Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż jest to niewątpliwa ingerencja w prywatność, najczęściej osób już nieżyjących, które prawa do prywatności przecież nie utraciły. Ingerencję tę można wytłumaczyć, kiedy chodzi o publiczne zachowania pisarzy, na przykład ich zaangażowanie polityczne lub związki z grupami artystycznymi. Kiedy jednak dzienniki, listy, autobiografie pisane nie do druku czy wreszcie biografie wykorzystujące cudze wspomnienia i inne prywatne źródła stają się podstawą do analiz twórczości, wtedy budzą się wątpliwości.
Po pierwsze, wątpliwy jest związek twórczości z życiem. Niektórzy wybitni pisarze potrafili świat swoich powieści całkowicie sobie wyobrazić, zaś innym (jak Tomaszowi Mannowi) potrzebna była nieustanna obserwacja ludzkich zachowań, nawet tak drobnych, jak sposób podawania ręki, żeby je potem opisać. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie dla twórczości? Czy - w przypadku Manna - zawiłe życie i niewątpliwie trudny charakter ma jakiś istotny związek z treścią i formą “Czarodziejskiej góry"? Wiem, że utrudniam życie wielu komentatorom i zawodowym historykom literatury, ale jestem przekonany, że próby ukazywania takiego związku, a tym bardziej wyjaśniania treści utworów literackich przez odwoływanie się do prywatnych zachowań lub upodobań pisarza, są pozbawione sensu, a czasem graniczą z nieprzyzwoitością.
Po drugie, wątpliwości budzi fakt - zaskakująco częsty - że twórcy niekoniecznie wielcy napisali znakomite dzienniki (na przykład Zygmunt Mycielski), a twórcy wybitni - kiepskie (na przykład Dostojewski). Innymi słowy, ci wszyscy, którzy dzisiaj pastwią się nad życiem prywatnym artystów, nie biorą pod uwagę faktu, że niektóre, świadomie tworzone “dokumenty osobiste" mają wartość same w sobie, a nie dlatego, że są dziełem wielkiego artysty. Inne zaś samoistnej wartości nie posiadają.
Po trzecie, wątpliwości najpoważniejsze budzi naturalna ludzka skłonność do wiązania upodobań seksualnych artystów z ich działalnością twórczą. Dzisiaj wielu, na ogół średnich artystów ujawnia swoje upodobania seksualne, nawet nimi epatuje, ale jest to dopuszczalne tylko dlatego, że taka moda. Dawniej byłoby to niemożliwe. Siła namiętności fizycznych doprawdy najbardziej zbliża człowieka do zwierzęcia, zaś sztuka możliwie najbardziej go od zwierzęcia oddala. Wiązanie zatem seksualności ze sztuką uważam nie tylko za nonsens, ale i za barbarzyństwo, polegające na sprowadzaniu człowieka do poziomu bestii.
Po czwarte wreszcie, przestano liczyć się z wolą artystów, którzy często albo zastrzegali sobie terminy (50 lat po śmierci, na przykład) publikacji ich “dokumentów osobistych", albo w ogóle sobie tego nie życzyli i prosili bliskich o spalenie tych papierów. Ingerowanie w cudzą prywatność tylko dlatego, że ktoś nie może już się bronić przed sądem, a często brak rodziny, która by go mogła bronić, uważam za godne hieny cmentarnej, zaś naruszenie prywatności przyjmuje w tym przypadku najbardziej drastyczną formę.
Żeby jednak na koniec wrócić do elementów pozytywnych przyznam, że podobnie jak bardzo wielu czytelników, bardzo lubię lekturę dzienników czy listów, ale pod warunkiem, że były przeznaczone do publikacji, lub zostały przez wydawcę rozsądnie ocenzurowane. Jednak taka cenzura jest dzisiaj niemożliwa do wprowadzenia i stąd trzeba być nad wyraz ostrożnym. Zaś o cenzurze następnym razem.