Raport Pinokia

Finał tego dochodzenia, a wcześniej cały jego przebieg wykazał, że przy skrajnym upartyjnieniu polskiej polityki komisje śledcze stały się nonsensem.

02.11.2010

Czyta się kilka minut

Zmiany w ustawie o komisjach śledczych pozwoliły rządowej większości uchylić się od odpowiedzialności za raport Mirosława Sekuły w sprawie afery hazardowej. Po prostu sprawozdań komisji już się w Sejmie nie głosuje.

Gdy dodać perfekcyjnie wybrany termin - piątkowy wieczór, kiedy media nie mają możliwości pilnować zdarzeń, bo gazety są zamykane, a programy informacyjne telewizji już się skończyły - można powiedzieć, że marketingowa maszyna PO działała do końca bardzo sprawnie. Opozycji pozostały bezsilne protesty. I to głównie pod postacią pytań do przewodniczącego Sekuły.

A nam pozostały ostatnie wrażenia. Nieliczni platformersi na sali sejmowej roześmiani od ucha do ucha. I Sekuła, drewnianym głosem przekonujący, że nie stwierdzono śladów nielegalnego lobbingu, dochodzenie było zaś elementem "wojny polsko-polskiej" oraz co najwyżej dalszym ciągiem pokus wszystkich partii i ekip, aby ulegać hazardowej branży. Tym i niczym więcej.

Chwilami Sekuła nawet się mylił, odchodził od ustalonego scenariusza, zwłaszcza pod wpływem pytań z sali. Pytany, czy premier Tusk powinien rozmawiać o informacji szefa CBA ze Zbigniewem Chlebowskim i Mirosławem Drzewieckim (być może ich ostrzegając), w pierwszej chwili wykrztusił, że Donald Tusk popełnił błąd. Potem się jednak poprawił, patrząc na skonsternowane miny kolegów z PO.

Niejawnej części posiedzenia wymagały raporty mniejszości (czyli posłów PiS), z zawartymi w nich billin­gami i informacjami o badaniach telefonicznych rozmów. Podobno ze szczegółowych analiz koordynacji między telefonicznymi rozmowami i lokalizacją poszczególnych bohaterów wydarzeń można by ustalić bardziej szczegółową geografię ich kontaktów. Podobno politycy PO częściej komunikowali się z biznesmenami z hazardowej branży - Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem - niż by to wynikało z ich zeznań.

Komisja nie chciała się tym zajmować, wymagało to żmudnych prac pasujących raczej do policji i prokuratury. Zresztą nawet gdyby ustalono, że kłamali, co by się stało? Łącznie z pierwszym, najsroższym dochodzeniem parlamentarnym w sprawie afery Rywina, nikt nie został w Polsce skazany za fałszywe zeznania przed sejmową komisją śledczą.

Przecież i tak komisyjna większość kazała nam wierzyć w rzeczy nieprawdopodobne. Po pierwsze w to, że nie było nielegalnego lobbingu. Opowieści Zbigniewa Chlebowskiego, utrwalone w stenogramach podsłuchów CBA (że "od miesięcy biegał i blokował dopłaty"), uznano, zgodnie z jego własnymi zeznaniami, za przechwalanie się.

Wniosek o rezygnację z kłopotliwych dla hazardowych interesów dopłat, jaki sformułował z kolei minister sportu Mirosław Drzewiecki, uznano za... błąd urzędnika. Co prawda, jedna z podległych Drzewieckiemu pracownic, szefowa Departamentu Ekonomiczno-Finansowego resortu Bożena Pleczeluk, mówiła (bardzo cichym głosem) co innego. Warto było iść za jej zeznaniami, zarządzić konfrontację. Ale komisji się śpieszyło. Chciała kończyć kłopotliwe dla partii rządzącej dochodzenia.

Skądinąd w skrzynce mailowej Marcina Rosoła, bliskiego współpracownika Drzewieckiego, znaleziono jego list do lobbysty Andrzeja Długosza, pomagającego i byłemu ministrowi, i jego asystentowi w przygotowaniach do zeznań. Rosół zaleca w nim: rezygnacja z dopłat ma wyglądać na błąd urzędnika. To ślad działania propagandowej maszyny PO.

Kazano nam też wierzyć w niedorzeczne historyjki obyczajowe. Np. w to, że tenże Marcin Rosół, opisujący się skromnie jako człowiek "lubiący pomagać innym", wspierał dopiero co poznanego Ryszarda Sobiesiaka z czystej sympatii - podejmując na jego rzecz interwencje, gdzie się tylko dało. To, można by rzec, koloryt całej tej historii, ale przecież koloryt bardzo ważny. Kiedyś mówiono o Polsce jako o Rywinlandzie. Tu można z pewną przesadą ukuć nazwę "Sobiesiakland".

Jest jeszcze wątek udziału premiera w wydarzeniach. Dwuznaczny, choć rzeczywiście najtrudniejszy do spenetrowania. Tu każdy zostanie przy swoim: jedni będą widzieć w Donaldzie Tusku sprawcę przecieku, przestrzegającego bliskich współpracowników (zwłaszcza zaprzyjaźnionego z nim Drzewieckiego), inni - ofiarę prowokacji szefa CBA Mariusza Kamińskiego, było nie było związanego z opozycją. Sekuła i jego koledzy nie tylko przyjęli ten drugi punkt widzenia, ale oskarżyli o przeciek CBA. I tylko podczas debaty Sekule wyrwał się ów błąd Tuska.

Szef rządu mógł przecież po spotkaniu z Kamińskim zacząć "uszczelnianie procesu ustawodawczego" od rozmów z kierownictwem ministerstwa finansów - z Jackiem Rostowskim i Jackiem Kapicą. Zaczął od rozmowy z tymi, którzy jeśli byli winni "nielegalnego lobbingu", zrozumieli w pół słowa.

Po sejmowych kuluarach krążył w ostatnich dniach Zbigniew Chlebowski, powtarzający, że nie traci nadziei na miejsce na listach Platformy w przyszłorocznych wyborach. Drzewiecki krąży tam już od miesięcy. Donald Tusk jest podobno przeciw ich ułaskawieniu (czuje się zapewne oszukany przez wieloletnich współpracowników), ale Grzegorz Schetyna, sam występujący w tej historii co najmniej jako adresat lobbystycznych zabiegów branży, jest "za". Marszałek Sejmu buduje swoją pozycję w partii jako opiekun wszystkich członków - także czarnych owieczek, które zbłądziły. Skoro są winne, jak wynika z raportu Sekuły, tylko nieprzestrzegania standardów, odpokutują ciężką pracą na poselskich ławach?

Finał tego dochodzenia, a wcześniej cały jego przebieg wykazał, że przy skrajnym upartyjnieniu polskiej polityki komisje śledcze stały się nonsensem. Reliktem krótkotrwałego moralnego ożywienia po aferze Rywina. Jeśli badają sprawki aktualnej sejmowej większości, oczyszczą bohaterów najbardziej kompromitujących zdarzeń bez mrugnięcia okiem. Co najwyżej poszczególni politycy poniosą moralne straty.

Paweł Śpiewak nazwał kiedyś Mirosława Sekułę, ubiegającego się dziś o fotel prezydenta Zabrza, Pinokiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010