Szarża na papieża

Encyklika „Laudato si” wywołuje w USA ogromne emocje. Katoliccy politycy, którzy powołują się na wiarę w sprawach obyczajowych, teraz orzekli, że papież nie powinien się mieszać do polityki.

27.06.2015

Czyta się kilka minut

Jeb Bush, republikański kandydat na prezydenta USA, przemawia na wiecu wyborczym. Pella, Iowa, czerwiec 2015 r. / Fot. Charlie Neibergall / AP / EAST NEWS
Jeb Bush, republikański kandydat na prezydenta USA, przemawia na wiecu wyborczym. Pella, Iowa, czerwiec 2015 r. / Fot. Charlie Neibergall / AP / EAST NEWS

Jest katolikiem i nie ukrywa tego. Dziś jednak mówi, że papież nie będzie mu wydawać rozkazów w kwestiach politycznych czy ekonomicznych. „Nie biorę pod uwagę żadnych rad w tych sprawach od biskupów i kardynałów, a wobec tego nie posłucham i Franciszka. Religia jest po to, by zrobić z nas lepszych ludzi, a nie żeby wyznaczać ramy politycznej debaty” – tak Jeb Bush zareagował na encyklikę „Laudato si” podczas wyborczego wiecu.

Jeb Bush – syn byłego prezydenta i brat byłego prezydenta – to obecnie faworyt sondaży po stronie Republikanów. Wprawdzie cała rodzina Bushów od pokoleń należała do Kościoła Episkopalnego – starej wspólnoty luterańskiej, która dzisiaj jest mocno liberalna i nawet wyświęca kobiety na biskupów – ale on jest tu wyjątkiem. Katolicyzm przyjął, zawierając małżeństwo: jego żona Colomba jest katoliczką (z pochodzenia Meksykanką); katolikami są też wszystkie ich dzieci.

„Papież nie ma pojęcia”

Co ciekawe, Jeb Bush nie jest jedynym katolikiem w tym wyborczym wyścigu: po stronie Republikanów aż pięciu „kandydatów na kandydata na prezydenta USA” to katolicy. Tym bardziej ekologiczna encyklika wpisuje się w kampanię – ogromnie intensywną po prawej stronie sceny politycznej – przed prawyborami, które wyłonią kandydata Republikanów w wyborach w 2016 r.

Kolejny kandydat, ultrakonserwatywny były senator z Pensylwanii Rick Santorum, mówi, że Kościół nie powinien się wtrącać do spraw, które są domeną nauki, a taką jego zdaniem jest „mit globalnego ocieplenia”. „Księża powinni zajmować się teologią i moralnością, a nie polityką” – mówił Santorum na konferencji prasowej.

Pozostali trzej katoliccy pretendenci do republikańskiej nominacji w walce o Biały Dom – czyli gubernator Luizjany Bobby Jindal, były gubernator Nowego Jorku George Pataki i senator Marco Rubio z Florydy – dotąd głosu nie zabrali. Ale ponieważ kwestia redukcji emisji gazów cieplarnianych stanie na agendzie podczas prawyborów, prędzej czy później będą musieli.

Zwłaszcza że na konta ich komitetów wyborczych będą wpływać datki od producentów tradycyjnej energii, zabiegających o utrzymanie stanu obecnego. Lobbyści już ostrzegają kandydatów, by nie ulegali retoryce papieża. „Niestety Franciszek nie ma pojęcia o tym, jaka jest prawda w sprawach środowiska i na czym polega oszustwo, które serwują nam pseudoekolodzy. Głowa Kościoła powinna się raczej skupić na wspieraniu naukowców głowiących się nad tym, jak rozwiązać problem deficytu energii” – napisał w mailu do politycznej wierchuszki Tom Altmeyer, który w Waszyngtonie reprezentuje interesy Arch Coal, drugiego co do wielkości amerykańskiego kombinatu węglowego.

Kropla drążąca skałę

Rzecz w tym, że w innych sprawach, które stały się polityczne – jak aborcja i sytuacja prawna osób homoseksualnych – Republikanie regularnie powołują się na swą wiarę, w tym przypadku: na katolicyzm. Zarówno Jeb Bush, jak i Rick Santorum broniąc swoich poglądów w tych sprawach odnoszą się do swej głębokiej wiary i autorytetu Watykanu. A w wyborczej agendzie Partii Republikańskiej w 2012 r. odwołanie się do Boga wystąpiło aż 12 razy.

– Papieska encyklika odnosi się oczywiście do ekologii jako kwestii politycznej, ale nobilituje ją do rangi problemu moralnego. To kropla drążąca skałę. O ile na razie spotkała się tu z tak gwałtownym sprzeciwem, to wydaje mi się, że z czasem zmieni coś w świadomości amerykańskiej prawicy, tak silnie związanej przecież z chrześcijaństwem – mówi „Tygodnikowi” Patrick Murray, politolog z Uniwersytetu Monmouth.

Obserwatorzy amerykańskiej polityki stawiają tezę, że encyklika „Laudato si” i w ogóle wysiłki Franciszka na rzecz ochrony środowiska oraz zrównoważonego rozwoju w końcu wpłyną na debatę publiczną także w USA – jak kiedyś, w apogeum „zimnej wojny”, zrobiła to kampania Jana XXIII na rzecz globalnego rozbrojenia.

– Papież jest tego doskonale świadom i dlatego na samym początku ogłoszonego przez Watykan dokumentu odnosi się do encykliki „Pacem in Terris” autorstwa Jana XXIII – mówi „Tygodnikowi” Ted Widmer, historyk z Uniwersytetu Browna i redaktor w archiwach Biblioteki Kongresu. – Podobnie jak w tamtej encyklice, teraz Franciszkowa narracja odwołuje się do wspólnego dobra i unika kategorycznych rozstrzygnięć, takich z tradycji nieomylności papieża. Po prostu namawia katolików do szukania w sobie dobra. Dla Ojca Świętego istnieje związek między ochroną życia poczętego a ochroną środowiska, bo dany od Boga świat trzeba zostawić nienaruszony dla przyszłych pokoleń. „Pacem in Terris” skutkowała zakazem testowania broni nuklearnej, „Laudato si” też z czasem wywoła konkretne rozstrzygnięcia polityczne.

Problem Republikanów może polegać jeszcze na tym, że katolicy w USA nie są już tak spójną i politycznie jednolitą grupą, jak jeszcze 50 lat temu, gdy w większości głosowali na rooseveltowską koalicję Nowego Ładu, czyli na Demokratów. Kiedy w 1960 r. wybory prezydenckie wygrał jedyny jak dotąd w dziejach USA katolik: John F. Kennedy, jego zdjęcie wisiało w wielu domach obok fotografii ówczesnego papieża Jana XXIII.

Tymczasem z ostatnich badań Gallupa wynika, że dziś katolicy z USA mniej więcej po równo dzielą się na zwolenników Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej. Opublikowany na kilka dni przed ogłoszeniem „Laudato si” sondaż ośrodka Pew Research dowodzi, że 71 proc. katolików uważa, iż globalne ocieplenie jest faktem (sądzi tak 68 proc. wszystkich Amerykanów). Dlatego szarża Jeba Busha i Ricka Santoruma przeciw proekologicznej encyklice może się okazać nieskuteczna.

Dziury w murze separacji

W Stanach wiara, szczególnie chrześcijańska, od zawsze była w szczególny sposób sprzężona z polityką. „Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych” – to fragment Pierwszej Poprawki do konstytucji USA, regulujący obecność kultu w sferze publicznej. Ojcowie Założyciele USA nie narzucili żadnego dogmatycznie ustalonego kanonu wartości. Zapewnili pełną wolność sumienia i wiary, ale zabronili też kreowania któregokolwiek z wyznań na religię dominującą czy urzędową.

Obie idee – czyli całkowity rozdział związków wyznaniowych od państwa i swobodę konfesyjną – potwierdzało przez ponad 200 lat orzecznictwo Sądu Najwyższego.

Wyrokiem w sprawie „Everson vs Board of Education” z 1947 r. (chodziło o pozornie błahy problem dofinansowania przez władze stanowe biletów autobusowych dla dzieci dojeżdżających do szkół parafialnych) sędziowie wznieśli tzw. mur separacji – i każdy współczesny spór o obecność religii w sferze publicznej kończy się odesłaniem do tego werdyktu. Sędziowie orzekli wtedy, że nie można dofinansowywać biletów, jeśli priorytetowym celem szkoły jest katecheza, można zaś, jeśli taka szkoła parafialna prowadzi normalny program nauczania.

Tymczasem gdyby przyjrzeć się zwyczajom Amerykanów, nietrudno dostrzec, że w tym murze są dziury. Prezydent składa przysięgę na Biblię, podobnie świadek w sądzie, a każdy banknot zdobi dewiza „In God we trust” („Bogu ufamy”).

Skąd ta niekonsekwencja? Z samej natury obu wspomnianych konstytucyjnych zasad: separacji i wolności. Pierwsza z nich wzmocniła wiarę wśród obywateli. Skoro, inaczej niż w tradycji europejskiej, w USA państwo odmówiło wsparcia wspólnotom religijnym, te musiały radzić sobie same. A wierni, pozbawieni instytucjonalnej opieki, z nieporównywalnie większym wysiłkiem angażowali się w sprawy swego kultu.

XIX-wieczny francuski myśliciel Alexis de Tocqueville – do dziś uznawany za największy autorytet w sprawach Ameryki – uważał, że u podstaw religijności jej mieszkańców leży ich wolna wola. „Nie ma drugiego takiego kraju, w którym chrześcijaństwo miałoby większy wpływ na ludzkie dusze, niż Stany Zjednoczone” – pisał 150 lat temu.
Amerykańskie przywiązanie do religii wynika też z jej egalitaryzmu. Wspólnoty wyznaniowe w Europie – katolickie, a później również protestanckie – przez stulecia utrwalały swą hierarchiczną strukturę. W USA zbudowano je w opozycji do tego mechanizmu, co angielski filozof Edmund Burke nazwał „protestem wobec protestantyzmu”.

Siła protestanckich wodzów

Ale to z czasem zaczęło nastręczać problemów. Skutków braku hierarchii we wspólnotach wyznaniowych w USA obawiał się de Tocqueville: „Religia, która mając do czynienia z ludźmi równymi, stałaby się drobiazgowa, nieugięta i pedantyczna, sprowadziłaby się niebawem do praktyk grupy fanatyków, zagubionej wśród niewierzących mas” – przewidywał trafnie.

Mniej więcej od czasów Ronalda Reagana (prezydenta w latach 1981-89) utożsamiający się z prawicą katolicy są zakładnikami radykalnych protestanckich ruchów religijnych z amerykańskiego Południa, gdzie pełno samozwańczych liderów. Organizacje zrzeszające baptystów, metodystów, kwakrów i prezbiterian – takie jak Moralna Większość (założona w 1979 r. przez Jerry’ego Falwella) czy Koalicja Chrześcijańska Pata Robertsona – mają istotny wpływ na to, kto będzie reprezentować Republikanów w wyborach.

Dlatego kandydaci tacy jak Jeb Bush muszą się liczyć ze stanowiskiem tych organizacji – i to może nawet bardziej niż z tym, co mówi papież. A liderzy tych organizacji twierdzą, że globalne ocieplenie to mit.

Granie strachem w wydaniu kaznodziei-uzurpatorów to najciemniejsza ze stron moralnego absolutyzmu odwołującego się do chrześcijańskich wartości. Natomiast jeśli ktoś swoją wiarę traktuje konfekcyjnie lub selektywnie, nie powinno to wzbudzać niczego więcej niż pobłażania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015