Stan wyczerpania

Ameryka Południowa to region świata wyjątkowo mocno dotknięty pandemią. Chorują ludzie, a wraz z nimi całe systemy państwowe.
z Santiago de Chile

07.12.2020

Czyta się kilka minut

Po ośmiu miesiącach surowych restrykcji emocje w Argentynie eksplodowały wraz z wiadomością o śmierci Diego Maradony. Tłumy czekały w kolejce do pałacu prezydenckiego w Buenos Aires, by oddać hołd piłkarzowi.26 listopada 2020 r. / PABLO E. PIOVANO / BLOOMBERG / GETTY IMAGES
Po ośmiu miesiącach surowych restrykcji emocje w Argentynie eksplodowały wraz z wiadomością o śmierci Diego Maradony. Tłumy czekały w kolejce do pałacu prezydenckiego w Buenos Aires, by oddać hołd piłkarzowi.26 listopada 2020 r. / PABLO E. PIOVANO / BLOOMBERG / GETTY IMAGES

W dniu, gdy odszedł nieśmiertelny Diego Maradona, nikt w Argentynie nie wątpił, że pożegnają go tłumy. Piłka nożna zawsze była tu świętością, a on bogiem. Trumnę z ciałem legendarnego piłkarza wystawiono w pałacu prezydenckim, do którego od świtu ustawiały się wielokilometrowe kolejki. Po południu doszło do zamieszek: na wieść o zamknięciu pałacu zrozpaczeni kibice zaczęli forsować barierki, aby znaleźć się jak najbliżej drzwi.

Niespokojny był też kondukt żałobny, odprowadzający „boskiego Diega” na cmentarz. Towarzyszyły mu auta, motocykle i biegnący za karawanem ludzie. Próbowali dotknąć trumny, rzucali kwiaty, szaliki i piłkarskie koszulki.

Mariana, młoda architektka mieszkająca z mężem i dziewięcioletnim synem w Buenos Aires, oglądała fragment relacji z pogrzebu w telewizji. Ostatnie pożegnanie Maradony transmitowały wszystkie argentyńskie stacje, a wieści o pandemii i pogłębiającym się kryzysie na chwilę zeszły na drugi plan.

Gdy Mariana o tym mówi, w jej melodyjnym głosie słychać ulgę. Potem jednak głęboko wzdycha i opowiada o własnej prywatnej żałobie. We wrześniu odszedł jej dziadek, którego zabrał koronawirus. – Nie mogliśmy go odpowiednio pożegnać – wspomina. – Pogrzeb skromny, na cmentarzu było nas tylko pięcioro. To w ogóle nie było w jego stylu, dziadka wszyscy znali jako duszę towarzystwa.

Wieczna kwarantanna

W październiku w Buenos Aires zaczęto łagodzić większość obostrzeń. Ale wcześniej obowiązywał tu lockdown, który Argentyńczycy określili ironicznie „wieczną kwarantanną” – cuareterna. Restrykcje dotyczące opuszczania domów i przemieszczania się (tylko za przepustką) obowiązywały w stolicy oraz w całej prowincji, zamieszkanej przez ok. 40 proc. społeczeństwa, od 11 marca aż do końca października. W międzyczasie były przedłużane przez prezydenta Alberta Fernándeza 15 razy.

Właśnie to, zdaniem Mariany, było najtrudniejsze. Ciągłe poczucie zawieszenia i niepewność. Oraz świadomość, że zamknięcie gospodarki tylko trochę pomogło powstrzymać rozwój pandemii, bo w lipcu wskaźniki zakażeń i tak poszybowały. Ten wzrost tłumaczy się m.in. poczuciem zmęczenia restrykcjami: po paru miesiącach Argentyńczycy mieli dość zamknięcia, a proporcjonalnie do przedłużania obostrzeń przybywało osób omijających prawo. Wiele z nich nie miało innego wyjścia: podobnie jak miliony mieszkańców tego regionu, pracują nieformalnie, bez umów i ubezpieczenia, a możliwość funkcjonowania w izolacji jest w takich okolicznościach fikcją.

W związku z rosnącym rozluźnieniem społecznym, ograniczonym testowaniem i brakiem strategii śledzenia kontaktów, sytuacja wymknęła się spod kontroli. W najbardziej krytycznym czasie odsetek pozytywnych testów sięgał tu nawet 60 proc. Według oficjalnej statystyki dotąd wirusem SARS-CoV-2 zaraziło się ponad 1,4 mln, z czego zmarło prawie 39 tys. Argentyńczyków.

– Teraz jest lepiej, ale był czas, że już nie dawaliśmy rady. Przede wszystkim finansowo i psychicznie. Zdalna nauka naszego synka trwa niemal od początku roku szkolnego, od połowy marca, gdy zamknięto szkoły. W maju mąż stracił pracę i dopiero niedawno znalazł dorywcze zlecenia, więc przez kilka miesięcy byliśmy na moim utrzymaniu – mówi Mariana, która od prawie dziewięciu miesięcy pracuje z domu.

Los jej męża podzieliły niemal 4 mln ludzi (w 45-milionowym kraju). Według danych Argentyńskiej Izby Usług i Handlu od końca marca zamknęło się lub ogłosiło upadłość dwa razy więcej małych i średnich przedsiębiorstw niż podczas kryzysu, który dotknął kraj w 2001 r. Ekonomiści szacują, że do końca roku co szósty mieszkaniec kraju znajdzie się na granicy ubóstwa.

W całej zresztą Ameryce Południowej pandemia uderzyła w gospodarkę z siłą tsunami: z danych organizacji CEPAL wynika, że pracę straciło dotąd ponad 47 mln ludzi (na 423 mln mieszkańców kontynentu). Oraz że region będzie potrzebował co najmniej dekady, aby odrobić gospodarcze straty z tego roku.

Zmęczone demokracje

Nawiązując do aktualnej kondycji Ameryki Południowej, hiszpański politolog Manuel Alcántara Sáez ukuł określenie „zmęczonych demokracji” (democracias fatigadas) – wskazując, że tutejsza demokracja była głęboko wyczerpana jeszcze przed nadejściem pandemii, co uczyniło ją wrażliwą na związane z nią problemy.

W przypadku Argentyny kryzys stanowi kontynuację zapaści, w jaką wpadła ona już wcześniej. Rządzący do grudnia 2019 r. prezydent Mauricio Macri pozostawił po sobie gospodarkę w ruinie, boleśnie niedofinansowany system opieki zdrowotnej i sfrustrowane społeczeństwo, które często wychodziło na ulice, protestując przeciw jego rządom.

Doświadczenie masowych i wyczerpujących emocjonalnie demonstracji stało się zresztą wspólne dla wielu południowoamerykańskich krajów. W 2019 r. obok Argentyńczyków protestowali też mieszkańcy Boliwii, Ekwadoru, Kolumbii i Chile. Powody zwykle były podobne: buntowano się przeciw korupcji i bezkarności polityków, niechcianym reformom, pogłębiającym się nierównościom. W niektórych wypadkach manifestacje trwały miesiącami, stanowiąc potężny i trudny do poskromienia wybuch kumulowanego od lat społecznego niezadowolenia i gniewu.

Ten stan zmęczenia doskonale widać w Chile, pokiereszowanym przez kryzys trwający od października 2019 r. Demonstracje, zamieszki i starcia protestujących z brutalną policją doprowadziły do zmian (m.in. referendum konstytucyjnego w październiku tego roku, w którym znacząca większość głosujących opowiedziała się za nową ustawą zasadniczą), ale też do politycznego chaosu i ekonomicznej stagnacji. Podłamały także – wątłe już wcześniej – zaufanie Chilijczyków do rządu prezydenta Sebastiána Piñery.

W pandemicznych miesiącach zaufanie wobec polityków jeszcze bardziej zmalało, czego efektem była również dymisja ministra zdrowia Jaimego Mañalicha, oskarżonego o zatajanie liczb śmiertelnych ofiar COVID-19. I choć w ostatnich miesiącach sytuacja sanitarna wydaje się być w Chile pod kontrolą – testów przeprowadza się najwięcej w Ameryce Łacińskiej, liczby zgonów znacznie spadły, a od września dzienna suma zakażeń nie przekracza dwóch tysięcy – to widać, że społeczne zaufanie trudno będzie odbudować.

Społeczeństwo na lodzie

– Ten rok zapowiadał się bardzo owocnie. Byłem współautorem scenariusza serialu i pracowałem przy popularnym spektaklu, z którym w 2019 r. zjechaliśmy całe Chile. Wyglądało na to, że to będzie mój najbardziej pracowity czas od dawna – opowiada Nicolás. Aktor, scenarzysta i asystent reżysera, dziś nie pracuje w żadnym ze swoich zawodów. Od 16 marca kina, teatry, sale koncertowe i muzea są w Chile zamknięte; wstrzymano wiele produkcji i innych projektów kulturalnych. Nieliczne placówki zaczęto otwierać na nowo dopiero pod koniec listopada.

– Z produkcji serialu zrezygnowano jeszcze przed pandemią. A potem, gdy zamknięto teatry, było jasne, że nic już nie zagramy. Z dnia na dzień zostałem bez pracy. Moja partnerka na szczęście dalej jest zatrudniona jako scenarzystka i mieliśmy oszczędności, które pomogły nam przetrwać. Ale było ciężko, z dwójką dzieci i poczuciem niepewności jutra. W dodatku moi rodzice zakazili się wirusem i spędzili niemal dwa miesiące w szpitalu. Nie dość więc, że straciłem pracę, to bardzo bałem się o ich życie – mówi Nicolás, a jego łagodna, uśmiechnięta twarz poważnieje.

– Na szczęście oboje z tego wyszli, a ja w maju znalazłem coś, z czego utrzymuję się do dziś – Nicolás ciągnie swoją opowieść. – Znajoma, która prowadzi sklep z rzeczami do domu, dekoracjami i dodatkami, zaproponowała mi pracę przy dostarczaniu produktów klientom. Potem poleciła mnie koleżance, ona poleciła mnie dalej. I tak to wszystko zaczęło się kręcić, stworzyłem własną aplikację do zamówień „Actor de reparto” [po hiszpańsku oznacza to „aktora drugoplanowego” i zarazem „aktora-doręczyciela” – red.]. Pomogłem też paru znajomym aktorom, którzy tak jak ja zostali na lodzie. Teraz nie mogę się opędzić od klientów i na tyle tę pracę polubiłem, że nie wykluczam pozostania w tym fachu. A poza tym pracuję nad filmem, który kręcimy w domu. Będzie to więc typowa produkcja z czasów pandemii – dodaje już z uśmiechem.

Poza kulturą, która w skrajnie neoliberalnym systemie chilijskiej gospodarki nie jest i nigdy nie była dla władzy priorytetem, największą gospodarczą ofiarą pandemii stała się turystyka. Kraj pozostawał zamknięty dla cudzoziemców od 16 marca do 23 listopada, a przemieszczanie się między niektórymi regionami nadal jest ograniczone. Pracę straciły tym samym tysiące ludzi: linia lotnicza LATAM znalazła się na skraju upadłości, wiele firm autokarowych i agencji turystycznych przestało istnieć, hotele opustoszały. Niektóre z nich zamieniono w tzw. rezydencje sanitarne dla osób zakażonych.

Według oficjalnych danych w Chile dotąd zakaziło się 552 tys., a zmarło 15 tys. osób.

Rewolta w środku zarazy

Pandemia skupiła w sobie jak w soczewce problemy, z jakimi Chile zmaga się od lat. Paradoksalnie poszła tu ramię w ramię z rewoltą, uzasadniając wiele postulatów demonstrantów. Z kolei w sąsiednim Peru stała się jednym z powodów, dla których ludzie wyszli na ulice. Wyostrzyła bowiem konflikt społeczny, który wybuchł niedawno w tym andyjskim państwie.

– To największe protesty w naszej historii. Niewykluczone, że gdyby nie covid, nigdy by ich nie było – opowiada Paul, dziennikarz mieszkający w stołecznej Limie. Ogromna i gęsto zabudowana metropolia stała się jednym z najmocniej dotkniętych przez wirusa miejsc w 32-milionowym Peru, gdzie według oficjalnych danych na COVID-19 zmarło 36 tys. ludzi.


Czytaj także: Magdalena Bartczak: Druga zagłada Amazonii


– Znaleźliśmy się w sytuacji niespotykanego wcześniej stresu. Głównie z powodu niewydolności służby zdrowia, najbardziej surowych restrykcji na kontynencie i rosnącego kryzysu – tłumaczy Paul. – Ale pomimo tego wszystkiego mieliśmy wrażenie, że rząd się o nas troszczy. Martín Vizcarra był najpopularniejszym prezydentem od dekad, cieszył się zaufaniem, które w tych miesiącach jeszcze wzrosło. Pomiędzy nim a społeczeństwem wytworzyła się więź, którą porównałbym do ojcowskiej relacji. Sytuacja była zła, ale czuliśmy, że władza ma przynajmniej dobre intencje.

Kiedy więc 9 listopada prezydenta odsunięto od władzy pod zarzutem podejrzeń o korupcję, wielu Peruwiańczyków potraktowało ten impeachment jako zamach stanu – i postanowiło mu się sprzeciwić. Szacuje się, że w protestach wzięło udział 4 mln ludzi, a trwały one ponad trzy tygodnie. W tym burzliwym czasie dwukrotnie doszło do zmiany głowy państwa: odwołanego przez parlament prezydenta zastąpił Manuel Merino, on zaś po paru dniach ustąpił na rzecz Francisca Sagastiego, należącego do jedynej partii, której posłowie głosowali wcześniej przeciw odwołaniu Vizcarry. Tymczasowy prezydent ma sprawować władzę do najbliższych wyborów, zaplanowanych na kwiecień 2021 r.

Gdy pytam Paula o doświadczenie pandemii, nie pozostawia on złudzeń, że w jego ojczyźnie, podobnie jak w większości państw regionu, ma to ogromny związek z klasą społeczną, do jakiej się należy: – Wiem, że żyję w społecznej bańce. I mam ten luksus, że mogę pracować, nie wychodząc z domu. Znam w moim środowisku osoby, które straciły pracę, ale wiem, że większość ludzi ucierpiała dużo bardziej. Nie mają oszczędności czy innych form wsparcia pozwalającego przetrwać ten czas.

– Zresztą różne inne sytuacje związane z pandemią też pokazują siłę społecznych przywilejów – dodaje dziennikarz. – Wystarczy porównać, jak kontroluje się przestrzeganie zakazu zgromadzeń w barrios altos [dzielnicach zamieszkanych przez wyższą klasę średnią – red.] oraz w barrios marginales [uboższych częściach miasta]. W tych pierwszych policja nie interweniuje niemal wcale, nawet przy najbardziej hucznych imprezach. A w tych drugich egzekwuje prawo z całą swoją bezwzględnością.

Zmiany na horyzoncie

Dla Peru, tak jak dla całego kontynentu, najtrudniejsza pod względem rozwoju pandemii była zima, która na południowej półkuli trwa mniej więcej od końca czerwca do końca września. Wraz z nastaniem cieplejszych miesięcy w większości państw zaczęło się luzowanie restrykcji. Choć teraz trwa debata, kiedy nadejdzie druga fala i jak mocno uderzy.

Taka dyskusja pojawiła się ostatnio również w Brazylii – drugim po USA kraju świata, gdzie na COVID-19 zmarło najwięcej ludzi (w Brazylii to 174 tys.). Możliwe, że rząd prezydenta Jaira Bolsonaro, lekceważącego wirusowe zagrożenie i sprzeciwiającego się obostrzeniom, zapłaci za ten dramat polityczną cenę. Sygnał spadku poparcia już widać: w wyborach samorządowych, których druga tura odbyła się 29 listopada, kandydaci z prezydenckiej formacji ponieśli klęskę. „Obskuranci nie mają przed sobą przyszłości. Nasze miasto postawiło na umiarkowanie i wiarę w naukę” – powiedział w pierwszym wystąpieniu po swojej reelekcji Bruno Covas, burmistrz São Paulo z Brazylijskiej Partii Socjaldemokratycznej i zarazem główny przeciwnik Bolsonara w sporze o podejście do epidemii.

Tymczasem prezydent Brazylii idzie śladem Donalda Trumpa i utrzymuje, że wybory sfałszowano. I choć trudno oceniać, jakie będą kolejne etapy tej rozgrywki, jedno jest pewne: nie można wykluczyć, że ten trudny rok doprowadzi do ważnych politycznych przetasowań, a Bolsonaro powtórzy kiedyś los swego sprzymierzeńca z Waszyngtonu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020