Przez wojnę do pokoju

Z Georgem Weiglem, amerykańskim filozofem i teologiem, rozmawiają Mateusz Flak i Marek Zając

30.03.2003

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: Jakie jest Pana - obywatela USA i katolika - stanowisko w sprawie wojny w Iraku?
GEORGE WEIGEL: Przede wszystkim: to, co rozpoczęło się 20 marca, nie jest „wojną”, ale interwencją militarną w celu rozbrojenia Iraku, czego domagała się ONZ. Na pewno nie jest to wojna z narodem irackim; to operacja przeciwko reżimowi, który w ciągu ostatnich 12 lat odrzucił 17 rezolucji Rady Bezpieczeństwa i po którym żadna racjonalnie myśląca osoba nie spodziewa się, że kiedykolwiek dobrowolnie pozbędzie się broni masowego rażenia.

Akcję w Iraku postrzegam przez pryzmat tradycji wojny sprawiedliwej, o której piszę od 25 lat. Kilka miesięcy temu doszedłem do niełatwego wniosku, że jedynym sposobem na zmierzenie się z poważnym zagrożeniem dla pokoju, porządku i społeczności międzynarodowej, jakim jest iracki reżim, pozostaje interwencja zbrojna.

Uważa Pan, że wyczerpano wszystkie możliwości zażegnania konfliktu?
Nikt nie cieszy się z użycia wojsk w Iraku. Jednak dotarliśmy do punktu, w którym w grę wchodziły dwie opcje - pójście na ustępstwa lub rozbrojenie agresora siłą.

Wydarzenia z drugiej połowy lat 90. pokazały, że z powodu słabości ONZ i interesowności niektórych jej członków, zawodzi polityka powstrzymywania władz Iraku. Co więcej, taka polityka zakłada sankcje ekonomiczne, a dzięki manipulacjom Saddama ich ofiarami są irackie dzieci, starcy i chorzy. Czy takie rozwiązanie jest moralnie bardziej uzasadnione?

Po drugie, w wyniku braku współpracy Bagdadu inspekcje narzucone na mocy rezolucji 1441 nie potrafiły wymusić rozbrojenia reżimu. I argument ostatni - nie wystarczy już samo odstraszanie. Gdyby Saddam wszedł w posiadanie broni atomowej - a bez interwencji to kwestia czasu - jedynymi „odstraszanymi” byłyby ONZ i Ameryka i stracilibyśmy zdolność do ochrony Kurdów i szyitów.

Próba dalszego obłaskawiania morderczego reżimu jest moralnie wstrętna i zwiększa zagrożenie dla pokoju. Uważam, że rozbrojenie Iraku siłą to obowiązek nałożony na Amerykę przez ludzi, którzy myślą poważnie o działaniu prawa międzynarodowego.

Wojna sprawiedliwa?

Twierdzi Pan, że interwencja spełnia warunki wojny sprawiedliwej. Jednak wielu przedstawicieli Stolicy Apostolskiej mówi o niesłusznej wojnie prewencyjnej...
Doktryna wojny sprawiedliwej nie dostarcza gotowych odpowiedzi, to pewien zrąb myślowy. Nic dziwnego, że różni ludzie dochodzą tu do różnych wniosków.

Teoria wojny sprawiedliwej mówi o prawie do koniecznej obrony wobec agresji. Moim zdaniem taka agresja trwa od 12 lat. W 1991 r., pod koniec wojny w Zatoce ONZ uznała, że warunkiem przerwania walk jest samorozbrojenie się Iraku z broni masowego rażenia w przeciągu 30 dni. Od tej chwili minęło 12 lat i nic się nie zmieniło!

Gdy reżim kierujący się agresywną, faszystowską ideologią narusza postanowienia międzynarodowe, najeżdża na sąsiadów, używa broni masowego rażenia przeciwko wrogom w kraju i za granicą, stosuje tortury, by utrzymać się przy władzy, zwiększa zasoby broni chemicznej i biologicznej, pracując gorączkowo nad pozyskaniem broni atomowej, ma powiązania z organizacjami terrorystycznymi - gdy to wszystko trwa przez lata i nie ma oznak zmiany, można przyjąć, że z punktu widzenia teorii wojny sprawiedliwej taki reżim jest agresorem. Dlatego interwencja w Iraku nie jest ani wojną wyprzedzającą czy prewencyjną, ani amerykańską agresją. To po prostu następna odsłona konfliktu, który trwa od dawna.

Czy zatem rozczarowała Pana deklaracja amerykańskich biskupów, którzy operację w Afganistanie uznali za wojnę sprawiedliwą, a opowiedzieli się przeciwko interwencji w Iraku?
Przykro mi, że Konferencja Biskupów USA jest innego zdania, ale punkt 2309 Katechizmu Kościoła Katolickiego wyraźnie stwierdza, że ocena warunków usprawiedliwiających moralnie uprawnioną „obronę z użyciem siły militarnej” należy do „roztropnego osądu tych, którzy ponoszą odpowiedzialność za dobro wspólne”. Mówiąc prosto - decyduje prawidłowo wyłoniona władza publiczna, która ma obowiązek strzec bezpieczeństwa tych, za których wzięła odpowiedzialność.

Zdaniem Watykanu jednostronna akcja bez zgody Rady Bezpieczeństwa narusza cały system prawa międzynarodowego.
Trzeba odróżnić słowa Ojca Świętego od wypowiedzi przedstawicieli Stolicy Apostolskiej. Papież zajął w sprawie Iraku słuszne i zniuansowane stanowisko - podkreślał, że należy wykorzystać wszystkie polityczne i dyplomatyczne możliwości pokojowego rozwiązania konfliktu, pozostawiając do roztropnego osądu polityków uznanie, kiedy te możliwości zostały wyczerpane.

Wypowiedzi innych przedstawicieli Stolicy Apostolskiej należy odbierać z szacunkiem, ale jako ich prywatne sądy. Są one opiniami doświadczonych dostojników kościelnych, a nie moralnym nauczaniem Kościoła. Przewodniczący Papieskiej Rady „Iustitia et Pax” abp Renato Martino, który wypowiada się w imieniu Watykanu w sprawach politycznych i dyplomatycznych, nie jest przecież autorytetem w dziedzinie nauki Kościoła.

Hierarchowie nie mają monopolu na opinie o irackim kryzysie. Ich zdaniem interwencja zburzy ład międzynarodowy. Pytanie brzmi: jaki wpływ na ów ład miało umyślne naruszanie go przez kilkanaście lat przez Husajna? A działanie władz Francji, które deklarowały, że nigdy nie zaakceptują rezolucji zezwalającej na użycie siły wobec Iraku? To nie polityka Waszyngtonu, ale francuska arogancja zachwiały wiarą w przyszłość Rady Bezpieczeństwa. Wszyscy, którzy troszczą się o porządek międzynarodowy, powinni wywierać presję na prezydenta Chiraca - co on sobie wyobraża?

Kto zatem jest uprawniony do podejmowania decyzji o interwencji? Czy potrzebne było podkopywanie autorytetu ONZ?
Teoria wojny sprawiedliwej mówi o moralnie uprawnionej „prawowitej władzy” -przez stulecia lokowano ją w państwach narodowych. Rok temu pojawiła się nowa teza, powtarzana przez dostojników Kościoła: tylko ONZ (czyli Rada Bezpieczeństwa, czyli jej pięciu członków z prawem weta) może udzielić prawnej zgody na użycie siły. Zastanawiam się, kiedy Kościół uznał to za regułę, wedle której postrzega politykę międzynarodową? Sama ONZ nie przyjęła takiej zasady! Karta NZ uznaje prawo kraju do samoobrony - jeśli zostałeś zaatakowany, nie musisz czekać na zgodę Rady Bezpieczeństwa.

Inna, równie oryginalna teza głosi, że tylko Rada ma moralne prawo do wydania decyzji o użyciu siły. Pytam: w jaki sposób przyzwolenie takich stałych członków Rady jak Chiny (kraju z silną polityką proaborcyjną), Francja i Rosja (krajów, które nie myślą o polityce międzynarodowej w kategoriach moralnych) przekłada się na moralną wyższość? I co się stanie, jeśli za kilka lat Organizacja zrobi to, czego już próbowała w 1994 r. - ogłosi aborcję podstawowym prawem człowieka? Czy powiemy wtedy, że ONZ jest najwyższym międzynarodowym autorytetem moralnym? ONZ robi wiele ważnych rzeczy, jednak Kościół powinien ostrożnie wypowiadać się na temat moralnego i prawnego prymatu tej instytucji.

W przypadku Iraku, dyskusja od dwóch miesięcy sprowadzała się do jednego: ilu jeszcze „ostatecznych” rezolucji ONZ trzeba, by spełnić wymogi podjęcia wojny? Przecież rezolucja 1441 zakłada poważne konsekwencje w razie niepodporządkowania się Iraku. Czy wobec braku następnej rezolucji, użycie siły oznacza zastąpienie rządów prawa siłą? Nie -koalicja państw zdecydowała na podstawie doktryny wojny sprawiedliwej, iż ma moralny obowiązek podjąć kroki, których nie potrafiła podjąć ONZ, choć pozwoliłyby one osiągnąć wyznaczone przez Organizację cele.

Skoro istnieją takie rozbieżności w interpretowaniu zapisów Katechizmu o wojnie sprawiedliwej, czy nie powinno się ich zreformować? Przecież Kościół nawet wojny o Kuwejt w 1991 roku nie uznał za sprawiedliwą.
To oczywiste, że potrzebujemy w Kościele głębszej dyskusji, jak stosować zasady relacji międzynarodowych w pozimnowojennym świecie. Z pewnością musimy zmodyfikować podstawowe kryteria teorii wojny sprawiedliwej. Ta teoria liczy 1500 lat, św. Augustyn tworzył ją, gdy Wandalowie atakowali północną Afrykę. Reformowano ją w średniowieczu, potem w XX wieku i musi być ona zmodyfikowana także teraz. Musimy wziąć pod uwagę fakt, że zagrożenie dla porządku międzynarodowego stwarzają nie tylko państwa, ale i organizacje - Al-Kaida nie jest jedynym przykładem. Musimy uwzględniać nowoczesne technologie produkcji broni, charakter reżimów i gorzką lekcję 11 września. Tradycja musi się rozwijać tak, by odpowiadała realiom polityki, która próbuje stworzyć moralną podstawę skutecznego działania.

Dla całego Bliskiego Wschodu

Ci sami dostojnicy watykańscy, którzy sprzeciwiali się wojnie, wcześniej milczeli w sprawie Czeczenii, nie chcąc psuć napiętych relacji z Moskwą. Czy takie gesty jak podróż do Bagdadu papieskiego wysłannika, kard. Rogera Etchegaraya oraz podejmowanie w Watykanie wicepremiera Iraku nie legitymizują reżimu?
Nie. Stolica Apostolska, a zwłaszcza Papież rozmawia z każdym. Zadaniem Papieża jest moralna nauka i świadczenie wiary. Wysłanie kard. Etchegaraya do Bagdadu było w pełni uzasadnione. Media powinny były zwrócić większą uwagę na treść tej misji niż na „teatralną” otoczkę. Papieski list, dostarczony przez kardynała Husajnowi, był bardzo mocny - Jan Paweł II stwierdzał, że Husajn jest odpowiedzialny przed historią za podjęcie decyzji, która zapobiegnie wybuchowi strasznego konfliktu. List w żaden sposób nie wspierał Bagdadu w jego twierdzeniach o zachodniej agresji.

Myślę, że przedstawiciele Stolicy Apostolskiej biorący udział w publicznej dyskusji na temat Iraku powinni byli zaznaczyć, że wypowiadają prywatne opinie, i wyraźnie oddzielić je od nauczania Kościoła. Stolica Apostolska robiła to, co należało - do końca nalegała na dyplomatyczne i polityczne rozwiązanie kryzysu. Ale powinna była to robić w taki sposób, by nie identyfikowano jej stanowiska ze stanowiskiem rządów np. Francji czy Niemiec.

Watykan obawiał się, że przyznanie Ameryce prawa do uderzenia będzie oznaczać zgodę na podobne ataki w przyszłości, co pociągnie za sobą niekończące się wojny z każdym kolejnym tyranem. Argumentem przeciw wojnie była też chęć uniknięcia cierpień ludności cywilnej.
Na świecie jest wiele rodzajów niesprawiedliwych reżimów. Określenie, jak postępować w poszczególnych przypadkach, to zadanie dla roztropnej polityki państwowej. Zagrożenie ze strony posiadającej broń nuklearną Korei Północnej obrazuje, dlaczego tak ważne jest dzisiaj szybkie rozprawienie się z reżimem Husajna. To nie znaczy, że na świecie powstaną teraz wyjęte spod prawa strefy „polowania na tyranów”. Uznajemy, że w pewnych warunkach opcja siłowa jako rozwiązanie ostateczne musi być brana pod uwagę. A to przypadek Iraku.

Arcybiskup Martino ostrzegając przez potencjalnymi ofiarami wśród Irakijczyków, nieszczęśliwie zacytował liczby powtarzane przez europejskich demonstrantów; mówienie o setkach tysięcy zabitych to kompletny nonsens. Czy interwencja, której celem jest rozbrojenie Iraku, spowoduje ograniczone, ale tragiczne straty wśród ludności cywilnej? Tak, to niestety nieuniknione. Ale to Husajn używa żywych tarcz. Waszyngton od początku wyjaśnia: to nie jest wojna z narodem irackim, zrobimy wszystko, by chronić cywilów, a także by dać armii irackiej szansę na poddanie się i podjęcie współpracy przy wyzwoleniu kraju.

Papież wielokrotnie mówił o groźbie rozlania konfliktu na cały region - wtedy różni ekstremiści mogliby nadać mu cechy wojny islamu z chrześcijaństwem.
Możliwość konfliktu z islamem to najpoważniejszy intelektualnie argument przeciwko interwencji. Demonstracje na arabskich ulicach, załamanie perspektyw na pokój w Ziemi Świętej, zachęta dla terrorystów, rozłam w relacjach chrześcijańsko -muzułmańskich... Doświadczeni naukowcy i analitycy twierdzą jednak, że do tego wszystkiego nie dojdzie. Wojna w Zatoce posunęła wręcz proces pokojowy na Bliskim Wschodzie, doprowadzając do konferencji w Madrycie. A terroryści uderzyli w USA, kiedy Osama bin Laden przekonał się, że Amerykanie są wobec niego bezsilni.

Ludzie tacy jak bin Laden już teraz nienawidzą Zachodu i nic, co się wydarzy wIraku, tego nie zmieni. A wiele krajów regionu - Jordania, Turcja, Bahrajn, Katar, Oman, Kuwejt, Egipt, a może nawet Syria i Arabia Saudyjska - nie może się doczekać usunięcia Saddama. One wiedzą, jak niebezpieczny to sąsiad. Gdyby świat był lepiej urządzony, to właśnie te państwa wzięłyby na siebie odpowiedzialność za obalenie tyrana. Niestety, tę odpowiedzialność musi wziąć na siebie ktoś inny.

Jestem przekonany, że interwencja nie pociągnie za sobą załamania relacji między Zachodem i światem arabsko-islamskim. Kiedy muzułmanie w różnych krajach zobaczą szyitów i sunnitów z Iraku witających amerykańskie i brytyjskie oddziały jako wyzwolicieli, ten obrazek ich przekona. Fo-uad Ajami, wspaniały politolog, szyita urodzony w Libanie twierdzi, że uwolnienie Irakijczyków od przestępczej dyktatury i pomoc w budowie demokratycznego kraju może zainspirować zmiany na całym Bliskim Wschodzie - przełamując korupcyjne i represyjne wzorce, które dziś mylnie nazywamy „stabilnością”.

Wierzy Pan w możliwość zbudowania demokracji w państwach arabskich?
Odmawianie im z góry tej zdolności jest rasizmem. Czy to będzie łatwe? Z pewnością nie. Czy możliwe? Tak! Nie można twierdzić, że narody arabskie -jako jedyne wśród narodów świata - są niezdolne do demokratycznego zarządzania swoimi krajami. To samo mówiono wcześniej o Europie Wschodniej, Japonii, Niemczech i Włoszech, Ameryce Łacińskiej. Mylono się w każdym przypadku.

Nie mają więc racji ci, którzy twierdzą, że kryzys w Iraku jest jedną wielką grą interesów, a dla Ameryki najważniejsza jest ropa? W tym tonie pisał jezuicki miesięcznik „Cilvilta cattolica”, który swoje artykuły uzgadnia z watykańskim Sekretariatem Stanu...
To mit, że jeśli ktoś w Sekretariacie Stanu przegląda artykuły tego pisma, to prezentuje ono stanowisko Watykanu. Szef dyplomacji watykańskiej abp Jean Louis Touran, zapytany o to przez amerykańskiego ambasadora przy Watykanie odpowiedział jednoznacznie: „Civilta cattolica” nie wypowiada się w imieniu Stolicy Apostpolskiej. A wspomniany tekst był żenującym intelektualnie spazmem, wynikiem anty-amerykańskich uprzedzeń.

Dlaczego Europejczycy nie słuchają deklaracji Białego Domu? Prezydent Bush mówił o tym w pięciu wystąpieniach w Europie Zachodniej - zmiana reżimu w Bagdadzie jest szansą na stabilizację i pokój na Bliskim Wschodzie. Stany Zjednoczone wielokrotnie deklarowały, że reżim Husajna zostanie rozbrojony w celu stworzenia Iraku bezpiecznego dla jego mieszkańców, regionu i całego świata. Państwa, które będzie modelem nowoczesnej arabskiej demokracji. Dlaczego nikt tego nie słucha?

Odkupić porażkę ludzkości

Z tego, co mówił Pan o ONZ, można wysnuć wniosek, że jedynym krajem, który kieruje się moralnością w polityce międzynarodowej, są Stany Zjednoczone.
Nie, to nieprawda. Ale prawdą jest, że trwająca od ponad półtora roku publiczna dyskusja w Ameryce - na temat reżimu Husajna i wojny z terroryzmem - toczy się w kategoriach wyraźnie zaczerpniętych z doktryny wojny sprawiedliwej. Nie było takiej dyskusji we Francji, gdy wybuchł kryzys na Wybrzeżu Kości Słoniowej, nie podjęła jej w latach 90. Unia Europejska, gdy dokonywały się ludobójstwo w Rwandzie i czystki etniczne w Bośni.

Czy dostrzega Pan w ogóle jakieś błędy popełnione przez USA w sprawie Iraku?
Mnóstwo! Wy, Europejczycy musicie zrozumieć, że nikt nie jest bardziej krytyczny wobec Ameryki niż sami Amerykanie. Błędem było niedokończenie wojny w Zatoce 12 lat temu. Wystarczyło, by armia amerykańska kontynuowała marsz przez jeden dzień, a Husajn sam by się usunął. Błędna była polityka administracji Clintona wobec Iraku. Granicę tolerancji dla Husajna powinno się wytyczyć w 1998 r. - kiedy Irak wydalił inspektorów komisji ONZ powołanej w kwietniu 1991. Tak się nie stało i teraz za to płacimy. Także administracja Busha juniora nie zrobiła wszystkiego, co możliwe w „sprzedaniu” światu swoich argumentów.

Jednak fakt popełnienia błędów nie usprawiedliwia dalszej bezczynności. Stanley Baldwin i Neville Chamberlain [premierzy Wielkiej Brytanii w latach 30. - red.] fatalnie pomylili się co do Hitlera w 1936 r., ale nie zwolniło to tego drugiego od obowiązku reakcji na agresję trzy lata później.

Analogia między Irakiem a Europą z lat 30. jest właściwa. Wydalenie inspektorów ONZ porównuję do remilitaryzacji Nadrenii przez Niemcy w 1936 r. wbrew postanowieniom Traktatu Wersalskiego. Dwa lata później Hitler dokonał Anschlussu Austrii i proklamował Wielką Rzeszę. Nie możemy sobie pozwolić na drugie Monachium. Wyposażony w broń nuklearną Husajn i reżim, który odrzucił prawne i polityczne próby rozbrojenia go - to coś nie do przyjęcia!

Wielu amerykańskich publicystów twierdzi, że administracja Busha ma pomysł na prowadzenie wojen, ale gorzej wychodzi jej odbudowa światowego porządku.
To nieprawda. Wiem, że trwają intensywne konsultacje na temat odbudowy Iraku po zakończeniu działań wojennych i jestem o to spokojny.

Stanowisko Waszyngtonu w polityce zagranicznej można streścić tak: „Zajmiemy się rzeczywistością, a nie czyjąś fantazją. Nie będziemy udawać, że stary traktat ABM o systemach obrony przeciwrakietowej, podpisany przez kraje, które już nie istnieją i w zupełnie innej niż dziś sytuacji, dalej obowiązuje. Nie będziemy udawać, że Rada Bezpieczeństwa, która nie potrafi wymusić wprowadzenia w życie własnych decyzji, ma realne znaczenie. Będziemy zmagać się z rzeczywistymi problemami”.

Rozumiem, że takie stanowisko wielu martwi. Ale jeśli ktoś dba o porządek międzynarodowy i o rozwój świata, w którym konflikty uśmierza się poprzez prawne i polityczne struktury, musi stanąć oko w oko z rzeczywistością. Nie możemy udawać, że rzeczy mają się w sposób, w jaki najwyraźniej się nie mają. To niczemu nie służy i przyczynia się do śmierci wielu ludzi.

Czy Stany Zjednoczone nie przywiązują zbyt dużej roli do problemu Iraku, kosztem np. Korei Północnej i Palestyny?
Znowu się nie zgodzę. W przypadku Korei Północnej usiłujemy zaprosić do stołu Rosję, Chiny, Japonię i Koreę Południową i wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie.

Z kolei teza, że sytuacja Izraela i Palestyńczyków ma coś wspólnego z Irakiem, jest wodą na młyn Husajna. Konflikt bliskowschodni zostanie rozwiązany, gdy Palestyńczycy wyłonią politycznych przywódców, którzy będą potrafili powiedzieć „tak” pokojowi. Wtedy Ameryka może pomóc -prezydent Bush powiedział to już rok temu.

Irak rzeczywiście zdominował politykę USA w ostatnich miesiącach. Dlaczego? Ponieważ Stany Zjednoczone potraktowały poważnie społeczność międzynarodową. Mogliśmy ruszyć z interwencją nawet półtora roku temu. Zdecydowaliśmy, że warto spróbować znaleźć rozwiązanie w oparciu o międzynarodowe instrumenty prawne. Zdyscyplinowaliśmy się i powstrzymywali przez ponad rok. I teraz, kiedy wyraźnie widać, że system międzynarodowy zawiódł, nie zamierzamy mylić czyichś fantazji z rzeczywistością. Musieliśmy zrobić to, co należy. Modlę się, by dokonano tego szybko i skutecznie, bez wielu ofiar w ludności cywilnej.

Interwencja w Iraku budzi ogromne protesty i strach. Jak uleczyć powstałe rany?
Papież ma rację mówiąc, że „wojna jest porażką ludzkości”. Rozumiem to jako porażkę sił rozumu. Gdyby Husajn był człowiekiem racjonalnym, świat nie znalazłby się w obecnym położeniu. Ale porażką ludzkości i jej poszukiwania pokoju, na który składają się wolność i sprawiedliwość, byłoby też pozwolenie Saddamowi na realizację jego ambicji w najbardziej wybuchowym miejscu na świecie.

Droga do odkupienia porażki, którą jest użycie interwencji zbrojnej jako ostatniego środka do rozbrojenia Husajna, wiedzie przez odbudowę Iraku i powstanie wolnego, stabilnego państwa. Z pewnością będzie to lepsze miejsce do życia dla ciemiężonego narodu, który odzyska kontrolę nad własnym krajem. Chciałbym usłyszeć opinie dzisiejszych krytyków, gdy otwarte zostaną irackie więzienia - będzie to obraz przypominający bardziej wyzwolenie obozów koncentracyjnych niż wojnę prewencyjną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2003