Soprano z Pjongjangu

Otoczone mgłą tajemnic, władze Korei Północnej przypominają mafię. Mafijne są też metody jej wodza. Zapewne na rozkaz Kim Dzong Una zgładzony został właśnie jego przyrodni brat.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un z wizytą w kołchozie nr 1116, sierpień 2015 r. / Fot. KCNA / EAST NEWS
Przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un z wizytą w kołchozie nr 1116, sierpień 2015 r. / Fot. KCNA / EAST NEWS

Wszystko rozegrało się błyskawicznie na lotnisku w Kuala Lumpur, stolicy Malezji, w poniedziałek 13 lutego. Niemal na oczach świata – bo pod okiem kamer – zamordowany został 45-letni Kim Dzong Nam. Najstarszy syn Kim Dzong Ila, rządzącego Koreą Północną do swej śmierci w 2011 r., a także przyrodni brat aktualnego przywódcy Kim Dzong Una.

Gazem w twarz

Według doniesień medialnych Kim Dzong Nam miał umrzeć w drodze do szpitala. Ale publikowane w internecie zdjęcia sugerują, że był martwy już na lotnisku. Początkowo najbardziej popularna wersja mówiła o truciźnie, którą wylała na niego agentka reżimu z Pjongjangu. Pojawiły się też wersje o zatrutej igle. Południowokoreański wywiad wskazywał na przypominający zabawkę Bonda długopis-rozpylacz śmiercionośnego sprayu – podobnego narzędzia użyto w 2011 r. podczas próby morderstwa Park Sang-haka, znanego zbiega z Północy. Spekulacje rozwiała obdukcja: malezyjscy śledczy ogłosili, że na zwłokach Kim Dzong Nama, w tym na twarzy, znaleziono ślady gazu VX. To trująca substancja, bezbarwna i bez zapachu, stosowana jako broń chemiczna. Paraliżuje układ nerwowy.

W malezyjskim areszcie przebywają już cztery osoby, podejrzane o udział w zamachu: 28-letnia Wietnamka, 25-letnia Indonezyjka (albo może należałoby raczej powiedzieć: dwie młode kobiety z paszportami wietnamskim i indonezyjskim...), a także malezyjski przyjaciel jednej z kobiet, jak też 46-letni obywatel Korei Północnej.

Malezyjska policja twierdzi, że kolejnej czwórce zidentyfikowanych podejrzanych – to mężczyźni w wieku od 33 do 57 lat – udało się zbiec do Korei Północnej.

Codziennie inne soczewki

Zdjęcia z lotniska pokazują, że jedna z kobiet nosiła koszulkę z napisem „LOL” – to skrót od angielskiego „laughing out loud” (śmieję się głośno).

Malezyjskie służby ujawniły wstępne zeznania zatrzymanych. Kobiety twierdzą, że myślały, iż... biorą udział w komediowym reality show z ukrytą kamerą. Zatrudnić je miał nieznany mężczyzna, a za udział w „show” miały otrzymać sto dolarów.

Policja znalazła jednak przy nich większą ilość gotówki. Obsługa hotelu, w którym mieszkała jedna z podejrzanych, zeznała, że kobieta zachowywała się nerwowo i każdego dnia zakładała soczewki do oczu o innym kolorze. A niewykluczone, że tajemniczym mężczyzną może być wspomniany 46-letni Koreańczyk mieszkający w Malezji – już zatrzymany.

Jednak niektórzy obserwatorzy podają w wątpliwość udział Korei Północnej w mordzie. Jedni twierdzą, że żyjący rozrzutnie w Macao, stolicy chińskiego hazardu, Kim Dzong Nam mógł mieć wrogów. Inni, że nie stanowił zagrożenia dla reżimu. Albo że przecież Korea Północna nie przeprowadziłaby zamachu w taki oczywisty sposób.

Takie argumenty mogą wydać się racjonalne zachodniemu odbiorcy. Ale reżim z Pjongjangu nie stosuje takiej logiki.

Zabójcy z Północy

To nie jest pierwszy raz, gdy wywiad Północy dokonuje spektakularnego zamachu poza granicami kraju. Zideologizowani agenci nie cofali się przed próbą wykonania najbardziej ryzykownych zadań. A większość ich akcji zaskakiwała prostotą. Rzadziej – skutecznością.

Przykładowo, w 1968 r. grupa 31 komandosów z Północy próbowała zamordować prezydenta Południa Park Chang-hee. Być może osiągnęliby cel, gdyby nie fakt, że na ich górską bazę natrafili przez przypadek dwaj zbieracze drewna. Komandosi po naradzie postanowili oszczędzić im życie i poddać komunistycznej reedukacji – po czym, wierząc, iż pozyskali sojuszników, wypuścili ich na wolność. Ci rzecz jasna zaraz powiadomili władze – i wojsko udaremniło zamach (w walce zginęło jednak kilkadziesiąt osób).

Kilka lat później, w 1974 r., w trakcie przemówienia prezydenta Parka zamachowiec oddał do niego serię strzałów; zginęła żona prezydenta. W 1983 r. w zamachu bombowym w Rangunie zginęło kilkadziesiąt osób – detonacji ładunku dokonano za wcześnie, zanim nadjechał prezydent Południa Chun Doo-hwan. Dalej: w 1987 r. północnokoreańscy agenci wysadzili samolot pasażerski, zabijając 115 osób. Była to próba zakłócenia przygotowań do olimpiady w Korei Południowej. Z kolei w 2010 r. dwóch agentów Północy zostało zatrzymanych podczas przygotowywania zabójstwa Hwang Jang-yopa, jednego z najwyżej postawionych uciekinierów z kraju Kimów.

W licznych zamachach na terenie Korei Południowej ginęli też chrześcijańscy misjonarze i aktywiści praw człowieka, próbujący walczyć ideologicznie z reżimem. A zagrożeni aresztowaniem agenci często woleli popełnić samobójstwo.

Z zeznań pochwyconych (i pamiętników publikowanych po latach) wyłania się obraz szkolenia szpiegów-zabójców: są poddani skrajnej indoktrynacji. Wszyscy święcie wierzyli w słuszność swej sprawy. I byli fanatycznie lojalni.

Śmierć w rodzinie

Czy nawet gdyby Kim Dzong Nam nie zagrażał swemu przyrodniemu bratu, wodzowi Korei Północnej, miałoby to jakieś znaczenie?

Kim Ir Sen, który w administrację wprowadził nawet dalekich członków swej rodziny, budował system przypominający włoską mafię. Tyle że w tym systemie nawet członkowie „rodziny” nie mogą czuć się bezpieczni.

W 1997 r. w Seulu zastrzelony został Yi Han-yong, bratanek żony Kim Dzong Ila (tj. ojca obecnie panującego). Zbiegł on na Południe w latach 80. i opublikował oskarżające reżim wspomnienia. W 2013 r. prawdopodobnie za flirt z Chinami i inną wizję władzy skazano na śmierć Jang Sung-taeka, męża jedynej córki Kim Dzong Ila (zresztą także jej los obecnie nie jest znany).

O swoje życie może obawiać się też Han Sol, syn Kim Dzong Nama, który w wywiadzie dla fińskiej telewizji nazwał Kim Dzong Una dyktatorem. Prawdopodobnie pozostaje dziś pod opieką władz Chin.

Kim Dzong Nam był jeszcze bardziej medialny. Swoje jedyne szanse na objęcie władzy w kraju stracił w 2001 r., gdy pod fałszywym paszportem (jego pseudonim dosłownie tłumaczyć można jako „Gruby Niedźwiedź”) został zatrzymany w Japonii. Tłumaczył się... chęcią zobaczenia Disneylandu. Choć niektórzy eksperci uważają, że już wcześniej nie był brany pod uwagę jako następca, z powodu beztroskiego trybu życia i oskarżeń o „zwesternizowanie”. Podobnie jak obecny wódz, studiował w Szwajcarii, jednak – w przeciwieństwie do brata – poddany był mniejszej kontroli.

Od 2003 r. Kim Dzong Nam przebywał już na stałe poza granicami kraju. Nie pojawił się nawet na pogrzebie ojca. Wiele podróżował. Był widziany od Dżakarty po Paryż.

Kilkakrotnie wypowiadał się też dla mediów. Np. w wywiadzie dla japońskiej telewizji skrytykował ideę rodzinnej sukcesji władzy. W 2010 r. pisał, że ubolewa nad biedą północnokoreańskiego społeczeństwa.
W 2012 r. japoński dziennikarz Yoji Gomi opublikował książkę „My Father, Kim Jong-Il and Me”. Gomi poznał Kim Dzong Nama przez przypadek na lotnisku – potem wymienił z nim ponad 150 maili. W wywiadzie-rzece Kim Dzong Nam, choć odżegnywał się od politycznych aspiracji, powątpiewał w zdolności przywódcze brata i mówił, że przypomina on Kim Ir Sena tylko z wyglądu.

Yoji Gomi, który spotkał się z Kim Dzong Namem przed wydaniem książki, powiedział później, że jego rozmówca był niezwykle nerwowy i bał się konsekwencji wywiadu.

Z kolei według południowokoreańskich służb specjalnych Kim Dzong Nam przeżył już jeden zamach na swe życie – w 2012 r. Dwa lata później miał napisać do brata błagalny list, aby ten zostawił jego i jego rodzinę w spokoju.

Jak widać, nie pomogło.

Poczucie bezkarności

Władze Północy skomentowały śmierć Kim Dzong Nama stwierdzeniem, że to prowokacja wywiadu Korei Południowej, która ma odwrócić uwagę od protestów i skandalów korupcyjnych w Seulu. Ambasador Północy w Kuala Lumpur oskarżył też Malezję o współpracę z „wrogimi siłami”, co nie wróży dobrze kontaktom między oboma krajami. A Malezja jest jednym z nielicznych państw (m.in. obok Polski) wciąż utrzymujących stosunki z Pjongjangiem.

Wątpliwości co do tego, że był to zamach, nie ma Jang Jin-sung – były propagandysta reżimu Kim Dzong Ila, który w 2005 r. zbiegł na Południe. Według niego istnienie niepodporządkowanej „czarnej owcy” w rodzinie Kimów było skazą dla boskiego kultu „wodza”. I nie ma znaczenia, że o istnieniu brata praktycznie nikt nic – nawet w Korei Północnej – nie wiedział. Wystarczyło, że był tu potencjał godzący w oficjalną ideologię.

Kursuje też teoria, że chiński rząd miał pilnować Kim Dzong Nama, aby w sprzyjających okolicznościach osadzić go na pjongjańskim tronie. Niezależnie od tego, na ile jest ona trafna, zamordowanie człowieka będącego pod chińską protekcją byłoby kolejnym prztyczkiem w nos, jaki Korea Północna daje tej światowej potędze.

W każdym razie, wbrew pojawiającej się często opinii, morderstwo Kim Dzong Nama nie obnaża słabości reżimu. Przeciwnie: pokazuje ono, że Pjongjang czuje się bezkarny i wystarczająco silny, aby nie przejmować się potencjalną burzą polityczno-medialną.

Poczucie bezkarności wynika nie tylko z faktu posiadania broni nuklearnej. Na korzyść Północy działa tu też bez wątpienia polityczny kryzys w Korei Południowej. Pjongjang wysyła na Południe balony z materiałami propagandowymi, wzywając do rewolucji. A chaos informacyjny, jaki wytworzył się wokół śmierci Kim Dzong Nama, może być postrzegany w Pjongjangu jako kolejny sukces.

Dlatego w przyszłości nieraz usłyszymy jeszcze o związkach Korei Północnej z globalnym handlem narkotykami i bronią, z przemytem ludzi, z porwaniami czy zabójstwami.
Koreański ojciec chrzestny pozostaje w grze. ©

Tekst ukończono w piątek 24 lutego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017