Przecież to kibol!

Przywódca kibiców Legii siedział pod zarzutem handlu narkotykami. Jego środowisko nie miało wątpliwości: To błąd prokuratury.

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Piotr Staruchowicz „Staruch” z Pucharem Polski po meczu Legii Warszawa z Ruchem Chorzów, Kielce, 24 kwietnia 2012 r. / Fot. Andrzej Iwańczuk / REPORTER
Piotr Staruchowicz „Staruch” z Pucharem Polski po meczu Legii Warszawa z Ruchem Chorzów, Kielce, 24 kwietnia 2012 r. / Fot. Andrzej Iwańczuk / REPORTER

Umawiamy się w kawiarni na Saskiej Kępie. Szczupły, grzeczny, uśmiechnięty. – Jak się siedziało? – pytam.

– Och, klimat zdecydowanie kafkowski. Nic od ciebie nie zależy, traktują cię chwilami jak Hannibala Lectera. Wyjdziesz, jak będziesz miał szczęście i udowodnisz swoją niewinność. I tu nie chodzi tylko o mnie, tak działa system.

Tak mówi Piotr S., ps. „Staruch”. Przez prasę nazywany hersztem kiboli, bojówkarzem Legii. Przez prokuraturę oskarżony o handel amfetaminą. Siedział w areszcie blisko dziewięć miesięcy.

Rodzina – matka, ojciec, rodzeństwo, narzeczona – wszyscy przez kilka lat żyli tylko jego procesem. Biegali na widzenia, naradzali się z adwokatami, zbierali pieniądze na kaucję. Wiedzieli, że dowody przeciwko „ich Piotrkowi” są wyjątkowo wątłe. Oparte na zeznaniach świadka koronnego, którego „Staruch” nawet nie znał. W końcu sąd przyznał im rację. Niczego mu nie udowodniono.

Ale na razie nikt nikogo nie przeprasza. Prokuratura zapowiadała apelację. Będzie walczyć do końca? Tego nie wiadomo. Dzwonię do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, odpowiedzialnej za sprawę „Starucha” w ostatnim dniu jej funkcjonowania. – Jaki Staruch, panie, mam ekipę informatyków w pokoju – słyszę w biurze prasowym.

Apelacyjna jest właśnie likwidowana. Część śledczych spadnie do poziomu rejonówki, część awansuje do Prokuratury Krajowej. Dlatego sprawa Piotra S. to gorący kartofel. Nie dość, że okazała się porażką, to przecież prawicowi politycy, którzy są teraz u władzy, wielokrotnie sugerowali, że rozprawa z kibolami i samym Staruchowiczem ma podtekst polityczny.

No więc co zrobią prokuratorzy, którzy teraz podlegają Zbigniewowi Ziobrze? Będą ciągnąć tę historię czy wycofają się rakiem?

Dlaczego nie uran

Mecenas Krzysztof Wąsowski, obrońca Piotra: „Jeszcze się nie znacie? To będzie pan zdziwiony. Piotr jest nieco nieśmiały, bardzo oczytany, miły. Wyjątkowa inteligencja. Na pewno porozmawiacie o architekturze. Proszę go spytać, jak mu idzie serbski, którego zaczął się uczyć w areszcie”.

Staruchowiczowie to „dobra rodzina”. Mama polonistka, ojciec dziennikarz, czwórka rodzeństwa. Znajomy rodziny: – Jeden brat pracuje w PR, drugi jest w seminarium. Piotrek kończył dobre liceum, potem studiował na ASP.

Wojciech, ojciec Piotra, jest dziennikarzem od wielu lat. Zaczynał w „Gazecie Wyborczej”. Razem pracowaliśmy w „Rzeczpospolitej”. Gdy aresztowano mu syna, zachował się honorowo. Nie dzwonił do kolegów po piórze. Nie prosił o pomoc.
Walczył samotnie. Pisał codziennie na Twitterze: „Tusku, oddaj mi syna”. Upublicznił też gorzki list do swojego byłego szefa Adama Michnika. Wyrzucał w nim, że reporterzy już wydali wyrok na Piotra. Piszą o nim „bandyta”, „herszt”. Tymczasem do czasu prawomocnego wyroku każdego powinna dotyczyć zasada domniemania niewinności.

Wojciech Staruchowicz nie krył goryczy z powodu tego, jak zachowało się środowisko i jak działa wymiar sprawiedliwości. – Jakbyś mi powiedział w 1990 r., że w Polsce będą działy się takie rzeczy, to kazałbym ci się stuknąć w głowę. Ale potem, w kolejnych latach, zacząłem nabierać wątpliwości, czy coś realnie się zmienia. Przykład mojej rodziny pokazuje, że wątpliwości były uzasadnione – mówi mi dziś Staruchowicz.
Zaczęło się od zatrzymania grupy ponad 40 kibiców na 10 dni przed rozgrywanym w Polsce turniejem Euro 2012. Wśród nich był „Staruch”. Sprawa została nagłośniona w mediach. A Piotr Staruchowicz stał się symbolem „kibolstwa”, które należy ukrócić. Nadawał się do tego idealnie. Był najbardziej znanym kibicem Legii, dyrygował dopingiem na stadionie, odpowiadał za oprawę meczów. Do tego wcześniej wchodził w konflikt z prawem: zakazy stadionowe, dwa lata więzienia w zawieszeniu za pobicie (dobrowolnie poddał się karze). Najsłynniejsza sprawa to publiczne spoliczkowanie piłkarza Legii Jakuba Rzeźniczaka.

– Prawdę mówiąc, liczyłem się z tym, że mnie zatrzymają. Traktowałem to jako zatrzymanie prewencyjne – mówi.

– A gdy usłyszałeś zarzuty? Handel narkotykami?

– Uśmiałem się. Dlaczego kilo amfetaminy? Dlaczego nie kilo uranu, który chciałem sprzedać Kim Dzon Unowi? Wydawało mi się, że to groteska.

– Ale dostałeś areszt.

– No tak. Mimo wszystko byłem jakoś wewnętrznie spokojny. Przecież wiedziałem, że jestem niewinny.

Mecenas Wąsowski: – Okazało się, że przeciwko mojemu klientowi są tylko zeznania jednego człowieka. Świadka koronnego Marka H., ps. „Hanior”.

– Szukano potwierdzenia tych zeznań? Jakichś innych dowodów?

– Nie wiem, do końca procesu żadne się nie pojawiły. To wyglądało tak, jakby prokuratura za wszelką cenę chciała doprowadzić do skazania. Gdyby odpuścili, wyszłoby, że zatrzymanie przed Euro było rzeczywiście działaniem prewencyjnym.

Decyzja kopiuj-wklej

– Znałeś „Haniora”? – pytam Piotra Staruchowicza.

– Wiedziałem, że ktoś taki istnieje. Ale go nie znałem. Przez kilka lat, kiedy kierowałem dopingiem na Legii, „Hanior” siedział w więzieniu [pobicie policjanta i rabunek – red.]. Kiedy w 2008 r. wyszedł, ja miałem zakaz stadionowy.

Marek H. to skruszony kryminalista. Został zatrzymany pod zarzutem handlowania narkotykami w 2011 r. Poszedł na współpracę. Opowiedział o przewożeniu amfetaminy z Holandii, o współpracy z gangiem „Szkatuły”. Dzięki jego zeznaniom „Szkatuła” i wielu innych podejrzanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej zasiadło na ławie oskarżonych.

Mecenas Wąsowski: – Ciekawe, że Marek H. początkowo nic nie mówił na temat Piotra Staruchowicza. Aż pewnego dnia mu się przypomniało. Dlaczego tak nagle? Skąd mu się to wzięło? To dosłownie kilka zdań w wielkich, liczących setki stron zeznaniach.

Wojciech Staruchowicz: – Tam nie ma pytań, tylko ciąg słów. Zresztą kompletnie dziwnych. Jaki kibic znający to środowisko używa słów: „nieformalny przywódca pseudokibiców”. To absurd.

Piotr Staruchowicz: – Siedzę, czytam książki, czytam akta innych aresztowanych, rysuję ich dzieci, żony, kochanki. Porównuję elementy architektury aresztu w Białołęce, który trąci funkcjonalizmem, i architekturę aresztu na Rakowieckiej, która powala potęgą historii. Gdy idę na spacerniak, mijam ścianę, na której są jeszcze ślady po kulach. Mijam miejsce, gdzie kiedyś była szubienica, a dziś jest szatnia pracowników służby więziennej… Swoją drogą, ciekawe, że przebierają się w takim pomieszczeniu i im to nie przeszkadza.

Wojciech: – Cała rodzina żyje tylko tą sprawą. Od rozprawy o przedłużenie aresztu do rozprawy o przedłużenie aresztu. Wyjdzie czy nie wyjdzie? To jest w rękach sądu. A wszystko pozostałe w rękach prokuratora. On decyduje o tym, czy można posłać paczkę, czy można się spotkać. Inni spotykają się w świetlicy, ale my możemy tylko w pomieszczeniu, które jest przedzielone szybą.

Piotr: – Nie możesz przywitać się z ojcem, objąć narzeczonej. Możesz trzymać rękę na szybie.

Wojciech: – Dlaczego? Bo tak? Nie ma odpowiedzi. Jakby nie rozumieli, że każdą swoją decyzją mogą człowieka zniszczyć. Powiem ci, że każdy prokurator i sędzia w ramach aplikacji powinien iść na trzy miesiące do aresztu. Dlaczego? Żeby potem wiedzieli, co to znaczy posłać tam kogoś. Tymczasem robią to bezrefleksyjnie, z automatu. OK, skoro areszt się kończy, to występujemy o przedłużenie. A że to oznacza kolejne miesiące w więzieniu? Że to dramat rodziny? Kogo to obchodzi? Przecież to kibol!

Piotr: – Siedzisz i porównujesz decyzje o przedłużeniu aresztu. Zauważasz, że ta dzisiejsza jest taka sama jak poprzednia. Ktoś nacisnął na komputerze „Ctrl+c” i skopiował cały akapit. Gadasz z innymi, którzy siedzą w celi. Pokazują swoje decyzje o przedłużeniu aresztu i widzisz, że są takie jak twoje! Rozumiesz, że jesteś kompletnie bezradny. Mogą cię trzymać, a ty nie możesz nic zrobić. Nawet gdy zdołasz się jakoś zaadaptować, to przecież widzisz, jak przeżywają to wszystko twoi bliscy.

Wojtek: – Powiedz, jak cię prowadzili do szpitala.

Piotr: – Szpital przy ulicy Spartańskiej w Warszawie. Prowadzili mnie pod eskortą.

Kajdany na rękach, kajdany na nogach. Inni pacjenci się rozstępują. Matki zasłaniają dzieciom oczy. Hannibal Lecter przyjechał!

Wojtek: – Wiesz, on to tak opowiada: „fajnie było nam we wojsku”, ale przecież to potworne. Po co robić z człowiekiem coś takiego.

Zapotrzebowanie na bandytę

Mecenas Wąsowski: – Mimo że sprawa dowodowo była cieniutka, zapowiadał się trudny proces. Ja się z tym głęboko nie zgadzam, ale tak to już jest, że strony przed sądem nie są do końca równe. Jakoś tak jest, że jak po jednej stronie jest policjant, prokurator, to im się wierzy bardziej niż obrońcy. Tym bardziej że przecież bronię „kibola”.

Kibic Legii: – Media zrobiły ze „Starucha” potwora. Jasne, że była sprawa z Jakubem Rzeźniczakiem, z okrzykiem „jeszcze jeden” na stadionie po śmierci współwłaściciela Legii Janusza Wejcherta, udział w bójce. Ale przecież za tamte sprawy poniósł konsekwencje. Na dodatek nikogo nie interesowało, że tak naprawdę nie jest żadnym kryminalistą. Takich nie brakuje, ale to nie on. Wszystko, co robił, jednak mieściło się w granicach „wybryku” chuligańskiego. „Staruch” to bardzo ciekawa postać.

Utalentowany plastyk. Oddany kibic. Obecną żonę Kasię, z którą jest w szczęśliwym związku, poznał na stadionie. Cała „Żyleta” [trybuna na stadionie Legii – red.] plotkowała, kto kogo zbałamucił i kto tu jest większym „farciarzem”. Uwielbia kibicowanie. Żyje tym. Jest empatyczny, miły, każdemu przybije piątkę. Potrafi być wściekle wulgarny, gdy słabo śpiewają. To nie jest tak, że on dyryguje dopingiem. To coś więcej. On narzuca „Żylecie” swój nastrój. Jak chce tańczyć, to trybuna tańczy.

Jak jest na coś zły, trybuna jest zdenerwowana. Mówię tyle: media poszły na skróty. Nikogo nie interesowało, jak jest. Było zapotrzebowanie na bandytę, to dostarczono bandytę.

Piotr: – Na środowisko kibiców była potężna nagonka. Ja się nie przejmowałem szczególnie tym, co o mnie piszą. Ale jednak w powszechnej opinii byliśmy jakimś gorszym gatunkiem ludzi. Takim, że w sumie i tak się nam należy. Nie czułem, że przed sądem mamy takie same szanse jak prokurator.

Prokurator Walerian Janas uchodzi za pracusia i szczególarza. Wyznaczenie go do sprawy oznaczało, że śledczy traktują rzecz priorytetowo. Dla niego samego była to szansa – został delegowany z rejonówki do apelacji.

Wygrana mogłaby zmienić delegację w awans. To prokurator Janas wpadł na pomysł, by postawić Piotrowi Staruchowiczowi zarzut związany z posiadaniem cudzych dokumentów.

– Chodziło o dwa dowody osobiste. Zgubione na stadionie rzeczy tradycyjnie trafiały do mojego klienta. Wszyscy wiedzieli, że jeśli się coś zgubiło i znalazło, to jest u Piotra. Przepisy można interpretować różnie, baliśmy się, że możemy przegrać – mówi mecenas Wąsowski.

Prokurator Janas natomiast dość słabo wypadał przez sądem. – Najwyraźniej ponosiły go emocje – mówi jeden z prawników. Jednak sama prokuratura miała wątpliwości co do siły dowodów. Tygodnik „Do Rzeczy” informował o piśmie Prokuratury Generalnej z października 2012 r., które oceniało dowody przeciw Staruchowi jako słabe.

Mecenas Wąsowicz: – Ciągle było słowo przeciw słowu, ale jednak Marek H. to świadek koronny. Na podstawie zeznań świadków koronnych ludzi się skazuje.
W dodatku „Hanior” zeznaje w sprawie gangu „Szkatuły”. Podważenie wiarygodności świadka koronnego w procesie „Starucha” w jakimś stopniu mogłoby się odbić na tamtej „dużej” sprawie.

Jeden z wielu

Mecenas Wąsowicz: – Świadek koronny składał bardzo spójne zeznania. Tak jakby był dobrze przygotowany. Myślę, że zgubiła pewność siebie.

„Hanior” twierdził, że w 2010 r. „w nieokreślonym czasie” sprzedał Staruchowi kilogram amfetaminy. Miał też w planie sprzedać oskarżonemu kilka kilogramów więcej tego narkotyku. Do transakcji miało dojść na stacji benzynowej nad Wisłą, na Wale Miedzeszyńskim. Marek H. podawał szczegóły ubioru „Starucha” (podkoszulek z krótkim rękawem, krótkie spodenki), opisywał auto, którym „Staruch” przyjechał. Ale jak się bronić, skoro nie wiadomo, kiedy miało dojść do przestępstwa?

Mecenas Wąsowski: – Spytaliśmy, kiedy to było. W maju? Ale kiedy w maju?

Pierwsze dwa tygodnie. Bo w kwietniu był na urlopie, a w drugiej połowie za granicą.

A w jakich dniach? I nagle Marek H. mówi: „Poniedziałek, wtorek, środa – bo w pozostałe dni jeździłem po »towar«, tj. narkotyki do Holandii”. Uff! No to zawęziliśmy sprawę do sześciu dni!

Piotr: – Akurat wtedy był turniej tenisowy na Legii. Dorabiałem tam. I to było udokumentowane. W knajpie kibiców Źródełko robiłem zapisy na wyjazd z Legią. Też byli świadkowie. W swoim studiu tatuażu przyjmowałem klientów…

– No to miałeś szczęście.

– Nie, wiesz, prawdę mówiąc to jest groteska. Dzwonisz po ludziach: „Robiłem ci tatuaż w 2010? W maju? A, w czerwcu, to sorry”. Sprawdzasz na forach internetowych, do której były zapisy w Źródełku. Czyli udowadniasz swoją niewinność!
Mecenas Wąsowicz: – A skoro podkoszulek z krótkim rękawem i spodenki, to sprawdziliśmy pogodę. Lało niemiłosiernie. Poziom Wisły się podniósł. Było zagrożenie powodzią. Przez kilka wymienionych przez świadka dni stacja benzynowa na Wale Miedzeszyńskim była nieczynna. To wszystko, moim zdaniem, było przełomem.

Prokuratura jednak nie odpuszczała. – Zaproponowaliśmy karę 1,5 roku więzienia oraz 12 tys. 800 zł grzywny – mówił TVP Info prokurator Marek Woźniak przed ogłoszeniem wyroku. Dodawał, że zebrane dowody wskazują na udział „Starucha” w zarzucanych mu czynach. Zdaniem obrony żądanie 1,5 roku więzienia, do którego Staruchowicz i tak by nie poszedł, bo ponad osiem miesięcy spędził w areszcie, było „żebraniem”: „No skażcie go choćby symbolicznie!”. Próbą zachowania twarzy.

Uniewinnienie nie kończy sprawy, bo prokuratura może apelować. Czy będzie, czy też wycofa się z tego pomysłu? Nie odpowiedziano mi na to pytanie. Pytałem też, jak prokuratura ocenia sprawę „Starucha” od strony dowodowej? Czy dowody były mocne, przekonujące? Czy wnioskowanie o wielomiesięczny areszt dla Piotra S. z perspektywy czasu śledczy nadal uważają za uzasadnione? Czy sprawa jest porażką prokuratury?

Nie dostałem odpowiedzi.

Rodzina Staruchowiczów wraca do normalności. Piotr ożenił się z Kasią, pracuje w studiu tatuażu, właśnie otworzyli jego filię w Edynburgu. Znów zapisał się na studia. – Nie myśl tylko, że ja mam się za więźnia politycznego. Nie. Oczywiście, że pewnie bliżej mi do tego rządu niż do poprzedniego. Ale tu nie chodzi o rząd, tylko o system.

Że można pomówić człowieka i wsadzić do aresztu, że można go tam trzymać i że gdy wszystko skończy się dobrze, udowodnisz, że jesteś niewinny, to nikt za to, co ci zrobiono, nie poniesie konsekwencji. Napatrzyłem się na to od wewnątrz. Mój przypadek jest jednym z wielu.

Piotr Staruchowicz zamierza domagać się odszkodowania i zadośćuczynienia za to, że trzymano go w areszcie. Ciągle chodzi na Legię i kieruje dopingiem. Nie powiedział tego, ale chyba trochę „wyrósł” z tej roli: – Sam zdecyduję, kiedy to skończę. Na pewno nie zrobi tego za mnie jakiś policjant czy prokurator – mówi. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016