Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zawsze mi się wydawało, że dużo o nim wiem. Ale teraz, po lekturze książki „Brat Albert. Biografia” Natalii Budzyńskiej, zdałem sobie sprawę, że moja wiedza była zawężona, bardzo niekompletna. Nie miałem pojęcia o znaczeniu czasu przed przełomem w życiu Adama Chmielowskiego. Nie wiedziałem, że tak długo (przeszło rok) przechodził przez dziwną chorobę, z której wyszedł nagle. I to chyba nie w wyniku leczenia, jako że to, przez co przechodził, nie było procesem dojrzewania do decyzji, która miała zdecydować o ostatecznym wyborze sposobu życia.
Byłem zawsze przekonany, że brat Albert całkowicie wtedy porzucił swoje zainteresowania malarskie. Tymczasem ich nie porzucił, lecz pozwolił, by na pierwszy plan weszły inne, religijne i po prostu ludzkie: troska o ludzi, którym całkowicie poświęcił swoje życie. Ale nie znaczy to, że malarstwo przestało go wręcz pasjonować. Odeszło tylko z pierwszego planu na dalszy. Nigdzie nie znalazłem też wzmianki o tym, żeby zerwał on z nałogiem palenia. Ten wątek w książce zaznaczony delikatnie, ale dobitnie przez zdjęcie na samym początku książki, które czyni go bliższym ludziom, z ich słabościami. Nikt w końcu nie jest doskonałym absolutnie, a brat Albert-palacz bliski jest wszystkim, którzy nałogu nie pokonali. Choć, dodajmy, nigdzie w książce nie ma też mowy o tym, by jego cela była spowita dymem z papierosów.
Biografia ta w książce Natalii Budzyńskiej pokazana jest we właściwych proporcjach. Połowa książki to dzieje Adama Chmielowskiego przed tym, jak stał się bratem Albertem. Sam ten proces przemiany również przedstawiony jest bez pośpiechu. Od ozdrowienia z dziwnej choroby – depresji czy czymkolwiek ona była – do przywdziania habitu upływa dobre pięć lat (sierpień 1882 – sierpień 1887). Budzyńska nie streszcza, nie skraca. Czyta wszystko, co o Chmielowskim zostało napisane, co on sam napisał, bada dokumenty, przyznaje, kiedy nie wie, bo dokumentów brak, wykorzystuje wszystko, co jest dostępne i wiarygodne u innych autorów, i może dlatego postać brata Alberta jest jeszcze bardziej zdumiewająca (a jednocześnie bardziej prawdziwa niż w innych opracowaniach).
Tak jak w części pierwszej tej blisko pięćsetstronicowej książki mamy opisy nie tylko życiowych perypetii powstańca, więźnia, uciekiniera, studenta, malarza, lecz nade wszystko dostajemy portret człowieka dziwnego, z dużą wiedzą teoretyczną, z talentem, a jednocześnie niezadowolonego ze swoich dzieł malarza – tak w części drugiej jesteśmy zmuszeni przebrnąć przez teologiczną lekturę, która określała życie zakonnika. Bez tych rozdziałów niczego nie będziemy rozumieli.
Myślę, że Bóg co jakiś czas (jak często, nie wiemy) daje nam takich dziwnych ludzi (aż ma się pokusę napisać: „proroków”), którzy o Jego zamiarach mówią wprost jako o czymś całkowicie oczywistym. Po tym można ich rozpoznać, że dotykają spraw w danym czasie najważniejszych. Brat Albert – oczywiście nie wiedząc o tym – był takim prorokiem dla ówczesnych czasów. Myślę, że każdy czas ma swoich proroków i prawdopodobnie nie są oni podobni do swoich poprzedników, bo każdy czas jest inny. Są znani, jak brat Albert, i – tak jak i jego – można ich nie zauważyć. Lecz ci, co zauważą i zareagują, będą wygranymi, bo odnajdą swój czas. ©℗
„Jeśli masz okazję wyjątkowego spotkania i ciekawej rozmowy, nigdy jej nie marnuj” – radzi ks. Adam Boniecki na kartach nowej książki.