Syndrom niewolnika

Michał Szafrański, autor bloga „jak oszczędzać pieniądze”: Oszczędności, nawet minimalne, są konieczne zwłaszcza wtedy, gdy mało zarabiamy. Daje nam to margines swobody decyzji.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Colin Anderson / GETTY IMAGES
/ Fot. Colin Anderson / GETTY IMAGES

BEATA CHOMĄTOWSKA: Lubimy oszczędzać?

MICHAŁ SZAFRAŃSKI: To będzie mało popularna opinia.

Tym bardziej jestem ciekawa.

Nie oszczędzamy, bo nikt nas tego nie nauczył, i nie mamy wyobrażenia długofalowych korzyści wiążących się z odkładaniem pieniędzy. Wolimy „tu i teraz” niż kiedyś tam. Brakuje nam wiary, że jesteśmy w stanie odłożyć sensowne kwoty – zwłaszcza gdy wydajemy wszystko, co zarabiamy.

Może zwyczajnie nie mamy z czego odkładać?

Ale to klasyczny problem jajka i kury. Jeśli nie nauczymy się odkładać – nawet kiedy zarabiamy mało – to nadal będziemy wydawać tyle, co zarabiamy. Mamy tendencję do inflacji stylu życia, czyli wzrostu wydatków wraz ze wzrostem zarobków. Porównywanie się do zarobków zachodnich nie ma większego sensu. Czemu to ma służyć? Usprawiedliwieniu braku oszczędzania? Zarobki w Polsce są niższe, ale i koszty życia są niższe. Do tego zdecydowana większość polskich rodzin mieszka w mieszkaniach nieobciążonych kredytami hipotecznymi – wbrew temu, co mogłoby się wydawać.

Statystyki mówią to samo: Polacy nie oszczędzają i nie mają takiej potrzeby. Gdzie są w takim razie instytucje finansowe, które z założenia powinny prowadzić edukację w tym zakresie? Bo wygląda na to, że głównym nauczycielem od osobistych finansów jest bloger Michał Szafrański.

Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby istniała w Polsce edukacja finansowa z prawdziwego zdarzenia, mój blog nie byłby nikomu potrzebny. Czytelnicy bloga, książki „Finansowy ninja” oraz słuchacze podcastu „Więcej niż oszczędzanie pieniędzy” sami zresztą przyznają, że moja działalność rzeczywiście wypełnia lukę, a w zasadzie dziurę w systemie.

Skąd ta dziura?

Nie oszukujmy się – szkoły w żaden sposób nie przygotowują do samodzielnego radzenia sobie z finansami. Nie uczą produktów finansowych, nie uświadamiają w wystarczającym stopniu o zagrożeniach związanych z konsumpcjonizmem, pożyczkami oraz naciągaczami, którzy polują na nasze pieniądze. Nie dają też podstaw do samodzielnego zarządzania budżetem domowym i nie wspominają o tym, jak długoterminowo oszczędzać i inwestować. Nawet jeśli w podstawie programowej istnieją jakieś zagadnienia dotyczące finansów osobistych, to prawda jest taka, że kadra nauczycielska kompletnie nie jest przygotowana do ich przekazywania. To jak z zajęciami szumnie nazwanymi „przedsiębiorczością”. Trudno oczekiwać od nauczycieli, którzy nigdy w życiu nie prowadzili biznesu, że będą mogli cokolwiek sensownego na ten temat przekazać.

Nie mam pomysłów, jak temu zaradzić w skali makro. Robię więc swoją „pracę u podstaw” – na tyle, na ile potrafię.

Kiedy patrzę na te nieszczęsne statystyki oszczędzania, a z drugiej strony czytam, że 250 tys. osób miesięcznie odwiedza bloga „Jak oszczędzać pieniądze”, widzę pewien paradoks.

Zależy, jak się na to patrzy. 250 tys. osób miesięcznie i 2,3 mln osób rocznie jest niby ogromną liczbą. Ale z drugiej strony to raptem 6 proc. Polaków – chociaż z problemem zarządzania pieniędzmi boryka się większość z nas.

To są ludzie, którzy coś już wiedzą czy dopiero szukają informacji?

Rozróżniłbym dwie postawy. Pierwszą reprezentuje osoba, która nie interesuje się finansami osobistymi, uważa, że zarabia za mało pieniędzy, wszystko wydaje na bieżąco lub nawet odkłada drobne oszczędności i jednocześnie nie robi nic, żeby sytuację materialną radykalnie poprawić. Nie szuka nowej pracy, bo nie widzi możliwości na nową (ale nawet nie spróbuje) lub uważa, że lepiej zachować status quo.
Druga postawa to osoba poszukująca i dążąca do poprawy sytuacji finansowej. Aktywnie szuka nowych zajęć – także poza pracą etatową, być może prowadzi własną działalność gospodarczą i stara się regularnie powiększać przychody. W tej grupie są także czasami osoby zadłużone, które zorientowały się, że długi to droga donikąd, i postanawiają przejąć inicjatywę, by walczyć o wyjście na prostą. Głównie takie osoby – aktywne – trafiają na mojego bloga. Pierwsza grupa nie szuka wiedzy. W drugiej siłą rzeczy są osoby, które już coś wiedzą lub mają olbrzymią chęć, żeby się dowiedzieć, przefiltrować i wdrożyć praktycznie to, co do nich pasuje. Zdecydowanie szukają konkretów.

Czy oszczędzać może każdy?

Najlepszą strategią oszczędzania jest zwiększanie zarobków. Jeśli ktoś dzisiaj mówi, że nie ma z czego oszczędzać, to niech poszuka pracy dodatkowej. Zarobi dodatkowe 100-200 zł miesięcznie, które będzie mógł odłożyć. Tak się generuje nadwyżki. Moje poglądy się radykalizują w miarę śledzenia doświadczeń czytelników bloga. Okazuje się, że osoby, które twierdziły dotąd, iż nie mają z czego oszczędzać, i posiłkowały się kredytami bądź pożyczkami po wpadnięciu w spiralę długów, nagle potrafią znajdować w domowych budżetach niesamowite oszczędności. Potrafią też znaleźć dodatkowe źródła przychodów, aby wydostać się z zadłużenia. Czyli jednak się da, jeśli się chce... albo musi.

Po co nam w ogóle całe to oszczędzanie?

Jeśli żyjemy od pierwszego do pierwszego, to nie mamy wolności decyzyjnej. Jeśli nasze życie zależy od najbliższej pensji, to trudno nawet postawić się szefowi. Jesteśmy niewolnikami. Z kolei odłożony na koncie ekwiwalent 3-6 pensji, czyli tzw. poduszka finansowa, daje już poczucie względnego bezpieczeństwa finansowego. Wraz z nim rośnie nasza pewność siebie. Jesteśmy gotowi podejmować odważniejsze decyzje. Zgłosić prośbę o podwyżkę czy podjąć ryzyko zmiany pracy.

Co poradziłby Pan w takim razie osobie, która nie ma regularnych dochodów w stałej wysokości, czyli typowemu prekariuszowi, który chciałby zabezpieczyć sobie jakieś oszczędności?

Prekariusz jest osobą na łasce innych, bez perspektyw. Nie oszukujmy się – większość z nas wcale nie znajduje się w takiej sytuacji.

Polemizowałabym. To jednak rzeczywistość, w jakiej znajduje się spora grupa młodych Polaków. Co oni mogą zrobić?

Osobom bez regularnych przychodów sugerowałbym przede wszystkim poszukanie ich dodatkowych źródeł – tak aby wprowadzić element stabilności i przewidywalności do zarobków. Poza tym, przy nieregularnych przychodach, np. z działalności gospodarczej, kluczowe jest odkładanie nadwyżek w dobrych miesiącach, aby utrzymać płynność finansową wtedy, gdy nadchodzą miesiące chude. Wydaje się to takie oczywiste...

A komuś, kto zarabia poniżej średniej krajowej?

Z pustego i Salomon nie naleje. Trzeba jednak odróżnić sytuację „nie mam z czego oszczędzać” od „wydaje mi się, że nie mam z czego oszczędzać”.

Albo „czy jest sens w ogóle oszczędzać?” przy takim poziomie zarobków.

Znowu zaryzykuję stwierdzenie, że to przede wszystkim w sytuacji niskich zarobków kluczowe jest odkładanie pieniędzy – nawet w symbolicznej wysokości. Dla osób, które mało zarabiają i nie mają zaskórniaków, każdy losowy wydatek, np. awaryjne leczenie zęba, może być początkiem poważnych problemów finansowych.

Dobrym punktem wyjścia jest przygotowywanie z wyprzedzeniem miesięcznego budżetu domowego oraz późniejsza bieżąca kontrola wydatków. Pierwsze miesiące mogą być bolesne – przekonujemy się bowiem, jakie kwoty wydawaliśmy dotychczas bez świadomości ich wielkości.
Kolejnym krokiem jest szukanie sposobu na brak pieniędzy. Powinno nim być także dążenie do zwiększenia przychodów oraz budowa nowych nawyków zarządzania finansami albo zmiany niektórych zachowań, mających niekorzystny wpływ na finanse.

Może niechęć do oszczędzania wynika też z innych powodów? Zarobki w Polsce to wciąż temat tabu, nie lubimy ich ujawniać. A w środowiskach inteligenckich nie jest w dobrym tonie chwalić się posiadaniem.

O zarobkach nie mówimy z wielu powodów. Myślę, że kluczowe są nasze doświadczenia. W Polsce przedsiębiorców, którzy dorobili się własną pracą, uważa się co najmniej za oszustów. Za tych, którzy pierwszy milion musieli ukraść. Zamiast podpatrywać i uczyć się od ludzi, którzy świetnie sobie radzą finansowo, szczuje się na nich tych, dla których życie nie jest tak łaskawe. Nic dziwnego, że wielu woli się nie obnosić z wysokością zarobków.
Mam jednak wrażenie, że z roku na rok sytuacja się poprawia. Kiedyś nie wypadało przyznawać się do oszczędzania. Było ono synonimem biedy, bycia gorszym albo wręcz dusigroszem i sknerusem. Obecnie coraz częściej oszczędzanie traktuje się jako pozytywną postawę życiową i przejaw mądrości. Bardzo mnie to cieszy.

A gdzie nauczył się oszczędzania Michał Szafrański? Zawsze już tak miał, że rozważnie odkładał, inwestował, czy też popełniał błędy?

Cały czas się uczę metodą prób i błędów. Nie wierzę w inną ścieżkę. Podstawowe zasady finansów osobistych typu „nigdy nie wydawaj więcej, niż zarabiasz” i „jeśli chcesz coś mieć, musisz na to najpierw zapracować” wpoili mi rodzice. Przedsiębiorczość i inwestowanie to dziedziny, w których wiedzę zdobywałem poza domem; czego się dowiadywałem, testowałem na sobie – z gorszym i lepszym skutkiem. Od 20 lat regularnie spisuję wydatki, nieco później dodałem do tego element planowania, czyli budżet domowy. Edukacji finansowej nigdy nie można uznać za zakończoną. Choćby dlatego, że ciągle pojawiają się nowe instrumenty i rozwiązania finansowe, także coraz bardziej wyrafinowane, z których tylko część jest dla nas korzystna. Niestety większość konstruowana jest w taki sposób, abyśmy byli dostawcami taniego kapitału i wysokich prowizji dla instytucji finansowych.

Zewsząd słyszymy raczej namowy do wydawania, a nie oszczędzania. Zdaje Pan sobie sprawę, że swoją postawą nie pracuje na wzrost PKB, tak istotny dla ekonomistów?

Kiedyś, jeszcze jako pracownik firmy informatycznej, przekonywałem duże korporacje do realizacji projektów, które w skali lat mogłyby zaoszczędzić koszty oraz zapewnić tym firmom duże dodatkowe przychody. Między wierszami słyszałem jednak: „Wiesz, my tu mamy swoje cele kwartalne i tak naprawdę nie interesuje nas, co się wydarzy za kilka lat, bo pewnie już nas tu nie będzie”. Właściciel firmy chce sobie zagwarantować przychody w dłuższej perspektywie, ale wskutek ustawienia biznesu pracownicy mają to w nosie – liczy się dla nich tu i teraz.
W mojej opinii podobnie jest z PKB. Podejmuje się doraźne działania „tu i teraz”. Najłatwiej powiedzieć: „Wydawajcie więcej, bo PKB”, ale nie robi się wiele, by Polacy mieli pieniądze na wydatki także w przyszłości. I dla jasności – to, o czym mówię, nie dotyczy wyłącznie obecnej ekipy rządzącej, więc proszę nie odbierać tego jako wypowiedzi z podtekstem politycznym.
Każdy, kto ma olej w głowie, wie, że przede wszystkim powinien zabezpieczyć swoją przyszłość. Jednym scenariuszem jest praca aż do śmierci, czyli zapewnienie sobie stałych przychodów, a drugim – oszczędzanie części przychodów, aby odłożyć środki pozwalające godnie żyć, jeśli zechcemy zakończyć pracę albo nie będziemy już w stanie pracować. Im większa różnica między wysokością zarobków a kosztami, tym szybciej uda się zrealizować ten cel. Przecież kiedyś zgromadzone pieniądze wydamy, więc może nadmierne martwienie się o PKB nie ma sensu?
Myślę, że kluczowe jest uświadomienie sobie zagrożeń i ryzyka, na jakie wystawiamy się przejadając wszystkie pieniądze. To wymaga jednak refleksji i spojrzenia prawdzie w oczy. Na przykład: „Skoro pracuję już 10-20 lat i na koncie mam 20 tys. zł, to ile uda mi się odłożyć przez następne 20 lat pracy i ile kolejnych miesięcy przeżyję za te oszczędności?”. Wiem, że większość z nas woli nie zadawać sobie takich pytań i wierzy w wygraną w lotto lub emeryturę z ZUS-u. ©

MICHAŁ SZAFRAŃSKI jest autorem najpopularniejszego w Polsce bloga o finansach osobistych „Jak oszczędzać pieniądze”. Jego książka „Finansowy ninja”, wydana w modelu self-publishing, w ciągu pół roku sprzedała się w 21 tys. egzemplarzy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017