Refleksji chcę, nie spektaklu

Zgadzam się z poglądami Piotra Milewskiego na temat sposobu prezentowania wojny w amerykańskich mediach („Za mundurem media sznurem”, „TP” nr 14/2003). W Polsce uważałem się za osobę uzależnioną od telewizji. Gdy przyjechałem do USA, przestałem ją oglądać, ale też jakość polskiej telewizji, nawet komercyjnej, jest daleko wyższa od papki FOX, NBC, ABC czy flagowego programu informacyjnego CNN. Celowo wrzucam do jednego kotła rozrywkę i programy informacyjne, bo czasami odnoszę wrażenie, że różnica między nimi nie jest zbyt duża.

Kiedy w dniu bombardowania Bagdadu odbierałem samochód od mechanika, w hallu stali w milczeniu Amerykanie i smutno patrzyli na pokazywane przez CNN fajerwerki. Nie był to jednak typowy obraz Kalifornijczyków w tym dniu. Znajomi, których odwiedziłem po południu, przywitali mnie okrzykiem: „WOW! Ale dzień! Widziałeś to? Akcja przeprowadzona z chirurgiczną dokładnością!”. „Ale im dokopaliśmy” - dodał ich syn. Emocje przyjaciół ostudził nieco widok mojej zasępionej twarzy. W telewizji pokazano wywiad z dwoma pilotami.Ekran podzielony na połowę. W tle wybuchy, z przodu rozmowa. O niczym. Jak samopoczucie (!), czy była dobra widoczność? „Dziennikarz” nie bardzo wie, o co pytać. Jeszcze raz powtarza, że ci dwaj śmiałkowie zrzucili dużo bomb i rozpoczęli akcję „rozbrajania” Iraku. Pyta ich o wrażenia z lotu. Jeden odpowiada, że „był to niesamowity (spektakularny) pokaz”. Milknę. Po chwili mówię mojemu przyjacielowi, że pilot jest młodym chłopakiem i mocno denerwuje go opowiadanie o tym, co robi w Iraku. „Ty nie rozumiesz. Ćwiczyli to miesiącami i wreszcie mogli wykonać powierzone im zadanie” - odpowiada mi. Na koniec transmisji piloci mogli pozdrowić rodziny. Machają do kamery.

Na ulicy widzę ludzi protestujących przeciwko wojnie. Po jej drugiej stronie zbiera się grupka popierająca amerykańskich żołnierzy. W telewizji zręcznie montuje się to z wypowiedziami żon i matek żołnierzy zaginionych w akcji, mówiących, że boli ich, gdy ktoś demonstruje przeciwko wojnie, w której uczestniczy jej mąż. Nie słyszymy pytań „dziennikarza”: za kim jesteś? popierasz nasze wojsko? Czy jednak są one potrzebne? Czy tak rzecz ujmując, np. Polak nie poparłby GROMU?

W programach o wojnie znalazłem jednak również rozmowę z korespondentem „New Yorkera” - Jon Lee Andersonem. To była przejmująca, spokojna i szczera rozmowa telefoniczna z pozbawionego prądu i przerażonego Bagdadu, skąd odcięto drogi ucieczki między dwoma znającymi się dziennikarzami, mówiąca nie o spektakularnym widowisku, ale dramacie ludzi niepewnych jutra.

MIRON BIELAWNY (Los Angeles, USA)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2003