Sycylijskie pomarańcze z Kolymbetry

Ta niewielka sycylijska dolina jest jak ogród ziemskich rozkoszy. Choć wszystko zaczęło się od ciężkiej pracy kartagińskich niewolników.

19.06.2023

Czyta się kilka minut

Świątynia Zgody w Dolinie Świątyń koło Agrygentu, Sycylia. / BRUNO MORANDI / AFP / EAST NEWS
Świątynia Zgody w Dolinie Świątyń koło Agrygentu, Sycylia. / BRUNO MORANDI / AFP / EAST NEWS

Cierpliwość pająka” jest ósmym tomem z cyklu powieści kryminalnych Andrei Camilleriego o Salvo Montalbano. Kto czytał poprzednie, ten już wie, że kryzys skomplikowanego związku komisarza z Livią będzie się tylko pogłębiał, a nowe śledztwo prędzej czy później przekreśli nadzieje zaniedbywanej kobiety na rychłą poprawę sytuacji. Livia jednak stara się jak może, kusząc Salva całkiem realną obietnicą ogrodu rozkoszy ziemskich (tutaj w przekładzie Stanisława Kasprzysiaka):

– Odkryłam wspaniałe miejsce, wiesz? – powiedziała. – Nazywa się Kolymbetra. Salvo, pomyśl tylko: wcześniej był tam ogromny zbiornik na wodę, wykuty w skale przez kartagińskich niewolników.

– Gdzie to jest?

– Ciągle w tym samym miejscu, w pobliżu świątyń. Zrobili tam teraz wielki park, piękny, rajski, i od niedawna otwarty dla publiczności.

– Jadłaś coś?

– Tak, jadłam. W Kolymbetrze kupiłam sobie kanapkę. A ty?

Rozkojarzenie komisarza

Camilleri urodził się w Porto Empedocle nad Cieśniną Sycylijską, miasteczku, które posłużyło za pierwowzór fikcyjnej Vigaty z posterunkiem policji, gdzie pracuje komisarz ­Montalbano. Z kolei Montelusa, dokąd Salvo jeździ z najwyższą niechęcią na spotkania ze swoim zwierzchnikiem, kwestorem Bonettim-Alderighim, zdradza wiele podobieństw z Agrygentem, w którego obrębie leży wspomniana przez Livię Dolina Świątyń wraz z ogrodem Kolymbetra. Oba punkty dzieli dystans niespełna dziesięciu kilometrów. Warto o tym wiedzieć, żeby w pełni zdać sobie sprawę z rozkojarzenia komisarza. Jego pytanie „gdzie to jest?” brzmi równie absurdalnie, jak zabrzmiałoby pytanie rodowitego krakowianina o lokalizację Skałek Twardowskiego. Jeśli cokolwiek usprawiedliwia Montalbano, to tylko okoliczność, że w czasie, gdy rozmawiał z Livią, Kolymbetra rzeczywiście była stosunkowo świeżą atrakcją dla turystów i szukających chwili wytchnienia miejscowych.

Ogród, otwarty z pompą 9 listopada 2001 roku, po dwóch latach żmudnych prac rekonstrukcyjnych, wcześniej leżał odłogiem. Ale tylko przez dwadzieścia lat, odkąd pan Antonino Vella, miejscowy rolnik, przeszedł na emeryturę i przestał doglądać uprawianych w nim drzew owocowych. Historia tego miejsca jest jednak znacznie dłuższa: liczy przeszło dwa i pół tysiąclecia. Livia mówi najszczerszą prawdę. Pomyślcie tylko: pierwszy tę historię opisał Diodor Sycylijski, grecki uczony żyjący w epoce Juliusza Cezara i Oktawiana Augusta, autor „Biblioteki historycznej”, największej starożytnej kompilacji źródeł do dziejów powszechnych.

Miasto pełne jeńców

Nie bądźmy małostkowi jak XIX-wieczni historycy, którzy zarzucali Diodorowi niesumienność i godną pożałowania niedbałość w kwestiach chronologii. Zajrzyjmy do Księgi XI jego opus vitae, w której podsumował okres II wojny perskiej, ale w szerszym kontekście, uzupełniając historię konfliktu świata greckiego z imperium Achemenidów informacjami o tym, co działo się wówczas na jego rodzinnej Sycylii.

Otóż w 480 r. p.n.e., ponoć tego samego dnia, kiedy w Zatoce Sarońskiej rozegrała się bitwa pod Salaminą, greckie siły pod wodzą sycylijskich tyranów, Gelona i Terona, rozgromiły pod Himerą armię kartagińską Hamilkara Magonidy. Według Diodora zginęło w niej 150 tysięcy Kartagińczyków; pozostali żołnierze próbowali salwować się ucieczką w góry, ale wkrótce zostali wyłapani i wzięci w niewolę przez mieszkańców Akragas, czyli późniejszego Agrygentu.

„Miasto pełne było jeńców”, czytamy u Diodora w przekładzie Ireneusza Ptaszka. „Większość z nich stała się własnością skarbu państwa i to właśnie oni ciosali kamienie, z których zbudowano nie tylko największe świątynie bogów, lecz również podziemną sieć kanałów odprowadzających ścieki z miasta. (...) Akragantyjczycy zbudowali także wielkimi nakładami finansowymi sztuczny staw o obwodzie siedmiu stadiów i głębokości dwudziestu łokci. Doprowadzono doń wodę z rzek i strumieni, po czym go zarybiono. Dostarczał on wielu ryb, zarówno w formie pożywienia, jak i kulinarnych specjałów dla smakoszy. Gdy zaś jeszcze zaczęły gromadzić się nad stawem łabędzie, jego widok stał się naprawdę uroczy. W późniejszym jednak okresie, wskutek zaniedbania, staw stawał się coraz bardziej zapuszczony, aż wreszcie upływ czasu zniszczył go kompletnie. Okoliczne tereny, ze względu na żyzną glebę, zamieniono w winnicę i gęsto obsadzono drzewami różnych gatunków, by uzyskiwać z tych ziem jak największe dochody”.

Miejsce do nurkowania

Takie były początki Kolymbetry, czyli po prostu stawu, a ściślej „miejsca do nurkowania”, takie jest bowiem dosłowne znaczenie słowa użytego w dziele Diodora. Zanim całkiem zarósł, minęło ponad dwieście lat. Systemy irygacyjne, które z początku doprowadzały deszczówkę do zbiornika, działały jednak bez zarzutu i z czasem sprawdziły się doskonale przy nawadnianiu pól warzywnych i sadów owocowych. Nie sposób dokładnie prześledzić zmian w strukturze upraw prowadzonych w tym czarodziejskim miejscu. Akragas już w czasach tyranów słynęło z produkcji wina, oliwy i zbóż. Kartagińczycy z czasem wzięli odwet za klęskę pod Himerą i przez dwa stulecia sprawowali niepodzielną władzę w mieście. W czasie II wojny punickiej wyparli ich Rzymianie, którzy zaprowadzili tu własne porządki na pięćset lat z górą.

Po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego Agrygent kilkakrotnie poddał się najazdom Wandalów i Gotów, ostatecznie wypartych przez Bizancjum. W IX wieku naszej ery miasto opanowali Arabowie. Pod koniec XI stulecia oblicze słonecznej wyspy odmienili „ludzie z północy”, czyli Normanowie. Po nich nastali Hiszpanie, sprowadzając na Sycylię rośliny przywiezione z wypraw na kontynent amerykański. Pejzaż rolniczy Kolymbetry kształtował się stopniowo. Do winnic, gajów oliwnych i drzew cytrusowych stopniowo dołączały migdałowce, drzewka pistacjowe, cierniste krzewy granatu, poletka pszenicy, warzywniki z dorodnymi pomidorami, cukiniami i karczochami, plantacje kaparów, ziół i innych przypraw.

Rajski zakątek

W epoce wielkich edukacyjnych podróży po Europie, zapoczątkowanych w połowie XVII wieku i popularnych wśród intelektualistów oraz aspirujących arystokratów aż do pierwszych dekad XIX stulecia, Agrygent stał się jednym z ważniejszych przystanków na szlaku wędrowców złaknionych piękna pejzażu i uroku greckich starożytności.

Obowiązkowe wycieczki w dolinę doryckich świątyń, wzniesionych z miejscowego wapienia o niespotykanej, żółtopomarańczowej barwie, kończyły się z reguły w Kolymbetrze, gdzie młodociani esteci musieli się zmierzyć z kolejnym zachwytem – często przerastającym wszystko, czego do tej pory doświadczyli. Jean-Claude Richard, francuski malarz i grafik, znany pod mylącym przydomkiem „Abbé de ­Saint-Non”, ponieważ rodzina zamierzała go posłać do ­życia w klasztorze, dotarł tu po raz pierwszy w latach 60. XVIII wieku – w towarzystwie innego artysty, Jeana-Honoré Fragonarda, przyjaciela z Akademii Francuskiej w Rzymie. To właśnie jemu – obok świadectwa angielskiego poety Swinburne’a – zawdzięczamy jeden z najbardziej zmysłowych opisów Kolymbetry, zakończony słowami: „ta niewielka dolina jest niczym Ogród Edenu, niczym rajski zakątek Ziemi Obiecanej”.

Sprzątanie stajni

Rekonstrukcja zapomnianego raju była naturalną konsekwencją wpisania Valle dei Templi na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1997 r. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno w Kolymbetrze piętrzyły się stosy śmieci pozostawionych przez turystów – pod gołym niebem, tuż za czterema narożnymi kolumnami, jakie pozostały z dawnej świątyni Dioskurów. Urodzajne niegdyś poletka zarosła plątanina jeżyn, w drożnych przez tysiąclecia kanałach irygacyjnych pieniły się cuchnące ścieki, pozostałe przy życiu drzewa – nieraz kilkusetletnie – wymagały natychmiastowej interwencji dendrologów.

Eksperci zarządzili wielkie sprzątanie tej stajni Augiasza i założyli na jej miejscu rajską oazę bioróżnorodności, uzupełniając stare nasadzenia zaroślami głogu, kosmatki i nieszpułki, skupiskami drzew jarząbu i pigwowca, przycupniętymi na zboczach doliny krzewami żarnowca, mirtu i szakłaka. Najwięcej uwagi poświęcili jednak odtworzeniu sadów cytrusowych, w których rośnie dziś kilkanaście odmian pomarańczy (od krwistych Sanguigno Doppio po niewiarygodnie słodkie Vaniglia Apireno), słynne syrakuzańskie cytryny Feminello, które kwitną co miesiąc i wydają owoce praktycznie przez cały rok, oraz bezpestkowe mandarynki Avana.

To właśnie niezmierzone bogactwo cytrusów ściąga do Kolymbetry najwięcej turystów: oszołomionych zapachem kwiatów i dojrzewających owoców, którym mogą nacieszyć się później w domu, zaopatrzywszy się w ogrodowym sklepiku w słynne miody, kremy i marmolady, a także smakowite i aromatyczne ciasteczka maślane, pieczone na równie aromatycznych, jadalnych liściach z drzewek pomarańczowych.

Zakazane owoce

Ściągnęło także nas dwoje z przyjacielem, w Poniedziałek Wielkanocny, pierwszy prawdziwie ciepły i słoneczny dzień tegorocznej sycylijskiej wiosny. Odurzeni wonią drobniutkich, fioletowo-niebieskich kwiatów rozmarynu, rosnącego szpalerem u samego wejścia do Kolymbetry, istotnie poczuliśmy się jak w Ziemi Obiecanej. Zmożeni upałem po wizycie w warzywniku, schroniliśmy się w cień cytrusowego sadu, gdzie skorzystaliśmy z najwspanialszego przywileju dla zbłąkanych w dolinę turystów: możliwości uraczenia się opadłymi z drzew owocami, zanim inni smakosze odnajdą je w wilgotnej ściółce. Udało nam się dopaść trzy pomarańcze: soczyste, ze spękaną od gorąca skórką, którą dało się obrać bez trudu palcami. Każda z nich była warta poematu Swinburne’a. Każda pozostawiła nam w ustach wyczuwalny do dziś posmak zakazanego owocu Edenu.

Livia przyjechała godzinę później i zobaczyła, że komisarz patrzy na morze. Nie sprawiała wrażenia rozgoryczonej.

– Gdzie byłaś?

– Pojechałam odwiedzić Bebę, a potem wpadłam do Kolymbetry. Musisz mi obiecać, że prędzej czy później też się tam wybierzesz. A ty? Nawet nie zadzwoniłeś, żeby mi dać znać, że nie przyjedziesz na obiad.

– Przepraszam, Livio, ale...

– Nie tłumacz się, nie mam najmniejszej ochoty się z tobą sprzeczać. To są ostatnie godziny, jakie spędzamy razem. Nie zamierzam ich popsuć.

Teraz już wiem, dlaczego związek Livii i Salva nie miał przed sobą żadnej przyszłości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pomarańcze z Kolymbetry