Jak Benedykt zmienił Kościół

Jego pontyfikat był jednym z bardziej znaczących w historii. Umożliwił uwolnienie urzędu biskupa Rzymu z dwóch ról, w które został przez wieki wplątany: sakralno-ojcowskiej i politycznej.

09.01.2023

Czyta się kilka minut

Ponad 200 tys. osób oddało hołd Benedyktowi XVI, którego ciało było przez trzy dni wystawione w bazylice św. Piotra. Watykan, 3 stycznia 2023 r. / GUGLIELMO MANGIAPANE / REUTERS / FORUM
Ponad 200 tys. osób oddało hołd Benedyktowi XVI, którego ciało było przez trzy dni wystawione w bazylice św. Piotra. Watykan, 3 stycznia 2023 r. / GUGLIELMO MANGIAPANE / REUTERS / FORUM

To był mecz, nie pamiętam, kto z kim grał, ale jakiś ważny. Miałem siedem lat, siedziałem na oparciu wersalki i wpatrywałem się w czarno-biały telewizor. Do pokoju wpadł mój ojciec, klaszcząc w dłonie i powtarzając z przejęciem: „Wojtyła papieżem! Wojtyła papieżem! Wojtyła papieżem!”. Dlaczego on się tak gorączkuje, pomyślałem, przeszkadza oglądać. Po jakimś czasie zrozumiałem: biskup Krakowa został najważniejszym człowiekiem na świecie. Oczywiście, byłem dumny, choć i zły na niesprawiedliwy zwyczaj, który każe, by opuścił moje miasto i pojechał do jakiegoś Rzymu – to Kraków powinien być od teraz centrum świata!

A potem były miliony na Błoniach albo w Nowej Hucie – gdzie podczas „papieskiej” mszy rolę kościelnego chóru przejęły balkony wieżowców osiedla Złotego Wieku, a każdy pełny ludzi uczestniczących w celebracji przez przykładane pobożnie do oczu lornetki. Ah!, zobaczyć wyraźnie białą postać Ojca Świętego... Wyjdzie czy nie wyjdzie do okna na Franciszkańskiej?... Jest już późno. Śpiewajmy. Wyszedł! Rozmawia z nami! Na jakim luzie, a o jakich ważnych sprawach! Jeszcze nie wiemy, że za dwadzieścia lat, w Wadowicach, powie też o kremówkach i że tym też się będziemy zachwycać i wzruszać.

Umarł Ratzinger, Benedykt XVI, a ja o Wojtyle, Janie Pawle II – bo trzeba sobie przypomnieć „naszego papieża”, by zrozumieć, co się obróciło w świecie, i co przeskoczyło w głowach za sprawą człowieka, który z końcem roku Pańskiego 2022 odszedł do domu Ojca.

Myśl o ojcostwie

O ojcostwo zaś, po pierwsze, tu chodzi. O to, czy jesteśmy zawsze dziećmi, czy wolno nam dorosnąć. I o to, czy rację miał Jezus, gdy mówił do tych, którzy z nim chodzili: „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie” (Mt 23, 9).

Używanie papieskiego tytułu „ojciec święty” (a zasady polskiej ortografii dopuszczają nawet pisownię dużymi literami) stoi w bezpośredniej sprzeczności z sugestią Jezusa. Owszem, można by bronić zwyczaju, tłumacząc, że to swego rodzaju konwencja bez głębszego znaczenia. Problem w tym, że taka obrona byłaby niezgodna z faktami.

Sami papieże rozumieli swoją rolę w „ojcowskich” kategoriach. Kiedy Paweł VI w 1971 r. wprowadził przepis nakazujący biskupom rezygnować z urzędu po skończeniu 75. roku życia (co było wówczas zmianą rewolucyjną), zastanawiano się, czy on sam – jako biskup Rzymu – nie zrezygnuje, osiągnąwszy ów wymagany prawem wiek.

Dzisiaj wiemy, że Paweł VI nie wykluczał rezygnacji z urzędu, choć wtedy niewielu znało dwa listy papieża – do sekretarza stanu i dziekana kolegium kardynalskiego – napisane w maju 1965 r., a więc w drugim roku pontyfikatu, gdy Paweł VI cieszył się jeszcze dobrym zdrowiem. Ujawniono je dopiero w 2018 r., za zgodą papieża Franciszka, w książce „La Barca di Paolo” (w Polsce wydanej pod tytułem: „Paweł VI. Czas odwagi”). Zawierały one formułę „dymisji warunkowej” – zrzeczenia się urzędu „w przypadku choroby uważanej za nieuleczalną albo długotrwałą, która nie pozwoli skutecznie pełnić funkcji związanych z apostolską posługą; albo w przypadku innej poważnej i przedłużającej się przeciwności, która będzie jednocześnie przeszkodą”.

Do dymisji, jak wiadomo, nie doszło, choć pod koniec życia niejedna choroba dokuczała Pawłowi VI. Jego własnym uzasadnieniem trwania na stanowisku było właśnie ojcowskie rozumienie papiestwa. W prywatnych zapiskach (opublikowanych we wspomnianej książce) Paweł VI wyznaje, że za najważniejszą godność papieża uważa „ojcostwo, które ustaje dopiero z ostatnim tchnieniem”. „Właśnie dlatego nie ma w zwyczaju, by papież odchodził na emeryturę – pisze – bo nie chodzi tu o funkcję, ale o ojcostwo. Nie można przestać być ojcem. Czuję się ojcem całej ludzkości. Można zrzec się urzędu, ale nie można zrzec się stanu. A takim jest bycie ojcem”.

Poczucie bycia ojcem całej ludzkości nie za bardzo pasowało do osobowości Giovanniego Battisty Montiniego – człowieka raczej nieśmiałego, bez megalomańskich skłonności. Jego źródło było zapewne na zewnątrz – w odziedziczonych schematach myślowych, właściwych dla popularnej przynajmniej od średniowiecza teologii papiestwa.

Podobną wizję teologiczną przejął Jan Paweł II. W różnych źródłach odnajdujemy informacje, że Jan Paweł II rozważał rezygnację z powodu stanu zdrowia, który znacznie utrudniał pełnienie papieskich zadań. Tym niemniej wizja „ojcowskiego” powołania, któremu trzeba pozostać wiernym pomimo wszelkich trudności, przeważyła.

Wizja papieża jako ojca, który jest niezbędny katolikom – dzieciom w wierze – rozpowszechniała się przez wiele wieków. Z pewnością odpowiadała średniowiecznej, hierarchiczno-feudalnej mentalności społecznej. Trwała także w czasach nowożytnych, wspierana do pewnego momentu przez istniejący także w społecznościach świeckich model monarchii absolutnej.

Od końca XVIII w. i przez następne stulecia odrywała się coraz bardziej od pozakościelnych, społecznych wzorców. Wspierana przez część teologów i duszpasterzy musiała jednak trafiać w ważne potrzeby dużej części katoliczek i katolików. Można zaryzykować hipotezę, że dla człowieka religijnego nieuchwytność sacrum może stanowić problem. Gdzieś w nas leży potrzeba, by świętość, boskość miała uchwytny empirycznie, zmysłowo wyraz. Najlepiej, by istniała jakaś ludzka jej postać. Gdy boskość jest nieuchwytna, jej poszukiwanie wiąże się z niepewnością, ryzykiem. Niepewność zaś co do najważniejszych, ostatecznych spraw życia (w życiu) bywa trudna do zniesienia. Stąd potrzeba jakiejś postaci, która by boskość uosabiała, reprezentowała, mogła prowadzić.

Osierocenie

Benedykt XVI zdekonstruował ten sakralny, ojcowski obraz papiestwa. Abdykował. Wyraźnie przez to pokazał, że biskup Rzymu nie ma w sobie więcej sakralności niż każdy inny biskup. Można powiedzieć, że Franciszkowe zwyczajne „buona sera” (dobry wieczór) – wypowiedziane po wyborze do zgromadzonych na placu św. Piotra – jest naturalną kontynuacją ustąpienia Benedykta.

Być może Joseph Ratzinger zdobył się na ten akt właśnie dlatego, że dzięki swojemu teologicznemu wykształceniu miał świadomość, iż teologiczna wizja papieża jako Ojca Świętego nie ma podstawy w źródłach.

W Nowym Testamencie zaznacza się wyjątkowa rola Szymona Piotra, za którego następcę uważają się papieże. Niemniej idea jakiegoś „ojcostwa” Piotra wobec innych chrześcijan jest w nowotestamentalnej perspektywie absurdem. Św. Paweł pisał w Liście do Galatów, że Piotr był uważany – tak samo jak Jakub i Jan – za jeden z trzech filarów Kościoła w Jerozolimie. Później w tzw. Listach Piotra (pismach powstałych wiele lat po śmierci apostoła) jest on przedstawiany jako jeden ze starszych (prezbiterów), którego wyjątkowość polega na tym, iż jest świadkiem śmierci i zmartwychwstania Jezusa. O ojcostwie Kefasa nie ma ani słowa.

Właśnie na męczeńskim świadectwie wiary Piotra – ale i Pawła – złożonym w Rzymie pierwsi Ojcowie Kościoła opierają autorytet chrześcijańskiej wspólnoty żyjącej w stolicy cesarstwa. Autorytet biskupa Rzymu rośnie przez całe pierwsze tysiąclecie, lecz dopiero reforma gregoriańskia z XI w. wprowadza monarchiczny obraz papieża jako głowy Kościoła wyniesionej ponad wszystkich innych chrześcijan, posiadającej jakiś szczególny rodzaj bliskości z Bogiem.

Można zatem powiedzieć, że obraz papieża jako „ojca chrześcijaństwa” rozpowszechnił się dopiero w drugim tysiącleciu istnienia naszej religii, a jego źródła są na pewno pozaewangeliczne: na pewno feudalne, być może przejęte też z jakichś pogańskich form religijności.

Bezpośrednio po abdykacji Benedykta XVI w Polsce odezwało się mnóstwo głosów wyrażających poczucie osierocenia, szok, że ten papież, który wydawał się tak przywiązany do tradycji, zrobił coś, co zostało odebrane jako rewolucyjne z tradycją zerwanie. Nie wszyscy dostrzegli, że abdykacja Benedykta XVI zakorzeniona była w tradycji jeszcze starszej – sięgającej samych początków.

Nasze polskie poczucie osierocenia było tym silniejsze, im bardziej w swojej religijności uzależniliśmy się od postaci papieża podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Teologowie, zamiast samodzielnym myśleniem, zajmowali się głównie opracowywaniem, co na jakiś temat powiedział Jan Paweł II. Powoływali się na niego biskupi i duszpasterze. Krytycznie do polskich hierarchów nastawieni świeccy szukali wsparcia w papieskich myślach z encyklik i przemówień. Wszyscy go podziwiali. A jeśli ktoś go nie podziwiał i ośmielił się krytykować, był uznawany, niemal przez wszystkich, za obrazoburcę i niewdzięcznika.

Papieska polityka

W Polsce przełomu XX i XXI w. wizja papiestwa miała dodatkowy rys polityczny. Polska fascynacja Janem Pawłem II miała w dużej mierze wymiar nie tyle religijny, co polityczny. Był „ojcem narodu” – gdy głośno wypowiadał to, czego my nie mogliśmy powiedzieć w przestrzeni zamkniętej przez komunistyczną cenzurę.

Jan Paweł II był papieżem-mężem stanu. Można zaryzykować hipotezę, że w trakcie pontyfikatu Karola Wojtyły polityczna rola papiestwa, taka, jaką mogło ono odgrywać w czasach po upadku średniowiecznej christianitas, osiągnęła swoje apogeum. Sam pomysł, iż można publicznie głosić, że to papież obalił komunizm, mówi wiele, jak w społecznym odbiorze był postrzegany (nawet jeśli stwierdzenie to nie wytrzymuje konfrontacji z faktami).

Wydaje się, że po Benedykcie XVI również polityczna rola papiestwa zaniknie. Ratzinger nie podjął właściwie roli papieża-polityka o światowej randze. Chciał być – i był – papieżem skoncentrowanym na sprawach z innego wymiaru: liturgii i teologii. Można powiedzieć, że wycofał się z politycznej agory, a papieskie miejsce na tej agorze zostało zajęte przez inne siły. Zasadniczo apolityczny pontyfikat Benedykta XVI otwiera zatem pytanie także o polityczne znaczenie papiestwa.

Franciszek, ukształtowany przez teologię latynoamerykańską, której ważnym elementem była politycznie wychylona teologia wyzwolenia, próbuje być znacznie bardziej politycznym papieżem niż jego właśnie zmarły poprzednik. Tym niemniej ostatnie lata pokazują wyraźnie, że o ile prorocki głos biskupa Rzymu dotyczący moralnego wymiaru spraw społecznych nadal może być inspirujący, to czysto polityczna rola papieża jako władcy państwa Watykan właściwie nie ma znaczenia. Dyplomatyczne zaś zabiegi watykańskich hierarchów nie tylko nie przynoszą pożądanych efektów, lecz także niszczą moralny autorytet biskupa Rzymu (jaskrawym przykładem tego procesu jest postawa Franciszka i watykańskiego Sekretariatu Stanu wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę).

Można powiedzieć, że Benedyktowi XVI Watykan jako państwo nie był potrzebny. Franciszkowi – wyraźnie przeszkadza. Może i tu czeka nas radykalna zmiana. Nie byłaby ona wcale czymś nie do pomyślenia.

Państwo Mussoliniego

Funkcje polityczne i dyplomatyczne dzisiejszego Watykanu są atrapą doczesnej władzy, jaką papieże dzierżyli przez ponad tysiąc lat, od 752 do 1870 r. ­Państwo ­Kościelne upadło wraz z zajęciem Rzymu przez włoskie wojska (a już parę lat wcześniej straciło na rzecz Królestwa Włoch większość swojego terytorium). Na sześć dekad (1870-1929) Stolica Apostolska straciła suwerenność i państwowość – co w niczym jej nie zaszkodziło. Do pełnienia misji religijnej wystarczyła jej „niezależność duchowa”, szanowana w świecie i gwarantowana przez rząd zjednoczonych Włoch. Kolejnym papieżom niezbyt się to podobało – „wrogie państwo” włoskie bojkotowali, a siebie uważali za „więźniów Watykanu”. Refleksja, że świecka władza i olbrzymie terytoria nie są papieżowi do niczego potrzebne, a wręcz stają się przeszkodą w przywództwie religijnym, pojawiła się powoli. Ale Pius XI, za którego pontyfikatu powstał znany dziś Watykan, miał już tego świadomość i odmawiał przyjęcia większego terytorium, obawiając się utraty autorytetu duchowego. Zgodził się więc na uregulowanie ówczesnego status quo, do czego doszło 7 czerwca 1929 r., w dniu podpisania traktatów laterańskich (swoistego konkordatu) pomiędzy pierwszym faszystowskim rządem Włoch a Stolicą Apostolską.

Dzisiejszy Watykan – jako państwo i podmiot prawa międzynarodowego – jest więc dzieckiem Benita Mussoliniego i kard. Pietra Gasparriego, sekretarza stanu za Piusa XI. Na mocy podpisanej umowy Włochy przekazały Stolicy Apostolskiej teren i nieruchomości w obrębie murów leonińskich oraz plac św. Piotra i kilka eksterytorialnych bazylik papieskich. Dały także Watykanowi 750 mln lirów i 5 proc. własnej skonsolidowanej waluty (co równało się miliardowi lirów), które zasiliły skarbiec nowo powstałego państwa.

Umowa z Mussolinim ustaliła prawa dyplomatyczne Watykanu. Zapisana w niej została np. neutralność nowego państwa, które nie może brać udziału w konfliktach ani negocjacjach zwaśnionych stron (chyba że zostanie przez te strony zaproszone do rozmów, o ile ich celem będzie zawarcie pokoju). Traktaty przyznają zwierzchnictwo nad państwem jedynie papieżowi, co oznacza, że gdyby ten opuścił Watykan na stałe (na przykład przeniósł swój urząd gdzie indziej), państwo przestanie istnieć, a terytorium wróci pod włoską jurysdykcję (warto pamiętać, że katedralnym kościołem biskupa Rzymu nie jest bazylika św. Piotra, lecz św. Jana – na Lateranie).

Bez ojca i bez Watykanu

Może czas pomyśleć Kościół bez Watykanu. Biskupa Rzymu jako zwykłego obywatela Republiki Włoch, bez żadnej politycznej władzy. Nie byłoby wtedy Sekretariatu Stanu i dyplomatów w sutannach. Może i całą resztę Kurii Rzymskiej łatwiej byłoby zreformować, gdyż fundusze na jej utrzymanie byłyby z pewnością inne i znacznie mniej osób chciałoby robić karierę w instytucji znacznie biedniejszej niż obecnie.

Biskupi Rzymu nie potrzebowaliby wielkich środków finansowych, dyplomatów i nuncjuszy, gdyż wcale nie musieliby grać roli ojca ludzkości, ani nawet tylko prowadzić Kościoła i wytyczać kierunku jego rozwoju. Nie musieliby wyznaczać biskupów na całym świecie (przez wieki tego nie robili) ani pisać licznych encyklik czy adhortacji (taki aktywizm papieskiego magisterium zaczął się dopiero w XVIII w.).

Owszem, Kościół, rozsiany po całym świecie, istniejący w różnorodnych kulturach, potrzebowałby nadal papieża jako znaku i sługi jedności. Jednak w świecie, w którym przepływ informacji jest tak łatwy jak dzisiaj, taka posługa jedności mogłaby wyglądać inaczej. Najważniejsze byłoby w niej dbanie, by wszystkie wspólnoty Kościoła pozostawały ze sobą w kontakcie, rozmawiały o swojej wierze. Ważnym aspektem funkcji biskupa Rzymu byłoby w tej perspektywie sprawdzanie, czy głosy pojawiające się w takiej rozmowie zgadzają się z wiarą, którą chrześcijanie wyznawali przez wieki, zwłaszcza u samych początków (męczeńskie świadectwo Piotra i Pawła!), i sygnalizowanie, jeśli pojawia się tu jakiś dysonans.

Czy to utopia? Trudno powiedzieć. Jednak uważna obserwacja ostatnich dekad funkcjonowania papieży i Watykanu pozwala stwierdzić: forma papiestwa, do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni, dobiega prawdopodobnie kresu. ©℗

 

Współpraca: Edward Augustyn

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2023