Sieć się podzieli

Z treściami jest jak ze zdrowym żywieniem. Jesteśmy wolni i możemy się objadać do woli, ale zagraża to naszemu zdrowiu. Możemy wybrać tylko to, co dobre i walczyć z „tłuszczem informacyjnym”, który nas zabija.

26.03.2013

Czyta się kilka minut

ŁUKASZ OSTRUSZKA: Nasza rozmowa to spotkanie ludzi różnych generacji. Pan po sześćdziesiątce, ja przed trzydziestką. Czy różnice generacyjne mają znaczenie, gdy pytamy, co z nami robi internet?
PROF. WOJCIECH CELLARY: Podział generacyjny jest całkowicie wtórny, choć ja byłem w internecie od jego niemowlęctwa, gdy jeszcze był czysty i nieskażony, a Pan przyszedł dopiero wówczas, gdy był już maszynką do zarabiania pieniędzy. Dzisiaj w internecie wszyscy, niezależnie od wieku, jesteśmy manipulowani. Internet to rynek, na którym toczy się walka tych, którzy tworzą treści, z tymi, którzy umożliwiają do nich dostęp przez przeglądarki, platformy, portale, wyszukiwarki. W tej chwili lepszy biznes robią dostawcy dostępu. Im więcej się klika, tym większe są ich przychody. Zatem z ich punktu widzenia treść nie ma być wartościowa, lecz atrakcyjna, ponieważ do atrakcyjnej i łatwej treści przychodzi bardzo dużo ludzi. Natomiast niewielu stać na przyswojenie treści wartościowej, która wymaga wysiłku, woli poznania, wyrafinowania intelektualnego czy artystycznego.
Niezbyt dobrze to o nas świadczy.
Ale to tłumaczy gigantyczną degradację treści, a z drugiej strony wzmożony ruch i tym samym kolosalne zarobki dostawców dostępu. Źle to o nas świadczy, ale najatrakcyjniejsza jest dziś treść najbardziej skandaliczna. Im bardziej – tym więcej ludzi po nią sięgnie. Najlepiej ta, w której narusza się czyjąś prywatność, ujawnia czyjeś tajemnice, łamie jakieś tabu. Naruszanie prywatności jest celowym działaniem, motorem napędzającym zyski dostawcom dostępu w internecie.
 Ten sposób zarabiania w internecie tłumaczy też zjawisko celebryctwa. To normalne, że ludzie interesują się wysoko postawionymi osobami. Ale na wybitnych naukowcach, artystach, politykach, działaczach społecznych itd. wygenerowanie skandalu jest albo trudne, albo kosztowne – bo oni mają środki, aby się bronić w sądzie, domagać odszkodowań itd. Dlatego najlepszą i najtańszą metodą jest wzięcie kogoś nieznanego, komu imponuje samo mówienie o nim, nieważne, dobrze czy źle, i wykreowanie go na celebrytę. Kogoś, kto oprócz tego, że jest pozornie sławny, nic więcej sobą nie reprezentuje – idealny generator ruchu i w konsekwencji pieniędzy dla dostawców dostępu.
Przed naszą rozmową zajrzałem na Facebook. Ludzie bardzo często wypisują tam głupoty, rzeczy kompletnie nieważne albo dzielą się linkami do wiadomości nieistotnych, za to rozrywkowych. Taka treść najszybciej się rozchodzi na portalach społecznościowych.
Ma to związek z pewnym przewartościowaniem. Kiedyś trzeba było być wielkim, aby być sławnym. Teraz można być sławnym bez wielkości. Nie trzeba już być Marią Skłodowską-Curie. Utkwiła mi w głowie telewizyjna wypowiedź jakiejś Włoszki na temat Ruby – uczestniczki „bunga bunga” u Berlusconiego: „jest taka młoda, a już tyle osiągnęła – cały świat o niej mówi”. Ruby w wieku 18 lat osiągnęła w pewnym sensie to, co Skłodowska-Curie przez całe życie: sławę. Wielu ludzi oddałoby wszystko, z godnością włącznie, dla sławy. Nawet chwilowej pseudosławy. Nie wiedzą, że są tylko wabikiem do reklam.
Ale celebryci nie dość, że nic poważnego i trwałego sobą nie reprezentują, to czasami odwrotnie: reprezentują wartości negatywne z punktu widzenia moralnego. Mamy do czynienia z groźnym zjawiskiem społecznym. Im gorsza jest jakość treści, tym większa atrakcyjność dla mas, więc ludzie są popychani do coraz gorszego. Jeśli ktoś wywołał skandal, to trzeba go przebić większym skandalem itd. Działa negatywna dynamika.
To bardzo pesymistyczne.
To nie pesymizm, to realna ocena. To, co niektórzy ludzie kiedyś szeptali sobie na ucho, w tej chwili dzięki internetowi zyskuje obieg globalny. Ale przecież nikt nikogo nie zmusza do sięgania po puste lub niemoralne treści. Dlaczego ja mam czytać o skandalach? One mnie nic, ale to nic nie obchodzą. Czytanie o nich to zamulanie mojego życia, zajmowanie mojego czasu. Otóż internet jest w fazie podziału.
Na czym ten podział polega?
Sieć podzieli się na z jednej strony świat darmowych treści bezwartościowych, a z drugiej strony – na płatne treści, w których zamiast opisanej powyżej negatywnej dynamiki, będzie działał mechanizm doskonalenia: dostawcy będą chcieli oferować treści coraz lepszej jakości, aby wyprzedzić tych, który dotychczas byli dobrzy, i dzięki temu uzyskać za nie wyższą cenę. Ekonomia wpływa wtedy na poprawę jakości. Popatrzmy, jak doskonaliły się samochody – to ten sam mechanizm.
Niebawem część użytkowników sieci będzie chciała uczestniczyć tylko w serwisach dostarczających wartościowe treści. Będą skłonni za to płacić, tak jak się płaci za dostęp do ekskluzywnego klubu albo za specjalistyczną wiedzę.
Kluczowymi umiejętnościami będzie selekcja i wybór treści, które nie są stratą czasu?
Użytkownik musi się nauczyć wybierania. Przeszliśmy z sytuacji ogromnego niedoboru informacji – szczególnie w Polsce, gdzie za PRL moje pokolenie musiało umieć czytać między wierszami – do natłoku informacji, przesycenia nią. Teraz musimy się nauczyć żyć w warunkach zalewu informacji.
Jak się tego uczyć?
To trochę jak ze zdrowym żywieniem. Jedzenia mamy w bród i możemy się objadać do woli, ale to zagraża naszemu zdrowiu, a nawet życiu. A przecież możemy ze szwedzkiego stołu wybrać tylko to, co dla nas dobre. Musimy walczyć z „tłuszczem informacyjnym”, który nas zabija. A to oznacza selekcję. Nie jem chipsów, chociaż stoją przede mną. Tak samo nie będę czytał o napompowanych skandalach, ponieważ one są po prostu dla mnie niedobre.
Celebryctwo przenosi się też na serwisy społecznościowe: zwykli ludzie również prowokują zainteresowanie sobą przez skandale, równocześnie odsłaniając własną prywatność.
Dostawcy dostępu z tego korzystają: generuje to ruch, na którym zarabiają. Dramat polega na tym, że z powodu interesów firm i koncernów mamy do czynienia z procesem degradacji zamiast doskonalenia.
Na serwisach społecznościowych ludzie sprzedają prywatność za sławę lub – w mniejszej skali – za akceptację rówieśników, chwilowy podziw, prym w grupie. To nadzwyczaj łatwe i daje natychmiastową satysfakcję mierzoną liczbą „lajków”. Ale osobie upubliczniającej swoją prywatność nie zależy na personalnej, wzajemnej więzi z odbiorcami, a ich opinia nie jest dla niej ważna. Nieważne, czy się mówi dobrze, czy źle, byle się mówiło.
A co sądzi Pan o wprowadzeniu np. przedmiotu szkolnego „edukacja medialna”?
To bardzo potrzebne. Sam zasiadam w radzie ds. informatyzacji edukacji, która zajmuje się też edukacją medialną. Niezbędne jest mówienie młodzieży o tych podstawowych mechanizmach, które rządzą internetem, uświadamianie im, że nie trzeba być skandalistą nawet pod presją społeczną. Naruszanie czyjejś prywatności i pozbawianie się własnej nie jest żadną wolnością. Przede wszystkim jednak należy przywrócić hierarchię wartości, powiedzieć młodzieży, że sława bez wielkości to parodia. Za sławą bez wielkości kryje się wykorzystywanie człowieka w celach komercyjnych.
Jak mogłyby wyglądać takie zajęcia, żeby nie odstraszały uczniów, jak to się dzieje choćby w przypadku edukacji seksualnej?
Edukacja medialna nie może się sprowadzać do uczenia technik: który przycisk nacisnąć, by zacząć filmować itp. Musi być uczeniem mądrości i odpowiedzialności, uwrażliwianiem, jak za pomocą internetu czynić dobro – bo to jest jak najbardziej możliwe. I jak to dobro przekazać w atrakcyjnej formie. Nie twierdzę, że to jest łatwe. W dodatku trzeba by to robić w skali całego młodego pokolenia, a nie jednej szkoły.
Jak długo będziemy żyć w warunkach zatarcia granic między tym, co wartościowe, a tym, co nam szkodzi?
Aż użytkownicy to zrozumieją. Nieprawdą jest, że sytuacji nie da się zmienić. To ideologia tych, którzy na niej zarabiają. Z całą pewnością ostatecznie świat pójdzie w kierunku płatnych treści, bo tylko w tym modelu większy sukces ekonomiczny wynika z większej wartości.
Jak będzie wyglądał internet za 10-20 lat?
Nieważne, jak będzie wyglądał internet, ważne, jak będzie wyglądać społeczeństwo. Fundamentem życia społecznego – od tak małej komórki jak rodzina, po tak wielką jak Unia Europejska – jest zaufanie. Dlatego nie można tolerować zdrady polegającej na bezkarnym naruszaniu ludzkiej prywatności. To nie jest problem techniczny, tylko etyczny i prawny. Ponieważ jest to problem złożony, to być może za kilka lat będziemy mieć równolegle dwa internety: jeden z darmowymi treściami, bezwartościową atrakcyjnością, naruszaniem prywatności i zarabianiem na dostępie, oraz drugi – z płatnymi, wartościowymi treściami, odpowiedzialnością za słowo i prawną ochroną prywatności, której naruszenie powoduje tak dotkliwe sankcje, że nie będzie się to opłacać ani władzy, ani biznesowi, ani internautom.
Stwierdził Pan kiedyś, że z internetem jest podobnie jak z samolotem: w pełni bezpieczny jest tylko ten, który nie lata. Wsiadać i lecieć?
Samolot, który nie lata, nie ma żadnej wartości. W żadnym wypadku nie namawiam do odwrotu od internetu. Musimy nauczyć się latać bezpiecznie.

Prof. WOJCIECH CELLARY jest kierownikiem Katedry Technologii Informacyjnych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, członkiem Rady Informatyzacji przy Ministrze Administracji i Cyfryzacji oraz Rady ds. Informatyzacji Edukacji przy Ministrze Edukacji Narodowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Duchowny ewangelicki, wydawca, redaktor i dziennikarz. Wcześniej związany z „Gazetą Wyborczą” i „Pulsem Biznesu”, publikował też m.in. w „Polityce”, „Przekroju”, „Metrze” i „Bloomberg Businessweeku”. Pisze głównie o sprawach gospodarczych i ekonomicznych, a… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2013