Stan nieposiadania

Mam wrażenie, że większość wewnętrznych kłopotów, z jakimi borykają się dziś chrześcijanie (a w ich liczbie – ja), bierze się stąd, że skupiliśmy się na jednej tylko nucie paschalnej radości.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Żyjemy tym, że Chrystus wyszedł z grobu, a straciliśmy z oczu perspektywę naturalną i oczywistą dla chrześcijan pierwszych lat: tę, że wyszedłszy z grobu, za chwilę po nas wróci. Doskonalimy się w sztuce życia „po Chrystusie”, uparcie wypierając fakt, iż żyjemy również „przed Chrystusem”. Apokalipsa nas dziś przeraża, nie jest źródłem nadziei.

Zbyt marnym jestem historykiem, by wskazać, czy zaczęło się to w okolicach edyktu Konstantyna, czy wcześniej. Pewnie wcześniej. Obecne przecież było i w myśleniu apostołów, wyciąga to na jaw (i piętnuje) Paweł w listach do pierwszych Kościołów. Już wtedy niektórzy uczniowie Jezusa przynoszony przez Ewangelię prosty komunikat: „nie zadomowiajcie się na tym świecie, bo jest mostem, nie domem” – sprawnie przekuwali na małą stabilizację. Dwa tysiąclecia chrześcijańskiej egzegezy i publicystyki obrosły girlandami argumentacji „urealniającymi” nauczanie Chrystusa, zmiękczającymi twarde nakazy (zawsze wtedy, gdy dotyczą nas, nie innych). Bo przecież „zdrowy rozsądek”, bo „inny kontekst kulturowy”, bo „Jezus nie mógł mieć tego na myśli”.

Nasz Pan mówi, że małżeństwo jest nierozerwalne? Cóż, dziś są inne czasy, dużo więcej wiemy o ludzkiej psychologii... Każe ruszającym w drogę apostołom nie brać pieniędzy i nie martwić się o utrzymanie? Bez przesady: jak wyobrazić dziś sobie kurię (urząd następcy apostoła) bez rachunków bankowych – przecież trzeba słać pensje ludziom, opłacić nieruchomości, odłożyć coś... Że nie można służyć Bogu i mamonie? Nie no, bez przesady, trochę jednak trzeba. Taki jest ten świat, że ktoś ma na koncie sto milionów, a ktoś prosi o chleb na ulicy. Przecież Jezus to nie Lenin, bogaci zapracowali sobie na to, co mają, ich życiową misją nie jest prowadzenie przytułków – od tego jest siostra Chmielewska. Bóg chce, by raczej pomnażali jeszcze swoją zamożność, produkując potrzebne dobra, zatrudniając ludzi, płacąc podatki. Zapytajcie ewangelistów biznesu – chętnie to wam wytłumaczą.

Kochać nieprzyjaciół? A co z troską o przyjaciół? Umówmy się więc, że najwyższą formą miłości nieprzyjaciół będzie wojna prewencyjna: unieszkodliwienie ich, zanim jeszcze zdążą zgrzeszyć – robiąc nam jakąś krzywdę: „Śmierć wrogom Ojczyzny!”. Ojczyzna wasza jest w niebie? Wszyscy braćmi jesteście? No jasne, tak będzie w niebie, ale na razie bądźmy realistami. Najważniejszy jest naród, wiadomo: bliższa ciału koszula, ordo caritatis, co to za ojciec, co najpierw nie zadba o swoje dzieci itd. „Byłem głodny, a nakarmiliście mnie” – to niczego nie rozwiąże, tu potrzebne są rozwiązania systemowe. „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” – oczywiście pod warunkiem, że nie byłeś Syryjczykiem. „Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie” – areszt to nie pensjonat, więźniowie muszą odcierpieć, inaczej nie zrozumieją, że zrobili źle, i świat pogrąży się w chaosie. „Sprzedaj wszystko, co masz, i pójdź za mną” – gdyby wszyscy naraz sprzedali wszystko, rynek by się załamał i znów: cały świat w chaosie. Jezusowi nie mogło o to wszystko chodzić, nie możemy brać Go aż tak dosłownie. Zresztą, mówi w innym miejscu, że mamy być „przebiegli jak węże”.

Ilu chrześcijan z Ewangelii zapamiętało tylko to zdanie? Biorą go za placet do pisania swojej własnej Ewangelii, w której motywem przewodnim są lęki, polityczne kalkulacje, pomylona z zapobiegliwością chciwość. Nie doczytali jakoś, że zaraz po tych „wężach” Jezus pokazuje uczniom niewinne, czyste gołębie i każe im się uczyć od jednego i od drugiego stworzenia jednocześnie. W następnych zdaniach zapowiadając niechybny los każdego, kto potraktuje Jego radykalizm poważnie: prześladowania w domach, w religijnych strukturach, w państwach. Dodając na koniec: „Zaprawdę, powiadam wam: nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy”.

Zbyt zajęci jesteśmy starotestamentalnym „czynieniem sobie ziemi poddaną”, żebyśmy byli zainteresowani Nowym Testamentem, zapraszającym do Ziemi Nowej. A może boimy się jej, bo wiemy, że w niej okaże się, ile naprawdę była warta nasza duma z obronionych przed obcymi ojczyzn, z rozgromienia ideowych przeciwników, z bogoojczyźnianych tromtadracji, z sensownie ulokowanych majątków, nagromadzonych doznań i podarowanych światu przez media błyskotliwych przemyśleń i wizji.

Słuchając podszytych lękiem wynurzeń niektórych kapłanów, patrząc na łgających w żywe oczy (ale przecież w słusznej sprawie) chrześcijańskich polityków, obserwując tych, którzy z „głosu uciśnionych” – po wyborach dających im z kolei dostęp do konfitur – zmieniają się w spasione kocury, opiewające konieczność obrony „stanu posiadania”, mam ochotę czym prędzej uciekać. Do czegoś, co mnie samego też przerasta i przeraża. Tą swoją bezwzględnością jednak także koi. Dając poczucie, że obcuję z czymś niewątpliwym. Gwarancję, że idąc za tym, nie idę za zmiennością emocji czy światopoglądów. Nie, ja też nie umiem być ewangelicznym radykałem. Biada mi jednak, jeśli zacznę Ewangelię z tego powodu rozmiękczać, stanę się cynicznym chrześcijańskim hipokrytą wykrzykującym, że prawo państwowe powinno być zgodne z prawem Bożym, ale robię to tylko wtedy, gdy dotyczy to innych (którzy nie powinni dokonywać aborcji). Radykalny zapał nagle zaś zanika, gdy owo Boże prawo może pozbawić komfortu mnie (który mogę przecież nie przyjąć uchodźcy, wszak miłosierny Samarytanin też „pomagał na miejscu”).

Rozsiedliśmy się, urządzamy. To dlatego i dwa tysiące lat temu, i dziś tak trudno słuchać Chrystusa, który poleca dbać tylko o to, co będziemy w stanie przenieść przez granicę śmierci. By codziennie mieć spakowane tobołki. Jezus doskonale wiedział przecież, że koniec świata nie nastąpi za życia pierwszego czy drugiego pokolenia Jego uczniów (na co oni czekali). Zaprogramował ich jednak (i nas też) na takie właśnie, apokaliptyczne myślenie. Pokazał, że chrześcijaństwo udaje się tylko wtedy, gdy przeżywa teraźniejszość jako część wieczności, a nie preludium do niej. Dziś na modlitwie rozmawiam z tym samym Panem, z którym gadać będę już przez całą wieczność. Jego – z doczesnego punktu widzenia – absurdalne, nielogiczne, nieekonomiczne wskazówki dotyczą więc mojego realnego dziś, nie utopijnego jutra.

Nikt nam nie obiecał, że wyrzeczenie, którego żąda, nie będzie bolało. Ale dużo bardziej będzie bolał wstyd, gdy okaże się, że Pan przyjdzie jeszcze dziś. I dojdzie do wniosku, że skoro tak wspaniale radziliśmy sobie z zarządzaniem doczesnością, to właśnie jest nasz sufit i horyzont. Ale niebo jednak – co za przykrość – nie jest dla nas. Do nieba bowiem pójdą z Nim nie ci, co Go sprawnie interpretowali, ale ci, co Mu po prostu na słowo uwierzyli. A reszta wróci zasmucona do swoich – chrześcijańskich, a jakże – posiadłości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017