Rozum, nie serce

Zmienia się obraz pracownika humanitarnego. To już nie tylko dobroduszny wolontariusz, ale przede wszystkim specjalista gotowy stawić czoło największym kryzysom.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Rejestracja do pomocy finansowej w obwodzie lwowskim, Ukraina, 2022 r. / ROMAN BALUK / PAH
Rejestracja do pomocy finansowej w obwodzie lwowskim, Ukraina, 2022 r. / ROMAN BALUK / PAH

Ma serce na dłoni. Jest dobry. Myśli tylko o potrzebach innych. Poświęca się dla bliźnich. Zarabia mało, o ile w ogóle coś zarabia, bo przecież to powinien być wolontariat… Taki obraz pracownika humanitarnego tworzył się przez lata. Dla wielu z nas ten stereotyp nadal jest aktualny.

Pracownicy Polskiej Akcji Humanitarnej zapewniają, że czasy się zmieniły – ich praca również.

– Pomoc humanitarna bardzo się sprofesjonalizowała – tłumaczy Rafał Grzelewski, szef Zespołu Komunikacji i Fund­raisingu PAH. Obecnie zarówno pracownicy polscy, jak i lokalni to głównie osoby wykwalifikowane. Pomoc humanitarna to ich praca, dostają za nią odpowiednie wynagrodzenie. Choć empatia jest kluczowa, ważne jest też konkretne przygotowanie. Do międzynarodowego zespołu PAH należą medycy, menadżerowie z wykształceniem kierunkowym, inżynierowie, pracownicy logistyczni, jak i absolwenci studiów w zakresie pomocy humanitarnej. – To już nie jest tylko dobre serce, ale i rozum oraz odpowiedni specjaliści – dodaje Grzelewski. Czas obalić mit.

Szczęściarz

Martin Amadi ciągle powtarza, że miał szczęście. Urodził się i wychował w Nai­robi. Ma siedmioro rodzeństwa. Pochodzi z tzw. klasy średniej, co, przekładając na kenijskie warunki, oznacza, że ukończył szkoły i nigdy nie doświadczył głodu. Jego ojciec był dziennikarzem, a matka pracowała dla rady miejskiej w departamencie pomocy społecznej. Dziś Martin twierdzi, że prawdopodobnie to było powodem, dla którego wybrał karierę pracownika humanitarnego.

– W Kenii było ciężko o pracę. Kiedy skończyłem liceum, zaproponowano mi posadę w International Rescue Commi­ttee w charakterze kierowcy – opowiada Martin, obecnie pracownik PAH. Jednak dopiero potem miał się przekonać o odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą pomoc. Pierwszy raz pojechał w teren, gdy pracował w dziale logistycznym.

– Wiedziałem, że w niektórych regionach Kenii jest susza, że ludzie potrzebują jedzenia i pomocy. Ale kiedy na własne oczy zobaczyłem, jaka jest sytuacja, zrozumiałem, że jestem szczęściarzem – mówi Martin. Zetknięcie ze zmagającymi się ze skutkami głodu ludźmi utwierdziło go w przekonaniu, że to, co robi, ma przełożenie na życie setek ludzi każdego dnia.

Misja specjalna

W 2014 r. kryzys w Sudanie Południowym zaostrzał się z dnia na dzień. Martin, który pracował wtedy dla Kenijskiego Czerwonego Krzyża, został tam wysłany na roczną misję. Wtedy poznał ludzi z Polskiej Akcji Humanitarnej.

Kiedy jego pobyt w Sudanie Południowym dobiegał końca, wiedział, że misja była skończona tylko na papierze. Wciąż był potrzebny. Podjął współpracę z polską organizacją i został. Zarówno w Sudanie Południowym, jak i w Somalii, gdzie się aktualnie znajduje, warunki pracy są bardzo trudne. Panuje susza, sytuacja polityczna i społeczna jest niezwykle niestabilna. To jeden z tych regionów na świecie, do których się nie jeździ i o których lepiej byłoby zapomnieć. Jednymi z nielicznych odwiedzających kraj są właśnie pracownicy humanitarni.

W krajach ogarniętych konfliktem zbrojnym pracownicy PAH z zagranicy mieszkają razem. Dobre relacje ze współpracownikami przekładają się na poczucie bezpieczeństwa. – Najważniejsza rzecz to zintegrować się z lokalnymi pracownikami najlepiej i najszybciej, jak to możliwe – mówi Martin. – W razie niebezpieczeństwa łatwiej zorganizować ewakuację.

Sytuacja w Somalii jest specyficz­na. – Pracownicy spoza Somalii nie mogą swobodnie się poruszać. Przejazd choćby trzech kilometrów kosztuje 1400 dolarów – opowiada ­Martin, który pełni obecnie rolę szefa ­misji ­somalijskiej PAH. Rzadko ma okazję na własne oczy zobaczyć efekty pracy zespołu, który pracuje w różnych częściach kraju. – To zbyt niebezpieczne i zbyt drogie – tłumaczy. Wie jednak, że skutki ich działań są świetnie widoczne, zwłaszcza tych związanych z zapewnianiem dostępu do wody czy godnych warunków higienicznych.

Apteczka i wiedza

– Musimy mieć gwarancję, że pracownik na miejscu sobie poradzi – mówi Rafał Grzelewski. Dlatego PAH przeprowadza szkolenia dla swoich pracowników. Zwłaszcza tych wyjazdowych, czyli takich, którzy nie pochodzą z kraju, gdzie odbywają daną misję. Wszyscy muszą przejść badania psychologiczne, które sprawdzają, jak poradzą sobie w pracy w stresie i trudnych warunkach.

– Szkolenie jest takie samo dla wszystkich – wyjaśnia rzeczniczka PAH ­Helena Krajewska. Przyszli pracownicy misji dowiadują się, jak reagować w przypadku ostrzału, porwania lub zagrożenia ze strony zwierzęcia. Dostają wszystko, co może się przydać na wyjeździe: leki na malarię, apteczkę, a nawet kamizelkę kuloodporną. Pod uwagę brany jest każdy scenariusz – nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.

– W krajach, gdzie trwa konflikt zbrojny, sprawdzamy, czy wszyscy pracownicy na miejscu są bezpieczni, gdy dojdzie do niespodziewanego zdarzenia. Zazwyczaj to szef biura krajowego daje znać, że nic się nikomu nie stało – zapewnia Helena Krajewska. Jeśli tylko poczują, że sytuacja ich przerosła, pracownicy wyjazdowi mogą wrócić do kraju.

Praca PAH w dużej mierze opiera się na pracownikach lokalnych. Takich jest obecnie 218. Część z nich sama ­doświadczyła np. przymusowej emigracji. Wśród ludzi z PAH są tacy, którzy wychowali się w obozach dla uchodźców i tam kończyli szkoły. – Mamy też kilka przypadków, że jako wykwalifikowani pracownicy wracali do nas ci, którzy sami wcześniej wymagali pomocy. Po latach chcą też pomagać – mówi ­Rafał Grzelewski.

Walizka doświadczeń

Liliia Ivashchenko za parę godzin leci do Kenii. Prawie zawsze latała z Ukrainy, swojej ojczyzny. Dzisiaj musi najpierw dostać się do Bukaresztu. O misji mówi z takim spokojem, jakby chodziło o wizytę u przyjaciółki.

W PAH jest od wielu lat. Wcześniej pracowała w mediach. Kiedy w 2014 r. w Ukrainie wybuchła wojna, znajomy powiedział jej o możliwości pracy dla polskiej organizacji. ­Liliia, która pochodzi z Mariupola, wiedziała, że jej znajomość potrzeb ludzi z obwodu donieckiego może się przydać. – Już w pierwszym tygodniu poproszono mnie o przygotowanie raportu z terenu. To było bardzo odpowiedzialne zadanie. Stresowałam się, ale byłam zmotywowana – wspomina.

Opłaciło się. Po pewnym czasie przeniosła się do Kijowa i szybko awansowała w ukraińskiej strukturze organizacji. Parę lat później została menadżerką odpowiedzialną za wszystkie kraje, w których prowadzone są misje – przewodzi zespołowi zwanemu MEAL (skrót od Monitoring, Evaluation, ­Accountability and Learning), monitorującemu przebieg programów oraz ich wpływ na sytuację w danym miejscu.

Liliia odwiedza więc wszystkie osiem państw na trzech kontynentach, gdzie PAH prowadzi działania. Wszędzie wozi ze sobą kawiarkę i kenijską kawę kupioną w Ukrainie, w razie gdyby na miejscu kawy nie było lub była niedobra. Śmieje się, że w PAH każdy wie, iż w walizce ma mikrokosmos, z małym żelazkiem włącznie. To ułatwia pobyty w rejonach, o których mówienie przychodzi z trudem.

Najcięższą misją był i jest dla niej Jemen. Wróciła tam dwa miesiące po swojej wizycie, wierząc, że właśnie w samym środku piekła jest najbardziej potrzebna. Przerwy w dostawie prądu, przerywanie szkoleń lub spotkań ze względu na kwestie bezpieczeństwa to był standard. – Nie mogłam przyzwyczaić się do hałasu, jaki wydawał generator prądu umieszczony tuż za ścianą mojego pokoju. Zajęło mi to dwa tygodnie. Teraz taki sam generator towarzyszy mi każdego dnia w moim domu w Ukrainie – mówi Liliia. Przez pierwsze siedem miesięcy od ponownego ataku Rosji na Ukrainę wyjeżdżała z kraju na krótko i tylko do Polski. Była potrzebna na miejscu. Obecnie duża część zasobów PAH jest skierowana na pomoc naszym wschodnim sąsiadom, ale stałe działania w innych częściach świata są prowadzone cały czas.

Peryferia

Sudan Południowy, Somalia, Jemen, Ukraina, Kenia to synonimy wojny, głodu i cierpienia milionów ludzi. Często miejsca tak odległe, że losy ich mieszkańców wydają się historią z jakiegoś filmu. Ale dla Martina, Lilii i setek innych pracowników PAH – to codzienność.

Poruszają się między kontynentami i kulturami, tak jak większość z nas porusza się po dobrze znanym mieście. – Bez względu na to, czy to Sudan Południowy, Somalia, czy Jemen, zawsze mam poczucie, że jestem wśród przyjaciół. I nieważne, czy znamy się dobrze, czy nie znamy się wcale – mówi Rafał Grzelewski. Dodaje, że PAH dociera do miejsc, gdzie Polska nie kojarzy się z Lewandowskim, Świątek czy Wałęsą – lecz z pomocą.

PAH buduje tu punkty poboru wody, oczyszcza istniejące zbiorniki i stawia nowe, które zbierają deszczówkę. W Jemenie, gdzie natychmiastowej pomocy wymaga 80 proc. mieszkańców, PAH pracuje m.in. nad zwiększeniem dostępu do opieki medycznej i edukacji. W Sudanie Południowym, który zdobył niepodległość w 2011 r. i szybko pogrążył się w wojnie, pracownicy humanitarni budują studnie, latryny, wspierają rolnictwo.

Rozmiar kataklizmów i wojen jest niepoliczalny, ale ludzie, którzy korzystają z pomocy PAH – już tak. W samym Sudanie Południowym to ponad 120 tysięcy osób. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

Artykuł pochodzi z dodatku „PAH. We wspólnym świecie