Rzeczpospolita Babińska

Polski szlachcic doby baroku dawał ujście swym skłonnościom do zabawy wtworzeniu satyrycznej obsady urzędów. Awięc wgrę wpaństwo poprzez parodie Polski ijej ustroju.

24.12.2007

Czyta się kilka minut

Reprodukcje: Biblioteka Naukowa PAU w Krakowie /
Reprodukcje: Biblioteka Naukowa PAU w Krakowie /

Miało to miejsce na terenie tzw. Rzeczypospolitej Babińskiej. Ta społeczność wesołych kpiarzy, założona w połowie XVI w. przez sędziów lubelskich, Stanisława Pszonkę i Piotra Kaszowskiego, skupiała wokół siebie wiele głośnych nazwisk ówczesnej Polski. Przymiotnik "babińska" pochodzi od miejsca założenia i działalności - Babina pod Lublinem, nazwa "Rzeczpospolita" zaś stąd, że podobnie jak w prawdziwym państwie nadawano w niej urzędy i godności.

Z jedną wszakże, istotną różnicą: senatorami mianowano ludzi plotących trzy po trzy i nie na temat, hetmanami tchórzów lub niedołęgów prawiących duby smalone o walkach i swoich w nich przewagach, łowczymi blagierów przechwalających się niewiarygodnymi sukcesami na polowaniach, sekretarzami tych, którym pisanie przychodziło z niejaką trudnością.

Śmieszne, bo nieznane

Umysłowość szlachecka doby baroku odciskała się na każdym niemal dowcipie. Chodzi tu nie tylko o stale powtarzające się koncepty na temat jedzenia, picia i polowania. Co ważniejsze bowiem, babińczycy uważali za łgarstwa opowieści o rzeczach, z którymi się osobiście nie zetknęli. Pękano więc ze śmiechu nad opowiadaniem o gołębiach przynoszących listy, śmiano się z piwnicy, w której w czasie największego nawet upału może być lód, drwiono z opowieści o szczurołapie czy z nieznanych sobie przepisów lekarskich.

Za dowcip uznano radę, aby zegar stojący wprawić w ruch mocnym uderzeniem, czy sposób łapania dzikich kaczek, stosowany rzeczywiście w Niderlandach. Trudno mieć natomiast pretensję, że projekty osuszenia Wenecji, kolonizacji Turcji lub wprowadzenia mechanicznych środków przewozu uważano wówczas za całkowicie fantastyczne.

Współczesny niemal babińczykom ks. Jan Kwiatkiewicz pisał o kurze na Sycylii, która znosiła jajka w kształcie hostii, "a że w tym nie ustawała, do pewnego kościoła ją oddano". Późniejszy od niego ks. Benedykt Chmielowski najpoważniej w świecie prawił dziwy o ludziach bez ust, odżywiających się oddechem, i o "fanesach" posiadających tak długie uszy, "że je rozpuściwszy jedne sobie ścielą, drugim się nakrywają", narodach mających psa za króla itp. Babińczycy nazwaliby go bez wątpienia "babińskim historykiem podróży".

Łatwowierni bywali wówczas nie tylko Polacy. Tak popularny w elżbietańskiej Anglii Eduard Topsell pisał, że smoki przed konsumpcją jabłek, które im szkodzą, jedzą zapobiegawczo zioła lecznicze. Babińczycy popadając jednak w drugą skrajność uważali za łgarstwo - jak już wspomniałem - wszystko, co wykraczało poza ich codzienne doświadczenie. Współczesny badacz amerykański Werner Evans popełnia w swej "Historii naturalnej nonsensu ("Histoire naturelle des sottises", Paris 1961) podobne błędy, wywodzące się ze zbytniego zaufania do zdrowego rozsądku. Evans nie wierzy np., by człowiek mógł osiwieć w ciągu jednej nocy, wątpi w drażniące działanie czerwonej płachty na byka, uważa wreszcie za bzdurną opowieść o wilkach napadających na ludzi. Znający dobrze lasy babińczycy byli pod tym względem ostrożniejsi. Nie dali tylko wiary Stanisławowi Ożarowskiemu, który opowiadał, jak wilki pożarły dwóch ludzi w kościele św. Piotra i Pawła. Facecjonista został za to również historykiem podróży.

Dygnitarze od jedzenia i picia

Styl życia szlachty odbił się w tym, że zawarte w konceptach żarty są sprowadzone do kilku zasadniczych tematów. Przede wszystkim do problematyki związanej z polowaniem, stanowiącym ważny motyw naszej literatury pięknej aż do czasów Adama Mickiewicza (spór o Kusego i Sokoła) i Józefa Weyssenhoffa. Te łgarstwa myśliwskie, krążące zresztą po dziś dzień, sprawiły, że np. strzelcem mianowano Stanisława Bobrownickiego, ponieważ jednym wystrzałem ubijał 50 kaczek, najwyższym łowczym Stanisława Snopkowskiego, bo posiadał jastrzębia umiejącego dogonić kulę wystrzeloną z muszkietu, najwyższym łowczym Wacława Zamoyskiego, gdyż opowiadał, że książę Konstanty Wasyl Ostrowski polował na zające przy świecach, itd.

Podobnie jak w malarstwie flamandzkim XVII w. najwięcej miejsca zajmują widoki upolowanej dziczyzny, ryb czy owoców, tak wśród urzędników Rzeczypospolitej Babińskiej na czoło wybijają się dygnitarze od jedzenia i picia. Pijakom poświęcono sporo dowcipów. Do najprzedniejszych wypada zaliczyć anegdotę o szlachciurze, który przybywszy na sejmik, został tak kompletnie upity przez kandydatów na posłów, że w końcu usnął na ulicy. Wówczas przyplątał się jakiś pies i zaczął go lizać. Szlachcic długo się przed nim opędzał, wreszcie z determinacją wykrzyknął: "Całuj, nie całuj, a ja nie pozwalam".

Aktom Rzeczypospolitej Babińskiej wydaje się niekiedy patronować założenie, że jedynie szlachecka rzeczywistość ma byt realny. Wszystko poza nią istnieje raczej na prawach fikcji, którą należy przyjmować wyłącznie w charakterze dobrego żartu; zabawnego łgarstwa czy udanej facecji. Nie są one pozbawione tak daleko posuniętej rubaszności, że Stanisław Windakiewicz uznał za stosowne wykropkowanie nawet w naukowej edycji niektórych słów. Pamiętajmy jednak, że ówcześni ludzie mieli nieco inne poczucie humoru. Tadeusz Boy-Żeleński słusznie zauważa, iż sam wielki Molier chóralny śmiech na widowni wywoływał trzema głównie środkami zaczerpniętymi z dawnej farsy, mianowicie tym, że ktoś wziął na przeczyszczenie, otrzymał kije lub został przez małżonkę obdarzony rogami. A jeśli to wszystko przytrafiło się jednemu i temu samemu osobnikowi, ogólna radość na widowni dochodziła do szczytu.

Humor absurdalny, humor czarny

W dowcipach występuje dość często świat absurdalny. Babińczycy zanotowali np., że biskup poznański Andrzej Opaliński kazał drewna do komina malować, aby ogień piękniej wyglądał. Jan Michałowski został jubilerem babińskim, ponieważ miał widzieć w Dreźnie oryginalne diamenty: z każdej ich pary rodził się po roku trzeci. Ktoś otrzymał tytuł medyka za to, że ludzi z gorączki leczył wrzucaniem do wody. Józef Nyrski opowiadał, jak zabiwszy komara obił jego skórą bryczkę, a mięsem żywił się przez cały czas oblężenia Zbaraża. Sam właściciel Babina, Adam Pszonka, twierdził, że Archimedes podpalił na morzu okręty przeciwnika dzięki soczewce z lodu, którą położył na słońcu. Jesteśmy więc w klimacie czystego nonsensu, zbliżonego do konceptów dwudziestowiecznych Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego, znanych choćby z ich zbioru "W oparach absurdu".

Jednocześnie zaś w aktach babińskich występuje humor nazywany dziś "czarnym", koncepty budzące obecnie raczej niesmak niż uśmiech, jak choćby opowieść Adama Trzemeskiego o młynarczyku, który był tak pijany, że nie czuł, jak go piła przerżnęła na pół, czy też rada Zbigniewa Gorajskiego, by chorym na podagrę bolącą nogę przybijać gwoździem do drzewa. Nawet poważny właściciel ariańskiego Rakowa, Jakub Sienieński, miał twierdzić, że wszelkie bóle żołądka najlepiej leczy mocne uderzenie dyszlem w brzuch. Podobne okrucieństwo spojrzenia cechuje również teatr Moliera, powstały w tymże samym wieku. "Pamiętajmy, że była to epoka, w której wynajmowało się okna, aby patrzeć, jak kogoś będą rozszarpywać końmi; ludzie byli twardzi, nic a nic nie byli sentymentalni" - słusznie zauważa Boy-Żeleński. Wbicie na pal Aleksandra Kostki-Napierskiego (1651) pokwitowano fraszką Wespazjana Kochowskiego:

Nie wiem, co to za nowy kucharz się pojawił,

Miasto pieczeni, Kostkę nam na rożen wprawił.

Także Wacław Potocki parę swych fraszek poświęcił zabawnym w oczach poety sytuacjom szlachty, przypiekanej przez zbójników. Antyklerykalizm eks-arianina znalazł wyraz w wierszu poświęconym księdzu, którego poddali oni "ogniowej próbie", nie mogąc w inny sposób dowiedzieć się o miejscu przechowywania pieniędzy:

Najprawdziwszy kapłonie boży, bo jakoż cię

Tak nie zwać, kiedy cię już pieczono na roszcie.

Nie znał na szerszą skalę "czarnego humoru" zadufany w sobie wiek XIX, wierzący, że wojny narodów i totalne zniszczenia należą do bezpowrotnej przeszłości. I nie jest rzeczą przypadku, że ten właśnie rodzaj humoru rozkwita po doświadczeniach II wojny światowej, gdzie w obliczu masowego ludobójstwa, którego dokonywano z wyrafinowanym okrucieństwem, dowcipy na temat nieszczęść jednostki stają się rodzajem zabiegu psychoterapeutycznego. Pod tym względem ludzie połowy XVII wieku i ich o trzysta lat późniejsi potomkowie dobrze zrozumieliby się nawzajem. Podobnie jak Bertolt Brecht, pragnąc potępić okropności lat 1939-1945, sięgał do doświadczeń wojny trzydziestoletniej, tak gusty babińczyków pod tym względem łatwiej chyba zrozumieć nam niż np. Windakiewiczowi czy Bartoszewiczowi piszącym u schyłku XIX w., który głosił wiarę w ludzkość i postęp.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2007