Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Krzywy Róg, Charków, Dniepr, Chmielnicki, Zaporoże: w poniedziałkowy poranek 8 stycznia z tych ukraińskich miast docierały informacje o licznych i, jak czytamy, „potężnych” eksplozjach. Wróg atakował rakietami balistycznymi i manewrującymi. Wcześniej, w nocy, rakiety spadały znów na Charków, a drony na Odessę. Łącznie w Ukrainę uderzyć miało, wedle oficjalnych komunikatów, co najmniej 59 rakiet i dronów dalekiego zasięgu.
Z pierwszych doniesień można było wnosić, że tym razem ukraińska obrona przeciwlotnicza poradziła sobie gorzej niż podczas ataków, jakie miały miejsce w ciągu kilkunastu wcześniejszych dni (gdy i tak liczbę zestrzelonych rosyjskich rakiet i dronów najprawdopodobniej zawyżano – ku pokrzepieniu morale społeczeństwa).
Nowa powietrzna kampania
Naloty z 8 stycznia to kolejna fala uderzeń z powietrza w ostatnich dniach na cele na terenie całej Ukrainy. Zaczęło się 29 grudnia, gdy Rosjanie odpalili ok. 150 rakiet różnych typów i kilkadziesiąt dronów dalekiego zasięgu typu szahed (produkcji irańskiej), które spadły w całym kraju, od Zaporoża po Drohobycz. Był to największy jednorazowy atak z powietrza od początku inwazji. Potem, 31 grudnia, w ciągu jednej doby uderzyło prawie 100 szahedów (najwięcej użytych naraz) i kilkanaście rakiet. 1 stycznia fala kilkudziesięciu szahedów spadła od Odessy i Dniepru aż po Lwów. 2 stycznia poleciało co najmniej 99 rakiet oraz 35 szahedów. W kolejnych dniach intensywność ataków spadła, by rankiem 8 stycznia znów wzrosnąć.
Można już mówić o nowej rosyjskiej kampanii, która intensywnością przewyższa tę sprzed roku. Wtedy celem była głównie infrastruktura energetyczna. Dziś jest to prawdopodobnie – tak twierdzi wielu analityków – szeroko rozumiane zaplecze, które podtrzymuje funkcjonowanie ukraińskiego frontu, w tym zakłady produkujące dla wojska (także zbrojeniowe), magazyny, logistyka itd.
Po atakach z 29 grudnia generał Walery Załużny napisał w swoim kanale w komunikatorze Telegram, że trafienia odnotowano w „obiektach infrastruktury krytycznej, obiektach przemysłowych i wojskowych”, nie podając szczegółów. Było to i tak dość szczere – strona ukraińska zasadniczo utajnia wszelkie dane na temat szkód i ofiar ze sfery militarnej (to, o czym się dowiadujemy w komunikatach, to tylko ofiary cywilne).
A że rosyjskie rakiety nie grzeszą celnością, giną więc też licznie cywile. Są przy tym miejsca – jak Charków – które codziennie są dręczone nalotami wymierzonymi intencjonalnie w osiedla mieszkalne. „To, co robi Rosja, to czysty rakietowy terror” – napisał w tych dniach pewien charkowski dziennikarz.
Kryzys na horyzoncie
Wygląda to tak, jakby Rosjanie chcieli pogłębić kryzys zaopatrzenia ukraińskiej obrony – ten rysujący się na horyzoncie w związku z malejącymi dostawami z Zachodu. Można sądzić, że intensywne naloty wyczerpują zwłaszcza zasoby obrony przeciwlotniczej, która w coraz większym stopniu korzysta dziś z zachodnich systemów i zachodniej amunicji do nich (rakiety przeciwlotnicze, amunicja do dział przeciwlotniczych).
Tymczasem Biały Dom ogłosił w tych dniach, że wydał już wszystkie środki przeznaczone na pomoc militarną dla Ukrainy. Kolejne są blokowane w parlamencie USA za sprawą sporu między Republikanami a Demokratami. Jeśli nawet obie strony dojdą tu do kompromisu i pieniądze zostaną odblokowane (jest szansa, że stanie się to w najbliższych tygodniach), militarna pomoc USA – to również Biały Dom zapowiada bardzo otwarcie – w roku 2024 będzie mniejsza niż wcześniej.
Pytanie teraz, czy da się przekonać największe kraje Europy Zachodniej, że wymierne zwiększenie wsparcia dla Ukrainy jest w ich interesie – nawet gdyby miało to oznaczać znaczące uszczuplenie zasobów ich własnych armii.