Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W publikacji wszystko jest nietypowe, wszystko zaskakuje. Od podtytułu: „Rekonstrukcja nieznanej biografii”, poprzez treść, która unieważnia wiele uchodzących dotąd za pewnik punktów z życiorysu Władysława Strzemińskiego, po metodę pracy autorek. Bohaterem jest artysta – owszem – wybitny, ale szerszej publiczności przybliżony dopiero za sprawą „Powidoków” Andrzeja Wajdy.
Życie przed życiem
Niejeden dziennikarz śledczy mógłby pozazdrościć. Książka Iwony Luby z Instytutu Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego i psycholożki Ewy Pauliny Wawer przynosi wiele faktów z życia Strzemińskiego, o których nikt dotąd nie wiedział i które podważają dotychczasowe przekonania o motywach kierujących jego twórczą aktywnością. Okazuje się, że postrzegany jako ofiara feralnego wybuchu granatu w okopach artysta stracił rękę, nogę i częściowo wzrok w jednym oku w zgoła innej sytuacji i z innych powodów. W dniu, gdy rzekomo miało dojść do tragedii, był jeszcze w pełni sprawny i przebywał na froncie I wojny światowej. Niby szczegół, ale z gatunku tych, które mają niepoślednie konsekwencje dla dalszych losów opisywanych postaci i motywacji podejmowanych przez nie wyborów. To odkrycie łączy się z wątkiem studiów i służby wojskowej artysty.
Strzemiński, o którym dotąd skłonni byliśmy myśleć jako o szeregowym żołnierzu-pechowcu, naznaczonym na całe życie przez los, dzięki czemu – paradoksalnie – nie zaprzepaścił tkwiących w nim uzdolnień, najpierw objawiał talent niemający nic wspólnego z artystycznym.
Wielokrotnie był nagradzany za męstwo na polu bitwy, posunięcia taktyczne podczas walk pod Osowcem, wreszcie umiejętności konstruktorskie (samodzielnie zbudował miotacz min używany na froncie). Miał szanse na karierę wojskową, do której szykowano go w zasadzie od dziecka – co nie wykluczało rozwijania innych uzdolnień, bo wykładowcy moskiewskiego Korpusu Kadetów odbierali wyjątkowo wszechstronne wykształcenie, również w zakresie sztuk plastycznych. Wystarczyły zaledwie dwa lata służby, aby zyskał awans na podporucznika, w tym czasie przyznano mu również siedem orderów. To, co stało się po wojnie, było dlań końcem dotychczasowego życia, zbiegającym się zresztą z końcem Europy, jaką dotąd znano.
Świadome tego badaczki z rozmysłem podzieliły biografię na dwie publikacje, uznając ten etap historii Strzemińskiego za odrębną całość, „życie przed życiem”. Wbrew temu, co moglibyśmy dotąd sądzić, wojna zostawiła jednak ślady na jego twórczości – jej echa można wychwycić w sformułowaniach używanych w pracach teoretycznych, a w kompozycjach unistycznych – doszukiwać się inspiracji mapami wojskowymi i szkicami przedstawiającymi okopy.
Historie równoległe
Jak to możliwe, że autorzy piszący dotąd o Strzemińskim opierali się głównie na jednym źródle? Tym podstawowym zasobem były wspomnienia Niki Strzemińskiej „Sztuka, miłość i nienawiść”, koncentrujące się na zawiłościach związku Strzemińskiego i Katarzyny Kobro i będące swoistym rozliczeniem córki z ojcem. Przecież dziennikarska zasada brzmi: nie ufaj temu, co usłyszałeś z jednego źródła, sprawdź przynajmniej w jeszcze jednym. Wydaje się, że wszyscy o tym zapomnieli, przytłoczeni wydobytymi na jaw toksycznymi szczegółami osobistej relacji artystycznej pary.
Luba i Wawer bezlitośnie udowadniają, jak wątła to podstawa: nie zgadzają się daty, nazwy, pojedyncze fakty, jak choćby to, że twórca teorii unizmu nie znał niemieckiego (choć korespondował w tym języku), a nawet data urodzenia, podawana według kalendarza juliańskiego. Wreszcie: opowieść, na której budowaliśmy sobie wizerunek Strzemińskiego, w obszernych partiach okazuje się czymś na kształt historii równoległej.
Trudno za tę sytuację winić autorkę „Sztuki, miłości i nienawiści”; to badaczy zawiodła czujność. Nika Strzemińska nie miała powodów, by podważać pozyskane informacje na temat wczesnego etapu życia ojca, którymi podzieliła się z czytelnikami; temu okresowi poświęca w książce zaledwie parę zdań. Nie weryfikowała danych, koncentrując się na innych wątkach. W rozmowach z rodzicami czy dziadkami na temat przeszłości zawsze pojawiają się przeinaczenia, pamięć płata figle. O niektórych faktach najprawdopodobniej w ogóle nie wiedziała – przełom lat 40. i 50. nie był okresem, w którym ludzie tacy jak Strzemiński chcieliby dzielić się przeżyciami z doświadczeń I wojny światowej, zwłaszcza z dzieckiem.
Tej wiedzy nie mielibyśmy dziś, gdyby nie determinacja obu autorek, tym bardziej zasługująca na podziw, że wiązały się z nią doświadczenia przeszukiwania rosyjskich archiwów – przygodom tym mogłyby zapewne poświęcić odrębną książkę. Dostęp do dokumentów, często bezcennych, które ogląda się po raz pierwszy, jest ściśle reglamentowany. Trudno się dziwić, że nieliczni śmiałkowie z Polski wstępują na tę ścieżkę poszukiwań.
Książka o Strzemińskim, której druga część, obejmująca lata po 1917 r., jest wciąż w przygotowaniu, powstała w wyniku impulsu. Pierwotnie autorki planowały prace nad naukową biografią Katarzyny Kobro. Miejmy nadzieję, że wkrótce zrekonstruują w pełni losy obojga. ©
Iwona Luba, Ewa Paulina Wawer, WŁADYSŁAW STRZEMIŃSKI. ZAWSZE W AWANGARDZIE. REKONSTRUKCJA NIEZNANEJ BIOGRAFII 1893–1917, Muzeum Sztuki w Łodzi, 2017