Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd Mateusza Morawieckiego w trybie przedwyborczym pochylił się nad sytuacją mieszkańców bloków z wielkiej płyty. Na konferencji prasowej w Tomaszowie Mazowieckim premier obiecał program skierowany specjalnie do tej grupy Polaków. Ma „doprowadzić do poprawy jakości życia na osiedlach wielkopłytowych”, w których – jego zdaniem – mieszka 8 mln osób. „Chcemy skończyć z dziadostwem i drzwiami przyklejanymi taśmą samoprzylepną” – dodał. Obraz zbliżony zatem do tego, jaki malowano w początkowym okresie transformacji, gdy ideałem mieszkaniowym był własny dom z ogródkiem na przedmieściach, na wzór amerykański, bloki zaś uosabiały upadek, smutek, szarość i rozmaite patologie. Przy okazji padło też wiele informacji nieścisłych lub mijających się z prawdą.
W dyskusji o jakości życia na osiedlach i w blokach należałoby najpierw uzgodnić definicje. Zacznijmy od szacunków. Liczbę 8 mln zaczerpnięto najpewniej z obliczeń naukowców (m.in. prof. Janusza Słodczyka z Uniwersytetu Opolskiego). Tyle, że w ich badaniach odpowiada liczbie mieszkańców wielkich osiedli mieszkaniowych w Polsce, a nie mieszkańców bloków z wielkiej płyty. Wbrew pozorom nie są to określenia tożsame. Technologia wielkiej płyty, jedna z wielu stosowanych w Polsce, rozwinęła się tu dopiero od końca lat 60. XX wieku, kiedy rząd Gierka zakupił licencje do jej produkcji od państw zachodnioeuropejskich. Bloki i osiedla powstawały zaś znacznie wcześniej. W latach 1945-1999, jak podaje prof. Ewa Szafrańska z Uniwersytetu Łódzkiego, w różnych technologiach prefabrykacji powstało ok. 3,6 mln mieszkań. O które z nich teraz chodzi?
Nie wiadomo też, co premier miał na myśli, mówiąc „blokowisko”. Bo w zamyśle twórców interdyscyplinarnego zespołu pod taką nazwą (pod kierownictwem artysty Stefana Pappa i architekta Janusza Bogdanowskiego), którzy w latach 80. wprowadzili ją do polszczyzny, oznaczało osiedle wadliwe, z problemami, jak krakowskie Na Kozłówce, Bieżanów Nowy czy Nowy Prokocim.
Członkowie „Blokowiska” przy pomocy różnych działań społeczno-artystycznych starali się uczynić je przyjaźniejszym dla użytkowników. Hasło powstawało bowiem w momencie, gdy fabryki domów umożliwiały budowę gigantycznych, przeskalowanych osiedli na setki tysięcy osób, które zresztą trudno nazwać osiedlami, raczej miastami satelickimi. Charakteryzowała je również powtarzalność, niska jakość wykonawstwa, estetyczna monotonia, brak niezbędnej infrastruktury.
Dopiero dekadę później „blokowisko” stało się uproszczonym, nacechowanym negatywnie synonimem każdego osiedla bloków, stygmatyzującym jego mieszkańców. Tymczasem wiele osiedli, nawet z wielkiej płyty, blokowiskami bynajmniej nie jest. Nie żyją też w nich głównie seniorzy, jak wynikałoby z innego fragmentu wypowiedzi premiera o zapotrzebowaniu na windy – przykładowo, badania przeprowadzone przez prof. Szafrańską na wybranych osiedlach łódzkich mówią o ok. 30 proc. najstarszych lokatorów.
Będzie drogo, by było tanio
Badania geografów społeczno-ekonomicznych i socjologów dowodzą również, że wielkie osiedla nie tylko nie uległy wieszczonej w latach 90. degradacji społecznej, jak w wielu krajach zachodnioeuropejskich, ale większość z nich utrzymała pod tym względem relatywnie wysoki status i dobrą opinię, co odzwierciedlają ceny mieszkań w wielkiej płycie na rynku wtórnym. To częściowo dziedzictwo socjalizmu, wskutek którego bloki w PRL-u nie zmieniały się w getta ubóstwa i nie pustoszały, jak na Zachodzie, bo mieszkali w nich wszyscy: od profesorów po robotników.
Wśród napływających do osiedli nabywców mieszkań przeważa dziś nowa klasa średnia: ludzie wysoko wykształceni i stosunkowo zamożni, którzy kierują się takimi kryteriami jak metraż, obfitość zieleni, mniejsza gęstość zabudowy, dostępność infrastruktury transportowej, usług i sklepów, a także choćby placów zabaw dla dzieci. Pod tym względem wiele osiedli, nawet wielkopłytowych, wypada lepiej niż nowe realizacje deweloperskie.
W dodatku od ponad dwóch dekad – czego premier wyraźnie zdaje się nie zauważać – trwa ich rewitalizacja za sprawą spółdzielni, które uzyskują środki choćby na ocieplanie budynków. W rezultacie poprawia się estetyka i stan zagospodarowania bloków oraz przestrzeni pomiędzy nimi. Osiedla przestają być anonimowe, zyskują cechy „miejsca”, co dostrzegają sami mieszkańcy, oceniający pozytywnie jakość życia na nich i przyznający, że czują więź ze swoim najbliższym otoczeniem.
Wielka płyta będzie wciąż cieszyć się popularnością, dopóki w Polsce będzie brakować nowych mieszkań, łatwo dostępnych dla każdego obywatela. I to, a nie jakość życia w blokach, jest prawdziwym problemem, z którym nie uporała się dotąd żadna władza po 1989 roku. Również rząd PiS – choć zapowiadał to równie szumnie jak program „Przyjazne osiedle”.