Religia osieroconych

Dwie twarze tego samego wykluczenia: Maria i niemal ukamienowana Maria Magdalena. W oczach opinii publicznej jedna jest winna, bo pozwoliła się uwieść; druga, bo uwodzi.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Giovanni Bellini „Madonna z dzieciątkiem ze św. Katarzyną i Marią Magdaleną”, ok. 1490 r., Gallerie dell’Accademia w Wenecji /  / DIDIER DESCOUENS / DOMENA PUBLICZNA
Giovanni Bellini „Madonna z dzieciątkiem ze św. Katarzyną i Marią Magdaleną”, ok. 1490 r., Gallerie dell’Accademia w Wenecji / / DIDIER DESCOUENS / DOMENA PUBLICZNA

Krystynie

Ciekawe, kiedy Jezus po raz pierwszy zapytał Marię, kto jest jego prawdziwym ojcem? Ewangelie o tym milczą, ale epizod z trzydniową ucieczką chłopca podczas wizyty z rodzicami w Jerozolimie sugeruje, że stało się to w ramach buntu wczesnego nastolatka, który zaczyna myśleć samodzielnie i przestaje wierzyć wszystkiemu, co opowiadają mama i tata. Może zaczął dostrzegać uśmieszki, aluzje, uszczypliwości sąsiadów kierowane w stronę bardzo ładnej i bardzo młodej mamy, mocno podstarzałego ojca, a wreszcie w stronę jego samego. Może zresztą kumpel na podwórku chciał mu dokuczyć lub po prostu się wygadał?

Pewne jest, że podczas pielgrzymki do Jerozolimy dwunastoletni Jezus już wie. I robi to, co robi wkurzony, oszukany, zdradzony nastolatek – buntuje się i ucieka z domu. Czas i miejsce wybrał znakomicie. W Nazarecie, który jest małą dziurą, wszyscy go znają. Co innego metropolia, jaką jest Jerozolima, i to w dodatku w Święto Paschy, kiedy ściągają do niej tysiące pielgrzymów. Sprytnie wyprowadza w pole Marię i Józefa, mówiąc, że będzie wracał do Nazaretu z wujem, który wyrusza wcześniej, i pryska w miasto.


CZYTAJ WIĘCEJ: BOŻE NARODZENIE 2020 >>>


A gdy minęły te dni i już wracali, dziecię Jezus zostało w Jerozolimie, ale Józef i jego matka o tym nie wiedzieli.
Lecz sądząc, że jest w towarzystwie podróżnych, przeszli dzień drogi i szukali go wśród krewnych i znajomych.
A gdy go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, szukając go.
A po trzech dniach znaleźli go siedzącego w świątyni wśród nauczycieli, słuchającego i pytającego ich.
I wszyscy, którzy go słuchali, zdumiewali się jego rozumem i odpowiedziami.
A rodzice, ujrzawszy go, zdziwili się. I powiedziała do niego jego matka: Synu, dlaczego nam to zrobiłeś? Oto twój ojciec i ja z bólem serca szukaliśmy ciebie.
I powiedział do nich: Czemu mnie szukaliście? Czy nie wiedzieliście, że muszę być w tym, co należy do mego Ojca?

(Łk 2, 42-49)

Cóż za arogancka odpowiedź! Nie dość, że prawie trzy dni odchodzili od zmysłów, to jeszcze im pyskuje. Zarazem, jakie to psychologicznie przekonujące! Ile w tym ironii, ile próżności płynącej z pierwszego odkrycia siły własnej inteligencji i elokwencji, która zjednuje zainteresowanie części dorosłych i pozwala młodemu zatriumfować nad dużo starszymi, którym się wydaje, że przyrost mądrości zawsze postępuje z wiekiem. Globalny sukces Ewangelii polega na ich prawdopodobieństwie. Cudowność i moralitet mają w nich realistyczne fundamenty. W tej jednej scenie Jezus staje się prototypem nastoletnich buntowników, rozczarowanych zakłamanym światem dorosłych.

Taki będzie Holden Caulfield, który w „Buszującym w zbożu” wybiera Nowy Jork na miejsce ucieczki: „Był poniedziałek, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, wszystkie sklepy pootwierane. Dość przyjemnie się szło Fifth Avenue. (...) W końcu namyśliłem się i postanowiłem, że nigdy nie wrócę do domu i nie dam się zapakować do żadnej nowej szkoły” (przeł. Maria Skibniewska). Albo Smith, nastoletni bohater „Samotności długodystansowca”, kiedy biegnie w wyścigu o lepsze życie. Może wygrać ku uciesze znienawidzonego dyrektora i wyjść z poprawczaka lub skręcić w pole i uciec. I choć od połowy biegu jest na czele, zatrzymuje się przed metą, pozwalając się wyprzedzić: „Co do mnie, dotknę tej linii dopiero wtedy, kiedy zdechnę i kiedy wygodna trumna będzie stała przygotowana po drugiej stronie. Ale do tego dnia będę długodystansowcem biegnącym na przełaj swoją własną ścieżką, choćby mi było na niej bardzo źle” (przeł. Maria Skibniewska).

Wszyscy trzej zatrzymają się w swoim buncie, jakby chcieli pokazać światu, że wiedzą, w co się tu z nimi gra, ale jeszcze trochę mu na to pozwolą („Wtedy poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu, i był im posłuszny”, Łk 2, 51). A może przeciwnie: ich nagła konfrontacja ze światem przynosi wiedzę o jego potwornych, bezwładnych mechanizmach, których nie zmieni bunt, a jedynie inny system, równie bezwzględny jak ten, przeciw któremu się buntują? Faktem jest, że ani my, ani „oni nie zrozumieli tego słowa, które im mówił” (Łk 2, 50).

Myślę, że dla Marii to nie krnąbrny, boski nastolatek był największym zmartwieniem, ale okrutne, pełne hipokryzji, cynicznie purytańskie społeczeństwo, które głosi świętość życia, ale dzieli to życie na lepsze i gorsze. Gorszym jest życie dziecka bez ojca i bycie młodziutką matką bez męża. Maria i niemal ukamienowana Maria Magdalena to dwie twarze tego samego wykluczenia. W oczach opinii publicznej jedna jest winna, bo pozwoliła się uwieść; druga, bo uwodzi. Drugą na chwilę obroni Jezus, pierwsza przez jakiś czas broniła się sama.

Marie Magdalenki

Byłam wciąż niezamężna
Mimo że skończyłam dwadzieścia siedem lat
Przez to, jak patrzyli na mnie mężczyźni
Przezwano mnie Jezabel
I wysłano do Sióstr
Wiedziałam, że nie jestem przeznaczona niebu
Zostałam więc we wstydzie strącona
Do Pralni Magdaleny

Większość dziewcząt przychodzi tu w ciąży
Niektóre przez własnych ojców
Bridget dostała ten brzuch
Od swojego proboszcza
Staramy się, aby pranie było białe jak śnieg
My wszystkie, nieszczęsne córki
Wśród parujących plam
Pralni Magdaleny

Prostytutki i nędzarki
I kusicielki, jak ja
Upadłe kobiety
Skazane na znój i bezsenność
Dlaczego nazywają to okrutne miejsce
Naszą Panią Miłosierdzia?
Miłosierdzia!

(Joni Mitchell, „Magdalene laundries”, fragment)

W przejmującej pieśni „Pralnie Magdaleny” (polecam szczególnie wykonanie Emmylou Harris) Joni Mitchell opowiada o irlandzkich instytucjach dla „upadłych dziewcząt”. Prowadzone przez Kościół od początku XVIII do lat 70. XX wieku (!), były często obozami pracy dla kobiet i dziewcząt, które zostały tam wysłane przez rodziny lub władze z powodu ciąży pozamałżeńskiej albo za niemoralne prowadzenie się. Zwykle zmieniano im imiona i nazwiska, a urodzone dzieci były przekazywane do adopcji bez wiedzy matek, które później często bezskutecznie szukały swojego potomstwa (dorosłe już dzieci też poszukiwały swoich rodziców). Wiele kobiet zmarło w tych domach i zostały pochowane w bezimiennych grobach.

Joni Mitchell opowiada o takim miejscu prowadzonym przez zakon Sióstr Miłosierdzia w Dublinie. Kiedy przekazano je państwu, odkryto na jego terenie ponad 130 anonimowych grobów kobiet. Część udało się zidentyfikować dzięki rodzinom, które przez lata bezskutecznie szukały swoich córek i sióstr. Niezidentyfikowane szczątki przeniesiono na cmentarz Glasnevin w Dublinie.

Jeszcze bardziej wstrząsające fakty odkryła córka jednej z pensjonariuszek domu zakonnego w Tuam, Catherine Corless. Opisał to Dan Barry w tekście „Zaginione dzieci z Tuam” („New York Times”, 28 października 2017 r.). Po likwidacji domu na początku lat 60. zaczęto odkrywać na terenie posiadłości pogrzebane bezładnie szczątki dziecięce. Okazało się, że były to zwłoki dzieci zmarłych niedługo po urodzeniu lub w pierwszych latach życia. Urodzone z ciąży pozamałżeńskiej, zostały uznane przez zakonnice za grzeszne i pochowane bezimiennie pod murem otaczającym dom opieki.

Catherine rozmawiała z mieszkańcami sąsiednich domów. Ci z pięter powyżej zakonnego muru przypominali sobie, że widzieli pochówki zmarłych niemowląt w kącie klasztornej posesji… Udało jej się zidentyfikować tożsamość 796 dzieci. Skromna, nieśmiała kobieta prowadzi od lat prywatne poszukiwania, odpowiadając na dziesiątki zapytań o losy zaginionych córek, sióstr, znajomych dziewcząt oddanych do Tuam.

W Irlandii trwa proces mierzenia się władzy i opinii publicznej z horrorem, jaki ludzie w wielu kościelnych instytucjach opiekuńczych zgotowali kobietom i ich dzieciom. Ten proces jest i będzie bolesny, ponieważ całe społeczeństwo było w nim umoczone. Rodziny ze wstydu przed sąsiadami pozbywały się córek, Kościół piętnował je oraz ich potomstwo jako grzeszne i niszczące więzi społeczne, a państwo umywało ręce. Dochodziły jeszcze zyski z darmowej pracy i pieniądze za adop­cję tysięcy dzieci do rodzin w Wielkiej Brytanii, USA, Kanadzie i Australii.

Dramat pensjonariuszek tych „domów” byłby więc nie do pomyślenia bez aprobaty większości społeczeństwa, które w złej wierze oddało Kościołowi w zarząd swoje winy. W złej, ponieważ chciało mieć spokój – praktyczny i ten sumienia – od panien z dziećmi, od zdradzających się mężów i żon, od wydatków publicznych na oświatę seksualną i wsparcie dla samotnych rodziców oraz sierot. Skrajny idealizm etyczny staje się potworny, jeśli dać mu prawne oraz instytucjonalne narzędzia do wcielania w czyn swoich zasad.

Trwające do ostatnich dekad XX wieku izolowanie i poniżanie kobiet za fakt zajścia w ciążę pozamałżeńską wydaje się inkwizycyjnym reliktem, a jednak działo się to do niedawna w samym środku nowoczesnych demokracji, które nadal nie potrafią sobie ułożyć relacji z religiami. W przypadku chrześcijaństwa kluczowe wydaje się rozerwanie więzi między winą religijną a świecką karą za tę winę. Heinrich Heine nazwał tę więź „konkordatem między Bogiem a diabłem, to znaczy między duchem i materią, na mocy którego to konkordatu stwierdza się w teorii niepodzielne panowanie ducha, umożliwiając zarazem materii egzekwowanie w praktyce wszystkich jej anulowanych dopiero co praw. (...) Wolno ci iść za podszeptem czułych skłonności serca i wziąć w ramiona nadobne dziewczę, musisz wszakże przyznać, że był to grzech haniebny, i za grzech ten odbyć pokutę” (przeł. Tomasz Zatorski). Co oznacza w praktyce – dodajmy – przekonanie wiernych w niektórych społeczeństwach, że pokuta wymaga ofiar finansowych lub kar sądowych.

Ten sam proces rozerwania konkordatu Boga z diabłem czeka nas w Polsce, a proces zakonnicy z Ośrodka Wychowawczego Sióstr Boromeuszek w Zabrzu jest zapowiedzią historii polskich „pralni Magdaleny”. Zanim jednak to, co nieuniknione, nastąpi, dobrze czytać nie tylko reportaże o tych wydarzeniach, ale klasyczną literaturę, która kolejny raz okazuje się niezamierzonym proroctwem o niewyczerpanym spełnieniu.

Kładki

Fenomenalny rozdział „Lalki” Bolesława Prusa, pod znamiennym tytułem „Kładki, na których spotykają się ludzie różnych światów”, przynosi ostry wgląd w rodzimy problem „magdalenek”. Podczas soboty wielkanocnej Wokulski spotyka w kościele prostytutkę. Wcześniej wziął udział w dobroczynności na pokaz i rzucił stos złotych monet na tacę trzymaną przez Izabelę, teraz patrzy na modlącą się dziewczynę i wzrusza się jej płaczem. W myślach przystraja ją w dewocyjny kicz i poruszony przez swoją wyobraźnię prowadzi dziewczynę do Rzeckiego, aby wspólnie jej pomogli. Ta, widząc starego subiekta, pyta spokojnie: „Dwu?”. A następnie niszczy fantazję Wokulskiego o cnotliwej, rozmodlonej niedoli: „Poszłam na groby – mówiła dalej dziewczyna – myślałam, że się trochę rozerwę. Gdzie tam, com wspomniała o starej, to aż mi łzy pociekły ze złości. Zaczęłam prosić Pana Boga, ażeby albo starą choroba zatłukła, albo żebym ja od niej wyszła”.

Dziewczyna ma nadzieję, że Wokulski lub Rzecki będą jej sponsorami i uwolnią ją od gospodyni-alfonsa. „Nie pójdziesz do żadnego pana – mówi wzburzony Wokulski – tylko do magdalenek”. Ma na myśli zakon św. Magdaleny, który prowadził w Warszawie dom poprawczy dla upadłych dziewcząt. Znamienny jest dialog mężczyzn po odejściu dziewczyny. Chwilowa litość zmienia się w pogardę:

„– Nie widziałem jeszcze podobnego bydlęcia, chociaż znam dużo bydląt.

– W samej Warszawie jest ich tysiące – odparł Rzecki.

– Wiem. Tępienie ich do niczego nie doprowadzi, bo ciągle się odradzają, więc wniosek, że prędzej czy później społeczeństwo musi się przebudować od fundamentów do szczytu. Albo zgnije”.

Trzeba zadać sobie trochę trudu, żeby uchwycić gorzką ironię Prusa. Wszak Marianna, resocjalizowane w powieści „bydlę”, jest wykorzystywane przez mężczyzn z wszystkich klas. Jej klientem jest Starski (arystokracja), potencjalnymi Wokulski (burżuazja) i Rzecki (drobnomieszczaństwo), a mężem będzie Wysocki (proletariat). W dodatku w kościele odbywa się zbiórka pieniędzy na „ochronkę”, czyli klasztorny dom opieki dla samotnych matek i sierot, do którego trafi bohaterka pieśni Mitchell i powieści Prusa.

Ten ostatni idzie jednak dalej i stawia przed oczami czytelnika w tej samej przestrzeni kościoła, obok prostytutki, także porzuconą przez męża Stawską z córką oraz ziewającą z nudów Izabelę. Wokulski pomoże finansowo wszystkim trzem, co oznacza, że wszystkie są od niego zależne. Łęcki jest niemal bankrutem, a porzucona przez męża Stawska, mając na utrzymaniu siebie, matkę i córkę, ledwo wiąże koniec z końcem. Gdyby przegrała proces o kradzież lalki, trafiłaby do więzienia, a córka do ochronki. Bez interwencji „dobrego pana Stanisława” mogłaby podzielić los Marty, tytułowej bohaterki powieści Orzeszkowej, która po śmierci męża obsuwa się z poziomu mieszczańskiego komfortu w nędzę i śmierć.

Mimo że realizm XIX-wieczny odegrał kolosalną rolę w ukazywaniu, jak społeczeństwo zarządza życiem kobiet oraz ich potomstwem, niełatwo znaleźć tam opis kobiecego doświadczenia. Rację ma Joni Mitchell: dużo więcej potrafi wyrazić pieśń. Poza tym, nie da się czytać ani pisać książek w pralni, zwłaszcza jeśli nie umie się czytać ani pisać. Kto chce być archeologiem kobiecego doświadczenia, powinien słuchać kobiecych pieśni, a zwłaszcza kołysanek – tych prawdziwych kobiecych ­work songs.

Jak pokazała Beata Stefaniak w pracy o historii kołysanki, wiele z nich nie nadaje się dla dzieci i nie do dzieci jest ­kierowana. Zwłaszcza kołysanki ludowe pełne są świadectw kobiecego losu, niemożliwego do wypowiedzenia w sposób jawny. Pod pozorem śpiewania dziecku, nie przerywając pracy, jawnie, lecz w istocie skrycie, kobieta może mówić o sobie rzeczy zakryte hipokryzją i fałszem.

Dziecko leży w kołysce z zapłakanymi oczami,
Matka leży w ziemi z wyciągniętymi nogami.

Ej uśnijże mi, uśnij, maluśki narodzie,
Bożem cię znalazła w grzędach na ogrodzie;
Ej jakżem cię szukała, takżem se śpiwała,
Jakżem cię znalazła, tom se zapłakała.

Oj, brzuszku mój, brzuszku,
czemuż tak wysocki,
jużci mię nie chce stać
mój fartuch szerocki.

W tradycji ludowego lamentu kołysankowego należy szukać źródeł wyjątkowego smutku wielu polskich kolęd, tak różnych od rozradowanych christmas carols, które są nastrojowo całkowicie nieadekwatne wobec społecznej i psychologicznej sytuacji, w jakiej znalazła się patchworkowa rodzina dopiero co narodzonego Jezusa. I choć dzięki pozamałżeńskiej ciąży Marii powstał Kościół, to właśnie Kościół potępiał przez wieki dziewczęta i kobiety, które powtórzyły jej los.

W dostępie do ich doświadczeń pomaga, jak zwykle, literatura. Mówiona, pisana, śpiewana, przedstawiana – jeśli żyje wśród ludzi wystarczająco długo, staje się mową duchów. Duchy to nasze nieme lub niewypowiedziane historie i przeżycia, które dzięki pieśniom i opowieściom odzywają się po raz pierwszy, mówiąc: „To o mnie”.

Mamy dość

Kantatę „Ich habe genug” („Mam dość”) napisał Johann Sebastian Bach na święto Oczyszczenia Marii Panny (2 lutego). Treść mówi o Symeonie z Ewangelii Łukasza – starym zmęczonym mężczyźnie, który pragnie śmierci. Nie może jednak umrzeć, dopóki nie ujrzy Mesjasza. Kiedy Maria przynosi niemowlę do świątyni, Symeon rozumie, że spełniło się proroctwo. Szczęśliwy, że wreszcie uwolni się od życia, wypowiada słynne słowa ulgi, które każą z powagą i bez histerii patrzeć na pragnienie śmierci: „Teraz puszczasz sługę twego, Panie! według słowa twego, w pokoju” (Łk 2, 29). Najbardziej liryczny fragment kantaty to kołysankowa aria o pragnieniu śmierci, którą stary mężczyzna śpiewa sobie sam.

Zamknijcie się oczy znękane
I zapadnijcie w błogi sen!
Tutaj w nędzy tylko płaczę
Tam natomiast, tam zobaczę
Pokój, słodycz, szczęście, miłość.

(przeł. Armin i Andrzej Teske)

Niezbyt ufam narcystycznemu lamentowi Symeona (poza ­wykonaniem Hansa Hottera, które podarowała mi Dorota ­Kozińska). I Bach chyba też nie był przekonany wyłącznie do wariantu na bas, ponieważ sporządził odmianę tej kantaty na sopran, aby mogła śpiewać ją jego żona. Anna Magdalena była drugą żoną kompozytora, którą poznał niedługo po śmierci pierwszej – Marii. Chyba tworzyli dobre małżeństwo. Napisał dla niej wiele kompozycji, była zawodową śpiewaczką, doskonałą kopistką, dzięki niej dom Bacha stał się centrum muzycznym Lipska. Z Marią miał siedmioro dzieci, z których przeżyło czworo. Anna Magdalena zajęła się dziećmi Marii i urodziła Bachowi kolejne trzynaścioro, z których wcześnie zmarło siedmioro.

Dziesięć dziecięcych śmierci… Jako rodzic nie potrafię pojąć tego doświadczenia, ale myślę, że w jej wykonaniu fraza „Ich habe genug” musiała brzmieć przekonująco. „Mam dość” rodzenia martwych lub umierających dzieci; „mam dość” godzenia się, że Jan Sebastian postanowił kształcić tylko synów, a córki nie; „mam dość” lęku, że po śmierci męża można zostać bez środków do życia, bo kto weźmie za żonę dojrzałą wdowę z trójką córek na wydaniu…

Jeśli takie myśli przychodziły Magdalenie do głowy podczas śpiewania kantaty, to wszystkie się spełniły. Po śmierci Bacha synowie opuścili Annę Magdalenę, trzech zrobiło świetne kariery muzyczne, ale z nieznanych powodów nie wspierali matki. Kościół eksmitował ją wraz z trzema córkami z domu, który zajmowali z Bachem przez 30 lat. Zmarła w przytułku i została pochowana w zbiorowym grobie dla biedaków na cmentarzu kościoła św. Jana w Lipsku. Na tym samym cmentarzu od 10 lat leżał jej mąż. W 1894 r. przeniesiono zwłoki Bacha pod posadzkę kościoła św. Tomasza. Jakże przezornie, bo kościół i cmentarz św. Jana zostały zniszczone przez bomby podczas II wojny światowej. Szczątki ciała Anny Magdaleny są już nie do odzyskania. Wystarczy. „Ich habe genug”.

#BN (bez nich)

Alfred Whitehead twierdził, że cała filozofia to przypisy do Platona. Idąc śladem tej metafory, można uznać, że literatura powstała po upadku starożytnego Rzymu, to przypisy do Biblii. Nie tylko w niepoliczonych nawiązaniach i przetworzeniach tematycznych, ale w generalnej idei, na której spoczywa Biblia. A jest nią opowieść o niekończących się próbach odbudowania zerwanej łączności z Bogiem. Roland Barthes uważał, że większość opowieści Zachodu ma jeden wspólny temat, czyli poszukiwanie ojca. Nie tyle ojca osobowego, ile ojca jako figury prawdy, sensu, źródła, tożsamości. Wydaje się, że to przesadna generalizacja, a jednak czego się tkniemy – czy to będzie „Odyseja”, „Czerwony Kapturek” , „Wojna polsko-ruska”, „Podróż ludzi Księgi” – wychodzi na jego.

Chrześcijaństwo radykalizuje to osierocenie, czyniąc je po Zmartwychwstaniu właściwym stanem ludzkiej kondycji. Jezus od wspomnianej sceny w świątyni kwestionuje ludzkie iluzje, że rodzina, plemię, naród, rytuały religijne dadzą nam dostęp do prawdy, bezpieczeństwo, spokój ducha, poczucie ostatecznego sensu. „»Niewiasto, oto syn Twój«. Następnie rzekł do ucznia: »Oto Matka twoja«” (J 19, 26-27) – mówi Jezus w ostatnich chwilach życia. A po jego śmierci dwaj aniołowie przypominają: „Nie ma Go tutaj” (Łk 24, 6). I to jest najważniejsza lekcja egzystencjalna, jaką dostaje chrześcijanin. Pierwsza słyszy ją Maria Magdalena, kiedy z dwiema towarzyszkami odkrywa pusty grób Jezusa.

Skoro tak, skoro nie ma ojca, a raczej był, ale zniknął, chrześcijaństwo ma zająć się sierotami po boskim ojcu i traktować ludzkość jako jedną wielką rodzinę zastępczą. Ernest Renan w ateistycznej i zakochanej w Jezusie jego biografii pisał, że ten „nie cenił związków krwi. Za »bliskich« uważał tylko ludzi jednej z nim myśli. (...) Niebawem obaczymy, że zbuntuje się jeszcze bardziej i podepcze wszystko, co człowiek zwykł cenić, pokrewieństwo, miłość, ojczyznę, a całą duszę i całe serce swoje zwróci wyłącznie ku idei, która według niego była objawem bezwzględnej prawdy i bezwzględnego dobra” (przeł. Andrzej Niemojewski). Dzięki temu porzuceniu przez Jezusa rodziny i narodu chrześcijaństwo zmieniło się z żydowskiej herezji w religię powszechną.

Istnieje stara teoria spiskowa, która mówi, że chrześcijaństwo to broń wymyślona przez Żydów, aby zniszczyć Rzym. Skoro ten cel się powiódł, czas wymyśleć nową. Wyobrażam sobie oto, że chrześcijaństwo jest dziełem Marii, która przechwyciła i sprywatyzowała żydowską opowieść o Mesjaszu, aby uchronić siebie i nieślubne dziecko przed pralnią Magdaleny. Udało jej się, choć na krótko. Kobietę i dziecko szybko przejęli starzy, wpływowi mężczyźni. W przeciwieństwie do Marii i Józefa, którzy „nie zrozumieli słowa, które im mówił” – tak wrogowie Jezusa, jak i ojcowie założyciele Kościoła pojęli doskonale ducha wolności i buntu, jakim tchną słowa i czyny Jezusa. Żywego ukrzyżowali, a z martwego i z matki zrobili władców feudalnych; ukoronowali ich i uczynili boskimi strażnikami swoich praw.

Polska jest jednym z ostatnich państw Zachodu, w którym odbywa się właśnie stopniowe, pokojowe obalanie feudalnego państwa kościelnego. Byłoby historyczną głupotą, porów­nywalną do polexitu, gdybyśmy pozwolili upadającemu Kościołowi pociągnąć za sobą młodziutką dziewczynę w ciąży i jej boskiego, buntowniczego syna. Coś mi jednak mówi, że umkną katastrofie, zostawiając nam „złote, ale skromne” rekwizyty i puste kościoły. A może jest nadzieja i nadchodzi pora, kiedy jakaś mądra kobieta odnowi chrześcijaństwo. Tym razem niech starannie przemyśli – a my razem z nią – słowa, które próbuje przekazać jej krnąbrny syn i jego zbuntowani naśladowcy i naśladowczynie. Jest na to dobry czas.©

PROF. RYSZARD KOZIOŁEK jest rektorem Uniwersytetu Śląskiego, laureatem Nagrody Literackiej Gdynia za esej „Ciała Sienkiewicza”. Ostatnio opublikował „Wiele tytułów”, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020