Rozkład jazdy

Dostaję listy, których autorki i autorzy oczekują, że zgodzę się na osobiste spotkanie i że wyniknie z tego jakaś korzyść dla Polski. Nadzieje płynące z lektury mojej publicystyki są jednak płonne, jestem już przygłuchym starcem i jeżeli w ogóle coś ważnego powiedziałem, to w moich książkach. Nie mogę w pojedynkę ratować naszego kraju, nigdy zresztą nie chciałem wchodzić do polityki, nawet doradczo. Co ważniejsze, aby w ogóle taką funkcję i takie honory przyjąć, trzeba mieć zaplecze polityczne, a wokół mnie nie ma nikogo oprócz rodziny i kilku psów.

20.01.2006

Czyta się kilka minut

Czytam nadal Rymkiewicza; w zakończeniu jego encyklopedii Słowackiego opisany jest dokładnie powtórny pogrzeb tego poety w czerwcu 1927 roku (miałem wtedy niespełna sześć lat). Jak zauważa Rymkiewicz, nigdy przedtem nic takiego się w Polsce nie zdarzyło, był to wybuch jakiejś mocy duchowej, jakby ze Słowackiego właśnie rodem, choć inspirowany i nieco instrumentalizowany przez Piłsudskiego. Oczywiście wielu spośród tych, co brali w uroczystościach udział, nigdy w życiu nie czytało Słowackiego, ale takie zrywy są ważne i potrzebne, nawet jeśli ogień, który wtedy płonie, okaże się słomiany.

Druga moja lektura to książka Kornela Makuszyńskiego "O dwóch takich, co ukradli księżyc". Mam obawę niespokojną, że zawiera ona prefigurację losu braci Kaczyńskich. Nie dlatego, że zagrali oni za młodu Jacka i Placka, ale ze względu na epilog, w którym się okazuje, że księżyc, przez bliźniaków zawłaszczony, wieczorem szczęśliwie znów wschodzi w nietkniętej formie. Nic się nie zmieniło! Władza braci Kaczyńskich też okaże się epizodem w naszych dziejach, może i kilkuletnim, ale przejściowym. I sięganie po nomenklaturę w rodzaju Czwartej czy Piątej Rzeczypospolitej niczego nie zmieni. Przypisywanie Polsce jakichś liczebników wydaje mi się zresztą bez sensu.

Odnoszę wrażenie, że wyobraźnia polityczna braci Kaczyńskich albo jest słabo rozwinięta, albo w ogóle zawiodła. Trafnie napisał Roman Graczyk, że oni poruszają się w nadbudowie i skupiają na werbalnych deklaracjach. Rządzenie państwem to trudna sprawa; nieraz myślałem o tym, czy dałoby się zaprogramować maszynę typu komputerowego, by rządziła całkiem bezosobowo. Jednak liczba parametrów, które należałoby w tym przypadku uwzględnić, jest zbyt wielka, mnóstwo spraw opiera się na intuicji i wyczuciu. Trochę jak z tym nieopisanie zawiłym i niezrozumiałym talentem, którym odznaczają się mistrzowie rozgrywek szachowych.

Kaczyńscy ruszyli z ogromnym apetytem na władzę, ale ogranicza się ona do tej pory do tego, co się dzieje w sejmie i w jego okolu, wewnątrz politycznej kamaryli, bardzo w dodatku skłóconej. Obawiam się, że kęs, który oderwali z bochenka władania, jest zbyt wielki na ich możliwości trawienne. Życie ekonomiczne państwa biegnie na szczęście swoimi torami, bo mamy demokrację i nie obowiązuje już zasada typowo sowiecka, że wszystko zależy od rządzących. Przynależność nasza do NATO i Unii oznacza z kolei, że możliwości psucia państwa nie są bezgraniczne, nie możemy pozwalać sobie na szaleństwa typu liberum veto.

Zwykle bywa tak, że przez pierwsze sto dni daje się nowemu rządowi kredyt zaufania, tym razem rozpoczęły się od razu ataki w postaci bardzo napastliwych artykułów. Mam wobec nich uczucia mieszane. Jak długo pani Merkel walczyła o władzę w Niemczech, większość narodu była dość sceptyczna wobec pomysłu niewiasty jako kanclerzycy, a teraz jej notowania bardzo się poprawiły. Nie twierdzę, że życzyłbym sobie, by notowania Lecha Kaczyńskiego albo obu Kaczyńskich gwałtownie wzrosły, ale szalenie nam w Polsce potrzeba jakiejś stabilizacji!

Nie można traktować poważnie postępków dziecinnych; nowy prezydent mówiąc o rozmaitych krajach, Rosję wymienił na samym końcu. Nie spodziewał się chyba, że Putin popełni po jego przemówieniu samobójstwo z rozpaczy. Osobna sprawa to energetyczne podstawy naszej niezawisłości. W sporze między Rosją a Ukrainą nastąpiło tylko zawieszenie broni, które oczywiście daje czas na rozważenie, co dalej, ale problemu nie rozwiązuje.

Uczeni stwierdzili, że w Afryce Północnej powstał około miliarda lat temu naturalny reaktor atomowy i działał przez miliony lat. Wytworzyło się oczywiście poważne kwantum energii i promieniowania, ale popioły radioaktywne wcale nie zaszkodziły tamtejszemu środowisku. Nie obawiajmy się energii atomowej, to powinien być jeden z naszych priorytetów, jeśli nie chcemy, by Putin znów nas złapał za gardło. To ważniejsze niż przejściowe zagrożenia typu grypy kur czy innych kaczek.

Martwi mnie sytuacja, w której Europa Zachodnia usiłuje potraktować poważny zatarg gazowo-energetyczny między Rosją a Ukrainą jako burzę, która szaleje gdzieś daleko. Rząd niemiecki oświadczył, że nie chce być w tej sprawie rozjemcą - ale przecież znaczny procent ich energetyki opiera się na rosyjskich dostawach! A żeby nasze szczęście było większe, prezydentem Stanów Zjednoczonych jest człowiek wyjątkowo głupi. Przepraszam, że wciąż to powtarzam, ale prezydenturę Busha uważam za straszny kłopot.

Naród nasz wydaje się boleśnie zniechęcony do polityki i politykierstwa, a ci, co prą do władzy, usiłują ten brak aprobaty czy obojętność traktować jako legitymację. Pierwszych piętnaście lat wolności uważam za zupełnie przyzwoite i zgadzam się z panią Hennelową, która polemizując z biskupem Frankowskim, broni dokonań tego czasu i powątpiewa, czy rzeczywiście ojciec Rydzyk jest jedynym naszym zbawieniem. To zdaje się Słonimski nazwał Polskę przedmurzem obrotowym, teraz "Tygodnik" stał się takim przedmurzem. Przedtem był opozycją wobec Peerelu i czerwonych, dziś musi bronić zdrowego rozsądku.

Jak mówi znana anegdota: czy będzie dobrze? Już było. Gdybym miał dwadzieścia lat, powiedziałbym: ech, za pięć-sześć lat będzie lepiej. Kiedy się ma osiemdziesiąt pięć lat, trudno tak mówić. Nieraz sobie myślałem, że zarówno mój teść, jak i ojciec pomarli w najfatalniejszym czasie, za stalinizmu, bez nadziei na zmianę. Okres taki jak na przykład Październik, kiedy przed Polską otwierały się jakieś, choć niewyraźne perspektywy, to znacznie lepszy czas do umierania.

Niektórzy piszący do mnie uważają, że nie tylko potrafię powiedzieć coś roztropnego, ale że zdołam ustawić zwrotnicę w taki sposób, by się nasze losy potoczyły lepiej. Oczywiście na nic takiego mnie nie stać, ale metafora nie jest głupia. Polityka przypomina trochę kolejowy rozkład jazdy: jej domeną jest to, co może zostać połączone, zsynchronizowane i zorganizowane, ale już pojemność i zawartość pociągów towarowych czy osobowych pozostaje poza gestią polityków. Krótko mówiąc: przekonanie o wszechmocy władców jest iluzją, teraz znacznie większą aniżeli w czasach rzymskich, kiedy rządziło dwóch konsulów, trochę jak u nas dzisiaj, choć nasza konstytucja takiej podwójności nie przewiduje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006