Rozwiane złudzenia

"Strategiczny sojusz" między Polską i Stanami dogorywa, a nikt nie wie, czym go zastąpić. Negocjacje o tarczę są szansą, aby zbudować nową koncepcję relacji polsko-amerykańskich. Tylko czy z niej skorzystamy?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Relacje polsko-amerykańskie były przez lata tematem niekończących się zachwytów. Dziś są łatwym celem ataków. Jeszcze niedawno polscy decydenci latali do Waszyngtonu głównie po to, aby tworzyć historię. Dziś jeżdżą, aby znaleźć nowe dowody na istnienie partnerstwa z Ameryką.

Nie wszyscy, oczywiście. Są tacy, którzy obawiają się rezultatów tych działań. Zawsze łatwiej zdobyć się na samodzielność, niż ponosić jej konsekwencje. Po drugiej stronie Atlantyku nikt bowiem nie widzi potrzeby zmieniania czegokolwiek. Jak nam ostatnio przypomniał rzecznik Pentagonu, nie po to przecież podatnik amerykański wyłożył 750 mln dolarów na polską armię, by teraz przejmować się rozterkami jednego z wielu sojuszników.

Sztuczność i koniunkturalizm

Tak dogorywa strategiczny sojusz, którego jedynym solidnym paliwem okazały się być emocje byłych antykomunistycznych dysydentów oraz zawiedzione nadzieje byłej PRL-owskiej elity na świetny interes. Sojusz, który dla sporej części nowego pokolenia jest przejawem polskich kompleksów i słabości, a nie polisą bezpieczeństwa na przyszłość. Którego wizytówką nie jest nawet polska armia, przez wiele lat pozbywająca się ze swych szeregów wykształconej za amerykańskie pieniądze oficerskiej elity, aby w tym samym czasie brać od armii USA stary sprzęt z demobilu w ramach "modernizacji sił zbrojnych".

Sojusz, który jest ponoć immanentnym elementem polskiej racji stanu, ale mimo to nie zrodził żadnego ośrodka analitycznego lub naukowego - na wzór np. Ośrodka Studiów Wschodnich. I którego jedynym instytucjonalnym symbolem, dobrze znanym większości Polaków, jest koszmarny budynek ambasady amerykańskiej w najpiękniejszym zakątku starej Warszawy, spowity kolejką oczekujących na wizę.

Jak wiele zwrotów w polskim życiu publicznym i w polityce, także i ten związany z nowym rozdziałem stosunków Warszawy i Waszyngtonu ma posmak sztuczności i koniunkturalizmu. Względy polityki wewnętrznej górują nad względami międzynarodowymi. Dotyczy to zarówno tych, dla których nowa perspektywa jest szansą na pozostanie w głównym nurcie polityki, jak i tych, dla których lekcje historii są jedynym kluczem do rozumienia stosunków międzynarodowych.

Na myśl przychodzą relacje z Niemcami: wspólnoty interesów, która po okresie słodkich lat 90. stała się przedmiotem z jednej strony ostrej krytyki, a z drugiej zaś desperackiej obrony. W każdym przedłużającym się konflikcie z upływem czasu gubi się sens sporu, a gdy w końcu opadną emocje, dominuje pustka. Ratunkiem dla stosunków polsko-niemieckich jest perspektywa historyczna. Tworzy ona istotny punkt odniesienia i pozwala ocenić właściwą skalę problemów, a także zarysować cele strategiczne.

Takiej perspektywy nie ma w relacjach polsko-amerykańskich. Nie wiemy, skąd przyszliśmy, i dlatego nie wiemy, dokąd idziemy. Nawet gdy intuicja podpowiada nam kierunek marszu - jak przed wojną w Iraku czy teraz w sprawie tarczy antyrakietowej - nie potrafimy przełożyć jej na spójną koncepcję. Nie umiemy odróżnić rzeczy ważnych od nieistotnych.

Z perspektywy mocarstwa

Historycznym tłem relacji polsko-amerykańskich były zawsze polskie nadzieje na pozyskanie Ameryki dla odzyskania i umocnienia suwerenności państwa. Z perspektywy amerykańskiej rzecz wyglądała zupełnie inaczej.

W eseju zatytułowanym "Stany Zjednoczone a Europa Środkowo-Wschodnia w okresie międzywojennym 1921-1939" ("Polska a zagranica", wyd. Instytut Literacki, Paryż 1986) prof. Piotr Wandycz - jeden z najwybitniejszych polskich historyków zajmujących się dziejami dyplomacji i polityki międzynarodowej - zwraca uwagę na truizm, o którym często się zapomina: "Polityka amerykańska jest i była polityką w skali globalnej. W okresie międzywojennym głównym ośrodkiem jej zainteresowania nie była Europa, ale raczej Daleki Wschód, półkula zachodnia oraz sprawy morskie. Jako wielkie mocarstwo Stany uważały za partnerów inne wielkie mocarstwa; ich stosunek do państw średnich i małych był niejako wypadkową »wielkiej polityki«. Kraje mniejsze traktowano otwarcie lub podświadomie jako petentów, a ich stosunki z Ameryką jako wyraźnie jednostronne". Wandycz przywołuje w tym kontekście wypowiedź radcy handlowego w poselstwie RP w Waszyngtonie, który pisał, że "nie można się nawet kusić o pozyskanie bezpośrednio Ameryki dla naszej polityki".

Zdobycie poparcia USA dla odbudowy niepodległej Polski - słynny 13. punkt wystąpienia prezydenta Wilsona ze stycznia 1918 r. - było możliwe, gdyż wpisywało się w amerykańskie plany na powojenny kształt Europy. Kształt ten okazał się ostatecznie niekorzystny dla Polski: Liga Narodów, mająca stać na straży porozumień pokojowych, okazała się przedsięwzięciem groźnym. Z jednej strony tworzyła iluzję bezpieczeństwa, a z drugiej nakładała na nowe państwa szereg ograniczeń, którym nie podlegały mocarstwa. W miarę narastania zagrożeń dla pokoju w Europie, coraz bardziej wyraźne stawało się przerzucanie konsekwencji wynikających ze słabości systemu wersalskiego na barki Europy Środkowej.

Jedną z przyczyn wybuchu II wojny światowej upatruje się często w polityce USA: mimo swej centralnej roli w promowaniu idei bezpieczeństwa, opartego na Lidze Narodów, Stany miały zostawić Europę sobie samej, otwierając drogę do odrodzenia się systemów przeciwstawnych sojuszy opartych na równowadze siły.

Fatalne skutki

Tymczasem rzeczywistość była bardziej skomplikowana: amerykański izolacjonizm nie polegał na porzuceniu Europy. Senat USA odrzucił traktat Ligi Narodów, bo nie chciał podejmować zobowiązań, które ograniczyłyby swobodę działania i uzależniłyby USA od głosu państw słabszych (z siłą tego argumentu przyszło Europejczykom zmierzyć się też w latach 1948-49, gdy negocjowano artykuł 5. Traktatu Waszyngtońskiego o powołaniu NATO; dlatego klauzula wspólnej obrony nie ma charakteru automatycznego).

Poza tym, przez cały okres międzywojnia polityka USA wywierała ogromny wpływ na sytuację w Europie. Była jednak skoncentrowana na aspektach gospodarczych, które uważała za najważniejsze dla własnych interesów. Zadłużenie europejskich mocarstw w USA było w tym czasie tak duże, że za pomocą polityki kredytowej i moratoriów Waszyngton kształtował polityczne podstawy bezpieczeństwa europejskiego. Dotyczyło to głównie amerykańskiego wsparcia dla Niemiec (vide tzw. plan Dawesa), które Berlin skutecznie wykorzystywał w polityce wobec Francji, aby zmusić ją do zgody na rewizję traktatów wersalskich.

Dla Polski zabieganie o względy USA było utrudnione przez słabość ekonomiczną II RP i fatalne relacje z Niemcami. Z tamtego okresu zachowała się anegdota, którą przywołuje Rafał Trzaskowski w eseju "Jean Monnet w Warszawie" ("Nowa Europa", nr 1/2007). Otóż po wielu staraniach, w 1927 r. Polsce udaje się uzyskać kredyt komercyjny od konsorcjum kilku banków amerykańskich. Gdy w Polsce pojawia się Charles Dewey, były minister skarbu, aby sprawować nadzór wierzycielski nad polską gospodarką, warszawska ulica "przerobiła dowcipnie jego nazwisko na Dawaj, zgodnie z nadziejami, jakie wiązano z pożyczką i jego przyjazdem".

W obszarze polityki zagranicznej powodów do zadowolenia nie było. Podjęta przez ministra spraw zagranicznych Aleksandra Skrzyńskiego próba zdobycia wsparcia USA dla zabezpieczenia polskich interesów na konferencji w Locarno w 1925 r. [zawarte tam traktaty, gwarantujące nienaruszalność granic między Niemcami, Francją i Belgią, stawiały w trudnym położeniu Polskę i Czechosłowację - red.] nie przyniosła rezultatów. Brak sukcesów w polityce wobec USA zdawał się jednak nie stanowić problemu dla włodarzy II RP. Jak pisze Bogusław Winid w książce "W cieniu Kapitolu", pod koniec lat 30. MSZ "posiadał słabe rozeznanie meandrów amerykańskiej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Najchętniej posługiwano się terminem »izolacjonizmu«, który miał wyjaśniać wszystkie działania prezydenta i Departamentu Stanu. Dominowało przekonanie o stosunkowo małym zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w europejskiej grze dyplomatycznej (...). Jednocześnie sądzono, iż amerykańskie oceny Polski są wysoce pozytywne i nie wymagają podejmowania nowych spektakularnych przedsięwzięć".

Konsekwencje tego stanowiska okazały się być fatalne dla sprawy polskiej po 1939 r. Kolejna wojna światowa zrodziła ogromne nadzieje na wsparcie USA dla odbudowy niezależności Polski. Szanse na pozyskanie Amerykanów wydawały się duże, bo Polska dysponowała ekwiwalentem twardej waluty: siłami zbrojnymi. Jałta i Poczdam pozbawiły nas złudzeń. Tym razem w strategii USA zabrakło miejsca na niepodległą Polskę, gdyż kolidowało to z innymi celami.

Idee tak, Realpolitik nie

Lata "zimnej wojny" stanowiły przełom w amerykańskim nastawieniu do Europy. Plan Marshalla skutecznie połączył interes amerykańskiego wierzyciela z ekonomiczną i społeczną stabilizacją europejskiego dłużnika. Rezolucja Vandenberga [uchwalona w 1948 r. przez Senat USA, wzywała do tworzenia bloków militarnych - red.] i utworzenie NATO w 1949 r. były nową jakością w relacjach Ameryki i Europy. Wspólne zagrożenie, wspólnie definiowane interesy i wspólna instytucja tworzyły ten rodzaj więzi, który wydawał się ponadczasowy. W istocie zaś był czymś wyjątkowym, wynikającym ze szczególnego kontekstu geopolitycznego.

Czas "zimnej wojny" zbliżył także Polaków (i pozostałe narody naszego regionu) z Amerykanami, ale w zupełnie innym sensie. Ten okres współpracy oparty był o wspólną aksjologię - demokracja, wolność, prawa człowieka - z której wywodzono wspólne cele polityczne. Pozbawiony był jednak elementu realnej polityki uprawianej przez jedno państwo wobec drugiego, która uzmysłowiłaby ograniczenia dla budowy relacji polsko-amerykańskich w innym niż ówcześnie kontekście.

Po zimnej wojnie wkraczaliśmy zatem w nowy czas z przekonaniem, że z Amerykanami jest nam zawsze po drodze. Optymizm przygasł, gdy okazało się, że nowi panowie "Dawaj" nie szykują się do wyjazdu do Polski. Stany okazały się również nieporadne w konfrontacji z nową sytuacją, powstałą w pierwszych latach po 1989 r.: bały się, by głoszone hasła demokracji i wolności nie doprowadziły do destabilizacji Europy i nie zantagonizowały Rosji.

Czynnikiem, który wymusił na dyplomacji USA działania ofensywne, była przyszłość Niemiec. Proces zjednoczenia dwóch państw niemieckich i następnie wzięcie na siebie roli oswajania sojuszników ze wschodzącą potęgą przesądziło o aktywności amerykańskiej w Europie po 1989 r. Pochodną strategii wobec Niemiec było też rozszerzenie NATO: projekt, który po raz pierwszy dał Polsce autentyczny dostęp do amerykańskiego establishmentu politycznego. Proces zmiany charakteru sojuszu miał oczywiście własną dynamikę, związaną z relacjami atlantyckimi i stabilizacją Europy Środkowo-Wschodniej. Z punktu widzenia swych celów, podyktowany był on jednak głównie chęcią zwiększenia bezpieczeństwa i stabilności Niemiec, a nie powstrzymywania wpływów Rosji. Rozszerzenie NATO było więc dokończeniem procesu rozpoczętego po II wojnie światowej, a nie początkiem nowego zaangażowania USA. Miało wieńczyć dzieło odbudowy kontynentu, a nie firmować narodziny partnerstwa Europy i Ameryki.

11 września 2001 r. przyśpieszył powrót USA do swej naturalnej roli: mocarstwa zamorskiego, dbającego przede wszystkim o równowagę sił na świecie i własne bezpieczeństwo, a nie o zwiększanie swych obciążeń dla bezpieczeństwa innych.

Uczmy się od Niemców

Wyzwaniem, przed którym staje dziś Polska, nie jest zatem oparcie się presji na wzięcie tarczy i doprowadzenie do uczciwego porozumienia, w którym bezpieczeństwo obywateli Polski będzie potraktowane na równi z bezpieczeństwem obywateli USA. Nie jest nim też uzyskanie bezpośrednich gwarancji bezpieczeństwa od Waszyngtonu. Wyzwaniem tym jest wykorzystanie współpracy z USA dla zwiększenia podmiotowości Polski wobec Europy i Rosji, bez jednoczesnego wystawiania na szwank relacji sojuszniczych z Ameryką. Chodzi - mówiąc inaczej - o przejście podobnej drogi, którą z sukcesem przeszły powojenne Niemcy: od państwa niesamodzielnego i niechcianego przez innych, zdanego na amerykański parasol ochronny, do pełnoprawnego podmiotu polityki europejskiej i atlantyckiej.

Czas na dokonanie tego szybko ucieka. Zmienia się kontekst geopolityczny. Coraz wyraźniej rysuje się perspektywa ewolucji UE w stronę ponadregionalnego systemu zbiorowego bezpieczeństwa, wobec którego USA zachowują dystans. Z kolei NATO - definiowane jako przestrzeń uprawiania polityki - przechodzi do historii, choć pozostaje narzędziem wojskowej integracji Europy.

Wzrost samodzielności Polski jest jednak trudny do zaakceptowania przez samych Amerykanów. Nie tylko dlatego, że z racji doświadczeń historycznych amerykańska elita polityczna nie rozumie sensu tego procesu, ale i dlatego, że jego konsekwencją jest pojawienie się Polski jako czynnika komplikującego amerykańską grę w Europie.

Wykorzystanie współpracy z USA dla zwiększenia podmiotowości Polski wymaga przyznania, że w relacjach polsko-amerykańskich kończy się dziś pewna epoka, a nie szukania szansy na trwałe pogłębianie współzależności. Przebieg i treść trwających rozmów na temat tarczy (i kwestii pokrewnych) jest więc nawet ważniejszy niż osiągnięcie ostatecznego porozumienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2008