Skrwawiony ich sokiem

To było jeszcze, kiedy jerzyki wrzeszczały na rozgrzanym niebie, rozciągając w domenę słuchową odczucie pęczniejącej żywotności lata.

05.08.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Tak jak wszystkie stare klasztory, ten w Staniątkach zdawał się obojętny na wrzask, na upał, na zieleń, okryty całunem kontemplacyjnego trwania w bezczasie i bezruchu. Nawet jeśli rozum podpowiada, że w środku tej potężnej budowli została zaledwie garsteczka mniszek i w długich korytarzach panuje nie milczenie zasznurowanych ust, lecz cisza typowa dla bezludzia. Rozum także podpowiada, że pora była obiadowa, a reguła benedyktyńska mało co tak skrupulatnie reguluje jak zasady spożywania posiłków, więc to jedna z tych chwil, kiedy nie wypada dzwonić z byle czym do furty.

Czekać jednak nie mogłem, na olejno pociągniętych drzwiach w westybulu pachnącym starym kamieniem, kadzidłem i pastą do podłogi było napisane, że poza godzinami otwarcia sklepiku należy dzwonić. Szarpnąłem za drut zakończony gałką – nieodgadnione przeskoki myśli tuż pod progiem świadomości podsunęły refleksję, że jestem z ostatniego pokolenia, które pamięta spłuczki uruchamiane tym gestem. Warszawa to miasto ruin, ale sporo drobiazgów przetrwało powstanie. W piwnicach uczelni, która próbowała ze mnie uczynić filozofa, wisiała przedwojenna żeliwna bania z dumnym napisem „Niagara” – do dziś, kiedy wołam na pomoc siostrę ironię, przysyła mi z dalekich adresów pamięci tę właśnie pocztówkę.

Szarpnąłem więc dzwonkiem, po chwili oko w zakratowanej dziurce uznało, iż budzę dość zaufania, i przez uchylone lekko drzwi mogłem wyszeptać słowa przeprosin i pytanie, które mnie tu przygnało. Czy można kupić sok z malin? Nie, nie można, skądże. Zeszłoroczny się skończył, nowego nie ma. Głupi ja. Zachowuję się, jakby mi wieczna dostępność przemysłowych syropów skutecznie zaburzyła świadomość kolejności rzeczy. Najpierw niebo musi ucichnąć, opustoszeć, ten nagły brak jerzyków dudniący w uszach to pierwszy akord końca lata, przez następne dni ciepłej pogody będzie nam już towarzyszyć tylko szum klimatyzatora. Potem następują dwa–trzy tygodnie przejściowej fazy, kiedy rozgrzana w czerwcu i lipcu machina wegetacji wytraca wigor, ale przez jakiś czas wyrzuca z siebie, siłą rozpędu, najlepsze, najbardziej wyczekane plony, niczym siano lecące na boki z drabiniastego wozu. Pomidory wyrosłe pod gołym niebem, pierwsze słodkie śliwki i jabłka, wiśnie i maliny – takie wreszcie dobre na sok. Bo choć maliny są na rynku od dobrych paru tygodni, to dopiero te w sierpniu, o ile lato było ciepłe, zaczynają mieć to coś, co podnosi je do rangi rajskiego owocu. Gdyby tylko rosły na porządnym drzewie! To nie brzmi dobrze: „krzaczek wiadomości dobrego i złego”, i tylko dlatego, sądzę, natchnienie podsunęło biblijnym autorom jabłoń.

Malina ma bowiem w sobie wszechstronny potencjał mitologiczny. Najbardziej apetyczną postać osiąga w stanie dojrzałości bliskim rozpadu, znacząc jedzącego czerwono. „Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem” – głosi najważniejszy polski wiersz erotyczny, ale nie trzeba być aż Leśmianem, żeby skojarzyć malinę z krwią, ze skazą, z raną, z rozciętą zasłoną świata pozorów, za którą słowa przestają służyć za przewodnika. Z naglącą potrzebą przeżywania chwili, rozmazująca się bowiem w palcach malina to nie jest owoc, który można schować do lodówki na jutrzejsze śniadanie. Teraz albo nigdy.

Z drugiej strony nie ma w naszej narodowej wyobraźni drugiego owocu, który zawiera w sobie obietnicę przetrwania i opowiada o bezpiecznym domowym ognisku, o dłoniach, które nie pieszczą, lecz ratują przed zimnem. Pamiętam, jak jeden z wielu znanych mi Włochów, którzy nieświadomi, co ich czeka, próbują nie tylko ożenić się z Polką, ale i oswoić z Polską, wyznawał mi podczas pierwszej zimy spędzanej w naszym kraju: „Ten naród wszystko załatwia sokiem z malin! Cokolwiek mi dolega, stawiają przede mną herbatę z malinami i mówią »pij, póki gorące«.

Wiem, że większość z was robi ten sok właśnie teraz na zimę, sam z tego skrzętnie korzystam, bywając w gościnie. Nie chcę wam psuć przyjemności, ale nigdy nie piłem lepszego niż ten od mniszek w Staniątkach. Nie wiem, czy sprawiają to świątobliwe dłonie i cierpliwość, na jaką stać już tylko osoby za klasztornym murem, czy może tam rośnie jakaś szczególna odmiana owoców. Wiem jedno: będę krążył wokół klasztoru w oczekiwaniu, aż ich sok będzie gotowy – jak ostatni jerzyk, który przegapił moment odlotu. ©℗

Oprócz malinowego jest jeszcze jeden syrop, którym warto w sierpniu się zająć. Stanowi ciekawe urozmaicenie lemoniad, które jeszcze będziemy pić, odcinając końcówki tegorocznych upałów. W sierpniu łatwo na targach o tanią ciętą bazylię, bo uprawiana w ziemi, zaczyna właśnie przerastać. Zagotujmy więc syrop cukrowy w proporcjach 1:1 – np. 100 ml wody ze 100 g cukru. Kiedy się cukier rozpuści (uwaga, to jest bardzo gorące), wyłączamy ogień i wrzucamy solidną garść listków bazylii (na 100 ml tak ze 20). Zostawiamy, aż się naciągnie z parę godzin, przecedzamy przez sito i odciskamy syrop pozostały w lepkich liściach. Do picia mieszamy go z sokiem z cytryny i lodowatą wodą gazowaną. Niestety, z powodu dużej zawartości drobin roślinnych ten syrop nawet w lodówce nie stoi długo. Próbowałem go pasteryzować, ale nigdy mi nie wyszło. A poza tym – po co? W zimie i tak ważne są maliny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019