieża, raporty finansowe, notatki z poufnych rozmów. Wyłaniał się z nich przerażający i ponury obraz Watykanu – państwa skorumpowanego i trawionego nieustanną walką o władzę. Pod koniec maja dziennikarz Gianluigi Nuzzi opublikował książkę „Jego Świątobliwość. Tajne dokumenty Benedykta XVI” odsłaniającą skalę przekupstwa (prywatną audiencję u papieża można było „kupić” za 10 tys. euro), nepotyzmu i personalnych rozgrywek. A ponieważ jeden z opublikowanych tam materiałów nigdy nie wyszedł poza papieski apartament, krąg podejrzanych o zdradę zawęził się do „rodziny papieskiej”. Żandarmeria bez trudu ustaliła, że winnym jest kamerdyner: w jego domu znaleziono tysiące tajnych dokumentów (m.in. korespondencję papieża z kardynałami i politykami) oraz wyniesiony z papieskich apartamentów samorodek złota z Peru, czek na 100 tys. euro i wydanie „Eneidy” z 1581 r.

Marka dokładnego i skrupulatnego sekretarza straciła nagle na wartości. To on odpowiadał za zatrudnienie Paola Gabrielego, kamerdynera, który co prawda był polecony przez wysokich urzędników kurii, ale zgłaszano też obiekcje co do jego kandydatury. Papieski sekretarz odpowiadał także za bezpieczeństwo poufnych dokumentów i kontrolował pracę całej „papieskiej rodziny”. Wydawało się, że jego kariera legnie w gruzach. Złożył rezygnację, ale Benedykt XVI jej nie przyjął (ułaskawił też kamerdynera, skazanego na 18 miesięcy więzienia). Kilka miesięcy później wyświęcił swojego sekretarza na biskupa. Planował już swoją abdykację i przewidywał jej konsekwencje.

Sługa dwóch panów

„Pamiętam dokładnie: 25 września, po śniadaniu, kazał mi przyjść do siebie nieco wcześniej niż zwykle. A gdy usiadłem naprzeciw, powiedział: »Przemyślałem to, przemodliłem i doszedłem do wniosku, że ze względu na coraz mniejsze siły muszę zrezygnować z posługi piotrowej«” – wspomina Georg Gänswein. Był jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o zamiarze Benedykta. Próbował go od niego odwieść, ale usłyszał zdecydowaną odpowiedź, że rzecz nie podlega dyskusji.


CZYTAJ TAKŻE

 

JAK BENEDYKT ZMIENIŁ KOŚCIÓŁ. Jego pontyfikat był jednym z bardziej znaczących w historii. Umożliwił uwolnienie urzędu biskupa Rzymu z dwóch ról, w które został przez wieki wplątany: sakralno-ojcowskiej i politycznej. ARTYKUŁ PIOTRA SIKORY >>>


To był cios, którego skutki miał wynagrodzić awans. W grudniu papież mianował ks. Georga prefektem Domu Papieskiego, odpowiedzialnym za organizację wszystkich papieskich spotkań i audiencji, a także podróży na terenie Włoch. Był to jednocześnie świąteczny prezent dla następcy: zaufany człowiek ustępującego papieża (bo Gänswein nie przestał być osobistym sekretarzem emeryta) został ulokowany w centrum zarządzania kolejnego pontyfikatu. Dzięki temu Benedykt, wiodący modlitewne życie w odosobnieniu klasztoru Mater Ecclesiae, był na bieżąco informowany o wszystkim, co dzieje się w kurii i Domu św. Marty.

Watykańska sielanka

Nowy papież nie miał zamiaru zmieniać jednej z ostatnich decyzji poprzednika. Gänswein wspomina, że i on, i papież emeryt byli miło zaskoczeni serdecznością Franciszka, który czekał na nich u wejścia do klasztoru, gdy wracali z Castel Gandolfo, gdzie Benedykt był podczas konklawe i skąd pierwszy raz rozmawiał telefonicznie ze swoim następcą, deklarując mu całkowite posłuszeństwo.

Można się było spodziewać, że współobecność w Watykanie dwóch papieży będzie rodzić problemy, nawet jeśli początkowo ich relacje układały się wzorcowo. Franciszek zachęcał poprzednika do większej aktywności, zapraszając na ważniejsze uroczystości i konsystorze. Benedykt nie komentował decyzji swego następcy, nawet gdy go do tego namawiano, i ograniczał do minimum liczbę przyjmowanych gości. Powściągliwość i dyskrecję zachowywał też abp Gänswein. Nie przestał udzielać wywiadów, ale chwalił w nich argentyńskiego papieża za pracowitość, spontaniczność i charyzmat misyjny.

Różnice pomiędzy starym i nowym papieżem były dla wszystkich widoczne i nikt nie spodziewał się, że Bergoglio będzie naśladował Ratzingera czy Wojtyłę. Nikt też specjalnie się nie dziwił, że wystąpienia Franciszka są prostsze i pozbawione teologicznych niuansów – każdemu byłoby trudno mierzyć się w tym z Ratzingerem. Nowy papież odwiedzał klasztor Mater Ecclesiae przy każdej nadarzającej się sposobności, jak urodziny czy rocznice, przynosząc w prezencie wino i argentyński specjał – puszkę dulce de leche (masy kajmakowej). Benedykt odwdzięczał mu się bawarskimi ciasteczkami Lebkuchen.

Poszerzone papiestwo

Sześć miesięcy po wyborze Franciszek udzielił pierwszego wywiadu. Egzemplarz jezuickiego dwutygodnika „La Civiltà Cattolica” przekazał od razu Benedyktowi, prosząc o lekturę i opinię. Ratzinger potraktował sprawę po profesorsku – po tygodniu przekazał przez swego sekretarza odpowiedź, w której chwali papieża za wiele cennych spostrzeżeń, ale dołączył też kilka drobnych uwag do poruszanych w wywiadzie kwestii moralnych – aborcji, sztucznego zapłodnienia, ideologii gender czy też do odpowiedzialności Watykanu za ortodoksję.

Franciszek zapamiętał tę lekcję. Nie zmienił życzliwego stosunku do Benedykta, ale więcej nie prosił już o recenzję swych wypowiedzi i tekstów.

Zapamiętał też wykład, który w maju 2016 r. na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim wygłosił abp Gänswein. Po raz pierwszy, przynajmniej na tak poważnym forum, pojawiła się w nim teoria „poszerzonego papiestwa”, które ma dwa wymiary: czynny i kontemplacyjny. I choć sekretarz Benedykta tłumaczył później, że nie oznacza to bynajmniej istnienia dwóch papieży, a jedynie uzasadnia prawo emeryta do zachowania białego stroju, papieskiego imienia i tytułu „Jego Świątobliwości”, słowa wykładu stały się pożywką do spekulacji o nieprzerwanym pontyfikacie Benedykta XVI, który, co prawda zrzekł się tronu i posługi rządzenia, ale nie nauczania.

Celibat albo śmierć

„Upokorzenia wychodzą człowiekowi na dobre” – powiedział Franciszek do Gänsweina, zawieszając go z dnia na dzień w czynnościach prefekta.

Był styczeń 2020 r., gdy na bardzo już nadwyrężonej linii, łączącej Dom św. Marty z klasztorem Mater Ecclesiae, doszło do spektakularnego zwarcia. Wiele osób dopiero wtedy zorientowało się, że pomiędzy tymi ośrodkami występuje stałe, wysokie napięcie. Poszło o celibat. Kilka miesięcy wcześniej Benedykt przekazał kard. Robertowi Sarahowi, jednemu z najbardziej konserwatywnych hierarchów w Watykanie, artykuł o konieczności zachowania bezżeństwa księży. Był to czas synodu amazońskiego, który nad tym tematem debatował i opowiedział się za święceniami żonatych mężczyzn (głosami 128 przeciwko 41). Niemal wszyscy byli pewni, że papież uzna wolę większości.

Dlaczego Benedykt dał Sarahowi swój artykuł i pozwolił „zrobić z nim, co uzna za słuszne”? Abp Gänswein (bo on się potem za swego przełożonego tłumaczył) twierdził, że stało się to przypadkiem – Sarah zapytał o celibat, a papież emeryt odparł, że ma właśnie napisany na ten temat tekst, więc szkoda, by się zmarnował. W ten sposób Benedykt XVI stał się współautorem książki, którą uznano za próbę nacisku na urzędującego papieża.

Franciszek zażądał wyjaśnień. Gänswein zapewniał, że Benedykt o niczym nie wiedział i został wykorzystany. Sarah upierał się, że zawartość książki, wraz z projektem okładki, na której widniały nazwiska autorów, wysłał do autoryzacji. Opublikował korespondencję z papieżem emerytem i na bieżąco informował w mediach o dalszych z nim spotkaniach i rozmowach telefonicznych. Wydawnictwo nie zgodziło się na zmianę okładki, a Franciszek na odwołanie celibatu (choć nie wiadomo, czy miał taki zamiar – nieraz powtarzał, że prędzej umrze, niż to zrobi). Odwołał natomiast abp Gänsweina z jakichkolwiek obowiązków w kurii, nakazując mu zajęcie się opieką nad papieżem emerytem.

 „Zdaje się, że Franciszek już mi nie ufa, skoro chce, żeby ksiądz mnie pilnował” – powiedział Benedykt. Tak przynajmniej pisze jego sekretarz we wspomnieniach, przytaczając przy okazji wiele innych upokorzeń, jakich doznał od urzędującego papieża.

Ostatnia szarża

Był sekretarzem papieża emeryta 10 lat, o dwa dłużej niż papież na urzędzie. Dekada powściągania języka najwyraźniej mu się dłużyła. Medialną ofensywę dobrze przygotował – wydawnictwo czekało z gotową książką na ostatnie 15 stron, opisujące śmierć i pogrzeb Benedykta. Jego wspomnienia nie są, jak zapowiadano, wyrazem szczególnej miłości do prawdy ani obroną Benedykta. Są otwartym atakiem na urzędującego papieża. I manifestem „niefranciszkowego” Kościoła. Adresatami książki są konkretni ludzie i środowiska – w Watykanie, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, pewnie i w Polsce – szukające dowodów, że ich niechęć i wrogość wobec urzędującego papieża są słuszne i zasadne.

Otrzymują potwierdzenie tego, czego mogli jedynie się domyślać: że Benedykt XVI uznał motu proprio „Traditionis custodes”, zakazujące odprawiania mszy trydenckiej, za błąd. Co więcej – słyszą, że tłumaczenie Franciszka, jakoby jego decyzja była „zgodna z prawdziwymi intencjami” papieża emeryta, jest niezgodna z prawdą, a sam Benedykt XVI został przez swego następcę wykorzystany. Że także publikacja adhortacji „Amoris laetitia” wzbudziła w nim wiele wątpliwości. Że niektóre stwierdzenia Franciszka w „Evangelii gaudium” brzmiały „obco wrażliwości teologicznej Benedykta”. Że papież Ratzinger był dla następcy łaskawy – uważał, że „pierwszego papieża z Ameryki Łacińskiej trzeba przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza”. I że w klasztorze Mater Ecclesiae komentowano każde słowo i każdą decyzję nowego papieża, a rozmowy, które miały pozostać prywatne, właśnie zostały upublicznione.

Czy atak „Beckenbauera w sutannie” będzie skuteczny? Czy nie pośpieszył się z zagraniem, które skończy się „spalonym”? A może będzie strzałem samobójczym? Abp Gänswein nie ma nic do stracenia – jego dni w Watykanie są policzone. Tyle że teraz każda decyzja Franciszka będzie oceniana w świetle jego wspomnień. Będzie albo oznaką wspaniałomyślności, albo małostkowości i mściwości papieża. Kainowe piętno jest przecież gwarantem bezpieczeństwa.

„Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił nikt, kto go spotka. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Piętno sekretarza