„Saakaszwili musi odejść!”

Gruzini mawiają, że bez Rosji żyć trudno, ale z nią jeszcze gorzej. Dziś widać, że "wojna pięciodniowa" z 2008 r. była tylko etapem kryzysu gruzińsko-rosyjskiego. Etap kolejny właśnie się zaczyna, a jego areną jest tym razem sama Gruzja.

21.04.2009

Czyta się kilka minut

Gdy rozmawia się z Gruzinami, można odnieść wrażenie, że wielu podobnie jak na Rosję patrzy dziś na własnego prezydenta: bez niego byłoby trudno, ale z nim jest jeszcze gorzej... Micheil Saakaszwili, lider Rewolucji Róż z 2003 r. i autor politycznego zwrotu na Zachód, coraz częściej postrzegany jest jako obciążenie. Starcie z Rosją przegrał i większość zachodnich polityków uważa go teraz za partnera niepoważnego. Bo jeśli założyć, że miał rację, to nie ulega wątpliwości, iż latem 2008 r. dał się wciągnąć Rosjanom w pułapkę. Ale że jednym z rosyjskich celów tej wojny było obalenie Saakaszwilego (co im się nie udało), musiało minąć trochę czasu, zanim niezadowolenie z polityki Saakaszwilego przerodzi się w otwarte protesty.

Teraz się zaczęły: od 9 kwietnia gruzińska opozycja prowadzi na ulicach Tbilisi permanentny protest w postaci codziennych demonstracji. Gromadzą one po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. 9 kwietnia to data symboliczna: 20 lat temu żołnierze Armii Radzieckiej krwawo stłumili demonstrację niepodległościową w Tbilisi; padło kilkudziesięciu zabitych.

Prowincja cierpi i kombinuje

A jakby politycznych powodów było mało, niechęć do prezydenta podsyca kryzys ekonomiczny. Chociaż w Kijowie słowo to stało się hitem, w Tbilisi niemal w ogóle nie pada. Może dlatego, że - jak powiadają Gruzini - "kryzys mogą odczuwać tylko kraje, które mają jakąś gospodarkę". Ale to nie tylko spadające wskaźniki ekonomiczne spędzają sen z powiek w Tbilisi. Owszem, PKB wzrósł w 2008 r. ledwie o 2 proc. (rok wcześniej o 12 proc.), a rosyjskie embargo na import wina i wody mineralnej uderza w największych gruzińskich producentów. Ci jednak znaleźli nabywców, na Zachodzie. Dotkliwsze jest zamknięcie granicy z Rosją.

Kazbegi to niewielka miejscowość na północnych stokach Kaukazu, ale jeszcze po gruzińskiej stronie granicy. Do Władykaukazu (stolicy rosyjskiej Osetii Północnej) jest stąd 50 km, a do Tbilisi 140, w dodatku przez góry. Pobliskie przejście graniczne w miejscowości Wierchnij Łars Rosjanie zamknęli w 2006 r. - oficjalnie z powodu remontu. Ponieważ najbliższy punkt graniczny jest już na terytorium Osetii Południowej, rodziny mieszkające po obu stronach "kordonu" straciły możliwość kontaktu. Wcześniej mogły się odwiedzać bez konieczności wyrabiania wiz, na podstawie wkładki do paszportu. Teraz, by dotrzeć do odległego o godzinę jazdy Władykaukazu, muszą pokonać okrężną drogą setki kilometrów przez góry. Wojna dodatkowo to utrudniła: Gruzini zaminowali pobliski tunel i zamknęli granicę po swojej stronie.

Kazbegi i tak ma szczęście: położone w sercu Kaukazu, u podnóża góry Kazbek, ożywa na parę miesięcy w roku, przyjmując turystów liczących na zdobycie pięciotysięcznika. Niektórzy, jak Nazi, wynajmują wtedy pokoje. Nazi, moja gospodyni, zaczęła ten "biznes" w 2006 r., gdy na granicy zamarł handel. Ale potem wojna przegnała turystów i zostało jej jedno źródło dochodów: emerytura z Rosji, którą ma dzięki rosyjskiemu paszportowi. Kreml wydaje je chętnie.

Siedząc przed telewizorem i oglądając rosyjski program (wiadomości i seriale), Nazi opowiada o zniszczeniach, jakich Rosjanie dokonali w ubiegłym roku. Gruziński program włącza rzadko, a słuchając nowości z Tbilisi zaraz krytykuje swojego prezydenta. Nie zastanawia się, kto zawinił bardziej: dla jej egzystencji istotne.

Pod koniec marca Rosjanie poinformowali, że zakończyli trwający trzy lata remont przejścia granicznego Wierchnij Łars. Podobno to teraz najnowocześniejsze z przejść na rozległych granicach rosyjskich. Tylko nie ma kto się o tym przekonać.

Trauma straty

Sondaże pokazują, że większość Gruzinów za główny problem ciągle uważa utratę Abchazji i Osetii Południowej. Gospodarka, demokracja: to jawi się na dalszym planie. Inaczej było w pierwszych latach po Rewolucji Róż: młody prezydent ograniczył korupcję, otworzył kraj na Zachód, przyciągał inwestorów. Zmiana na lepsze była tak oczywista, że Saakaszwili był popularny. - No i uwierzył, że może dokonać wszystkiego - mówi Agagi, przedsiębiorca z Tbilisi. - Zaczął walczyć na dwóch frontach: z Rosją i z oligarchami.

Pierwszy przeciwnik okazał się silniejszy. Ale z własnymi oligarchami nie jest lepiej: dotąd biznes w Gruzji bliższy był modelowi rosyjskiemu niż europejskiemu. Prezydent mówił o "czystej gospodarce", nie zauważając, że takie podejście może utrudnić rozwój jakiejkolwiek.

Dziś Saakaszwilego popierają Gruzini biedniejsi i nastawieni bardziej antyrosyjsko. Do nich trafiają słowa o walce z korupcją; oni żyją traumą utraty Abchazji i Osetii. - Ta wojna była potrzebna głównie Saakaszwilemu - mówi za to Agagi. - I może zapatrzonej w niego młodzieży z Tbilisi, która lepiej niż rosyjski zna angielski. Oni oglądają się na Amerykę. A przecież Gruzinom niezbędna jest Rosja. Kto inny kupi nasze towary, odwiedzi nasze kurorty?

Podobnie jak Agagi myśli dziś coraz więcej Gruzinów: obwiniają prezydenta o sprowokowanie wojny i doprowadzenie kraju na krawędź rozpadu. Politycy opozycji mówią ostrożnie o konieczności poprawy stosunków z Rosją. Jednocześnie, by uniknąć posądzenia o prorosyjskość, oskarżają władze o wyprzedawanie majątku narodowego... rosyjskim firmom. Taki zarzut wysunięto wobec zdymisjonowanego niedawno ministra ds. prywatyzacji.

Ugrupowania opozycyjne, skupiające wielu byłych współpracowników Saakaszwilego, chciałyby powtórzyć scenariusz z listopada 2007 r., gdy pod presją demonstracji i nacisku Europy prezydent zgodził się na przedterminowe wybory (wówczas je wygrał). Jeśli ulegnie i teraz, już nie będzie mógł kandydować: obecna kadencja jest jego drugą i ostatnią. Jeśli.

Wyniku batalii nie sposób przewidzieć. Wiadomo za to, że niezależnie od tego, kto ją wygra, stanie wobec problemu Rosji. Bez której Gruzji żyć trudno, ale z nią jeszcze gorzej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2009