Świat i obrazy

Co robi zdjęcie? To niewinne pytanie, które jest tytułem nowej wystawy głównej Muzeum Fotografii, dotyka fundamentów naszego zbudowanego z obrazów świata.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

 / REPR. DOROTA MARTA / MUFO / MATERIAŁY PRASOWE
/ REPR. DOROTA MARTA / MUFO / MATERIAŁY PRASOWE

Na początku widzimy zdjęcie, powiększone na wielkość całej ściany – portret rodzinny w rustykalnym plenerze. Trzech mężczyzn, dwie kobiety i trzy dziewczynki. Wszyscy odświętnie ubrani, upozowani na tyle precyzyjnie, że relacje przestrzenne możemy bez trudu przełożyć na te familijne. Nie uśmiechają się, wszak pochodzą z innej epoki, gdy zdejmowanie wizerunku było wydarzeniem poważnym.

Pęknięcie

Swoją drogą, twórcy wystawy celowo używają potocznego słowa „zdjęcie”, które zakorzeniło się w polszczyźnie szybciej (i chyba głębiej) niż „fotografia”, co w skali świata jest słowotwórczą rzadkością. To od razu przesuwa akcent w stronę czynności – zdjęcie ktoś (lub się) robi. To akt rozłożony w czasie, który trwa dłużej niż sama ekspozycja światłoczułego materiału. „Robienie zdjęcia” to także wybór kadru i tła, aranżacja gestów – budowanie historii, którą chce się opowiedzieć obrazem. A to przecież nie koniec, bo „robienie” obejmuje także skomplikowany proces fizyczno-chemiczny, który odbywa się w ciemnościach pracowni fotograficznej. Dlatego dzięki polszczyźnie instynktownie rozumiemy, że mowa tu zarówno o materialnym obiekcie, jak i wysiłku, który prowadzi do powstania „zdjęcia”.

Wróćmy więc na chwilę do tego otwierającego wystawę, zamieszczonego tuż obok wymalowanego dużymi literami pytania: „Co robi zdjęcie?”. Tym, co jako pierwsze przykuwa wzrok, zanim w ogóle zrozumiemy, na co właściwie patrzymy, to czarna szrama, biegnąca ukośnie przez cały kadr. Każdy, kto choć raz w życiu przeglądał stare rodzinne albumy, bezbłędnie rozpozna ten rodzaj uszkodzenia.

Gdyby było to zdjęcie historycznie albo artystycznie istotne, zapewne zostałoby naprawione. Zdjęcia rodzinne rządzą się jednak innymi prawami. Po latach (w tym przypadku po blisko 150), gdy coraz trudniej zidentyfikować osoby sportretowane, to właśnie, owa czarna szrama zyskuje na znaczeniu. Chodzi już nie tyle o pamięć o konkretnych ludziach i relacjach, jakie ich łączyły, ile o pamięć jako taką. Uszkodzone zdjęcie to ślad emocji – ktoś je intensywnie kiedyś oglądał (może małe wnuki nie mogły się nadziwić, że dziadkowie nie zawsze byli starzy?), ktoś inny z czułością poskładał je w całość i wkleił z powrotem do albumu. To zdjęcie z pewnością w swoim długim życiu robiło wiele rzeczy.

Możliwości

Wystawa tak właśnie zaczyna swoją wielowątkową opowieść o tym, jak od pokoleń fotografia – jako obraz oraz jako proces – kształtuje nasze życie.

I na odwrót. Wędrując przez pierwszą część ekspozycji, możemy prześledzić, jak zmieniały się gusta i oczekiwania tych, którzy chcieli fotografować sami bądź byli gotowi płacić za gotowe już odbitki.

Świetnym tego przykładem może być historia Tadeusza Rzący (1886-1928), pioniera kolorowej fotografii w Polsce. To, co dziś wydaje się oczywiste, czyli utrwalanie świata w kolorze, na początku XX wieku oczywiste wcale nie było. I nie chodziło wyłącznie o wyzwania techniczne – pierwsze eksperymenty z kolorem miały miejsce już w latach 50. XIX wieku. Tyle że, podobnie jak nieco później w przypadku udźwiękowienia filmu, odejście od fotografii wyłącznie czarno-białej uważane było za wulgarne, ale też... nierealistyczne.

Część wystawy poświęcona Rzący świetnie dokumentuje zapał i wytrwałość, z jaką fotograf przekonywał – zarówno amatorów, jak i profesjonalistów – że świat w kolorze także jest wart ich uwagi. A jako że miał pracownię w Krakowie, to właśnie Królewskie Miasto ze swoim młodopolskim sznytem służyło mu najczęściej za model (no i oczywiście Tatry).

Rząca to tylko jeden z wielu przykładów artystów-rzemieślników, którzy eksperymentowali zarówno z formą, jak i z technologicznymi możliwościami fotografii. Na wystawie można spotkać wielu podobnych mu zapaleńców, którzy szukali nowych sposobów tworzenia obrazów. I chodzi tu nie tyle o sztukę (choć oczywiście zobaczymy także wiele gatunków ­artystycznych czy autorskich pomysłów), co przede wszystkim o zmagania z fizyczną materią tego wszystkiego, co składa się na „robienie zdjęć”.

Dobrze to widać choćby w dalszej części ekspozycji, gdzie zgromadzono imponującą kolekcję aparatów. Możliwości i parametry techniczne to jedno, ale sama ewolucja ich designu to podana w pigułce historia narodzin i dojrzewania światoobrazu, w którym od dekad wszyscy jesteśmy zanurzeni.

Muzeum Fotografii w Krakowie posiada w swojej kolekcji przeszło 90 tysięcy zdjęć. To zbiór, który pozwala na ułożenie nieskończonej liczby opowieści na niemalże każdy temat. Jednak twórcy nowej wystawy stałej nie zalewają odwiedzających potokiem obrazów, gdzieniegdzie jedynie sygnalizują potencjał drzemiący w ich przepastnych archiwach. Zamiast tego proponują metahistorię o tym, jak kręta była droga, która doprowadziła nas do stanu współczesnego, czyli przesycenia świata obrazem do granic możliwości (i czasem poza nie).

Szacuje się, że dziś w ciągu godziny powstaje na świecie więcej zdjęć niż w całym XIX wieku. Tym bardziej warto zapytać: co one (z nami) właściwie robią? ©

Wystawę „Co robi zdjęcie?” przygotował prowadzony przez głównego kuratora dr. Dominika Kuryłka zespół kuratorski: Marek Janczyk, Monika Kozień, Marek Maszczak, Marta Miskowiec, Andrzej Rybicki. Za projekt architektury wystawy odpowiada studio Jaz+Architekci.

Wystawę można zobaczyć od 13 maja w MuFo Rakowicka (ul. Rakowicka 22A, Kraków): we wtorki, soboty i niedziele czynne w godz. 11-19, od środy do piątku w godz. 10-18.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022