Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy pojawia się inicjatywa ustawodawcza dotycząca hasła "ochrony życia", następuje ożywienie. Wznosi się i potężnieje chór głosów odwołujących się do najpiękniejszych słów o wartościach. Słyszymy o bezcennym darze życia, a także o zagrożeniu człowieka nienarodzonego i o konieczności piętnowania wszystkiego, co wymierzone jest w osobę ludzką i jej podstawowe, ze wszystkich najważniejsze prawo do życia. Nie ma powodu podejrzewać, że owe głosy są koniunkturalne a ich autorzy kierują się tylko własnym interesem politycznym. Tyle że - tego nie da się przeoczyć - zapis prawny nie całą rzeczywistość kształtuje, a może nawet nie jej najważniejszy obszar.
"Polityka" zamieściła raport o "becikowym" marnowanym przez rodziców patologicznych, krańcowo nieodpowiedzialnych, byle jakich. Raport przejmujący. Ale to przecież nie jest cała Polska. W Polsce dzieje się także wiele rzeczy, które cieszą. Narodziny poznańskie nie tylko cieszą - są wydarzeniem po prostu symbolicznym, idealnym dla wszystkich o rodzinę polską zatroskanych. Ale także wydarzeniem sprawdzającym nasze poczucie odpowiedzialności za słowo. Nie pamiętam, na ile milionów urodzeń trafia się, że na świecie melduje się na raz aż pięcioro małych ludzi. Nawet dla najzasobniejszej rodziny nie będzie to nigdy zadanie łatwe. Rodzice poznańskich dzieci - a nic o nich nie wiemy! - na pewno do takich nie należą. Wystarczyło widzieć w telewizji sekundową migawkę z ich niby-domku, raczej szopy na domek przerobionej. A pielęgnacja piątki wcześniaków? Ich zdrowie? Zdrowie matki? Praca ojca? Czy nie można pomarzyć, że w kraju, w którym wypowiada się wciąż tyle przepięknych słów o rodzinie i prawie człowieka do życia, już na drugi dzień po narodzinach stoi w drzwiach rodziców delegat z gratulacjami od prezydenta, a także społeczni sponsorzy ubiegający się o zaszczyt bycia rodzicami chrzestnymi, takimi co naprawdę pomogą i będą dumni z tego powodu? (Tak w nawiasie - czy tylko felerne "jastrzębie" zasługują na powitalną ceremonię, aż chrztem nazwaną?). Czy wolno wyobrazić sobie, że dziennikarze pokażą nam społeczność regionu traktującą narodziny pięciorga nowych ludzi jako wspólne święto i wspólną sprawę? I to nie jeden raz, na zasadzie wyjątku, lecz jako temat powracający, ważniejszy od setek afer i awantur?