Delikatność i gniew

Pomagając biednym, można ugrać pozycję „kogoś wrażliwego”. Życie Brata Alberta pokazuje, że chodzi o coś innego.

22.12.2017

Czyta się kilka minut

Brat Albert (Adam Chmielowski), założyciel Zgromadzenia  Braci Albertynów Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka / NAC
Brat Albert (Adam Chmielowski), założyciel Zgromadzenia Braci Albertynów Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka / NAC

Zacznijmy od karnawału. Jest prawdopodobnie rok 1887. Adam Chmielowski, jak donoszą legendy z tamtego czasu, noc spędza w pałacu Pod Baranami, na – to określenie o. Czesława Bogdalskiego, zmarłego w 1935 r. bernardyna i przyjaciela brata Alberta – „raucie u hrabiny Adamowej Potockiej”. Chmielowski był już wówczas znanym w mieście malarzem mieszkającym w kamienicy przy ul. Basztowej 4 i prawdopodobnie znużyły go wielkomiejskie dyskusje inteligencji, bo postanowił wybrać się na nocny spacer po Krakowie.

Wizyta

Leon Wyczółkowski, autor najsłynniejszego obrazu przedstawiającego Brata Alberta, tak wspomina ten wieczór: „Raz, niespodziewanie, po balu w pałacu Pod Baranami, zmusił [Chmielowski] całą gromadę naszą, by, jeszcze we frakach, pojechać do przytułku dla nędzarzy. Ten gwałtowny i nieprzygotowany przeskok z sal balowych do siedliska ostatniej nędzy wstrząsnął nami do głębi. A w Chmielowskim wówczas właśnie zapaść musiała decyzja, o której usłyszeć mieliśmy niebawem. Chmielowski postanowił rzucić sztukę i świat i przywdziać habit świętego Franciszka. Decyzja ta zaskoczyła mnie wówczas tak, że wydawała mi się nieuzasadnioną i dziwaczną”.

Panowie – a wśród biesiadników wyrwanych z karnawałowej zabawy oprócz Adama Chmielowskiego miał być jeszcze wspomniany Wyczółkowski oraz oficer Wojska Polskiego Ludwik Dębicki – w drodze z Rynku Głównego na krakowski Kazimierz, do działającego tam od niedawna przytuliska, mieli rozmawiać o kłopotach nędzarzy i o Krakowie – mieście kontrastów: ekskluzywnego Rynku i brudnych uliczek prowadzących na Kazimierz, pławiącej się w bogactwie elity i niedojadającej biedoty. „Miałem wrażenie, że idę zlewiskiem nędzy materialnej i moralnej, a dochodziliśmy do zbiornika tych ścieków, na samo dno nędzy” – tak Dębicki opowiadał o spacerze swojej córce Celinie Bzowskiej. Kiedy panowie dotarli do przytuliska, Dębicki zobaczył to: „W niskiej, brudnej izbie chwycił nas za gardło zaduch wyziewów ludzkich. (...) W tem odrażającym wnętrzu wałęsały się, wylegiwały po tapczanach ponure postacie złoczyńców przebywających chwilowo na wolnej stopie lub schorzałych starców i kalek, gnijących prawie w brudzie. Mieliśmy przed oczami kłąb łachmanów. Łachmany szmaty i łachmany ludzkich egzystencyj”.

W tym obrazie nędzy, we frakach, zaciskając pewnie palcami nosy, chroniąc się przed unoszącym się tam smrodem, między alkoholikami, prostytutkami, kalekami i starcami, panowie usłyszeli szept Adama Chmielowskiego: „Tam trzeba wśród nich zamieszkać! Ja ich tak nie zostawię”.

Natalia Budzyńska w świetnej, wydanej właśnie nakładem Znaku biografii Brata Alberta opisuje tamten wieczór i zastanawia się, czy podobnych wizyt w przytułku było więcej, ale dodaje po chwili, że to właśnie dzięki bywaniu w takim miejscu jak to, na Kazimierzu, w Adamie Chmielowskim, późniejszym bracie Albercie, zrodzić się musiała myśl: „Z nędzarzami trzeba żyć”.

Można oczywiście w wersji pesymistycznej przypuszczać, że Chmielowski, malarz, bywalec nocnego Krakowa, dostrzegł w biedakach „ciekawe zjawisko społeczne”, a pomagając im, mógł potraktować to jako przygodę, zabawę w dobroczynność i przy okazji ugrać na tym pozycję „malarza wrażliwego”.

Bo przecież można przejąć się losem nędzy, można biedaka namalować, można dać mu kromkę chleba, ale żeby od razu rzucić wszystko i postanowić z nimi zamieszkać? Po co to wszystko? Co złego jest w dostatnim życiu, na które przecież Albert mógł zarobić spokojnie, sprzedając swoje obrazy, a przy okazji, raz w tygodniu, pomóc nędznikowi z ulicy.

Albert – analizuje Budzyńska – doszedł do wniosku: „trzeba z biedakami być, dzielić z nimi życie, żeby obecnością ratować ich człowieczeństwo”. I to przekonanie, że już przez samo bycie z osobami biednymi zaczyna się realna pomoc, będzie fundamentem idei, którą Albert zrealizował zakładając ogrzewalnię, rozdając chleb na rogu Rynku Głównego, wreszcie – zakładając zgromadzenie zakonne.

Zapatrzony w nicość

Na wspomnianym już wcześniej obrazie Wyczółkowskiego Albert trzyma w objęciach przerażone dziecko. Obraz jest niedokończony. Lewa dłoń Alberta tylko naszkicowana, prawa – wyraźna, duża, przyciskająca głowę dziecka do piersi. Kolory na twarzy dziecka sprawiają wrażenie, jakby zostało ono właśnie wyciągnięte z płomieni. Cały obraz zamknięty jest w tym trójkącie: twarz Alberta, jego dłoń i przerażona twarz dziecka, które chowa się, jakby chciało wniknąć w pelerynę Chmielowskiego. O ile na twarzy dziecka rysuje się strach, to Albert wydaje się spokojny, patrzący w nicość, pogodzony z tym, że w zasadzie nic nie może zrobić, nie wyrywa się, żeby ugasić pożar, ale jednocześnie nie jest też bezradny.

Ale to tylko jedna strona Adama. Z drugiej strony Albert to utykający (nogę stracił podczas powstania styczniowego) postawny mężczyzna chodzący po ulicach Krakowa, zaglądający do miejskich zakamarków, w których wyszukuje żebraków. Wchodzi tam, gdzie nikt nie chce wejść. Mieszka z tymi, z którymi nikt nie chce mieszkać. Jednocześnie staje w ich obronie, poniża się, żebrząc dla nich na chleb. Często się złości, może nawet gniewa, nie pozostawia nikomu złudzeń, że ostatecznie ma być tak, jak on sam zdecyduje. Nie ma w jego historii półśrodków, kompromisów i łatwizny.

W Adamie przelewa się czułość i stanowczość. Delikatność i gniew. Zrozumienie i bezkompromisowość. W listach sprzed 1887 r. jest młody, narwany, zezłoszczony na środowisko artystyczne, miejscami także bezradny, może czasem nawet narcystyczny. Później, już jako brat Albert zakładający zgromadzenie i ogrzewalnię dla bezdomnych – karci swoich współbraci za pychę, pogardę dla słabszych, gasi w nich choćby się tylko tlącą potrzebę wygody.

Próba

Kiedy w 1874 r. jego obraz nie zostaje przyjęty na wystawę w Krakowie, 29-letni Adam pisze list do Lucjana Siemieńskiego, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Bardzo mi przykro, że Panu się mój obraz nie podobał, ale sumienie moje nic mi nie wyrzuca, robiłem, co mogłem”. I dodaje, że na świecie wielu jest kiepskich malarzy, którzy jednak są wystawiani i nikt im przecież nie przeszkadza w zarabianiu. W liście do Siemieńskiego Albert nie odpuszcza i wchodzi w konflikt z dyrekcją, która odrzuciła jego obraz: „Co do mnie osobiście, to nie bardzo żądny jestem sławy, pieniędzy i powodzenia – a nawet takie pragnienie potępiałbym w sobie. Moje inklinacje i pragnienia są całkiem nawet przeciwne. Ale szanując każdego, z trudnością mi przychodzi znosić lekceważenie choćby osoby zbiorowej, jaką jest dyrekcja”.

Biografowie podają, że kilka miesięcy po spacerze z pałacu Pod Baranami do przytułku na Kazimierzu umiera Adam Chmielowski i rodzi się Brat Albert. Abp Grzegorz Ryś w książce „Brat Albert. Inspiracje” sugeruje, że narodziny Alberta następują 25 sierpnia 1887 r. Wówczas Chmielowski przyjmuje habit tercjarski i nowe imię. Do tego czasu maluje, uczy się m.in. w Monachium, ale – co wynika z listów do Siemieńskiego – narasta w nim niechęć do środowiska. „Wszyscy tutaj prawie malowanie i rysunek uważają za rzecz samą, nie za środek, i trudno się dziwić temu, bo bardzo często obraz bez myśli, ale skomponowany i namalowany dobrze, podoba się i robi wrażenie poezji albo marzenia”.

Trafia ostatecznie do Krakowa. Nadal maluje. Ale znacznie bardziej niż swoimi obrazami zaczyna przejmować się losem wykluczonych, głodnych i bezdomnych. Abp Ryś dodaje jeszcze, że tak naprawdę zanim Chmielowski dostrzegł biedę, zrozumiał, czym jest łaska. Sama ucieczka od świata pychy, branżowych rozgrywek i handlu talentami sprawiła, że Adam wpadł w świat własnych idei. Dopiero po „półtora roku więzienia w skrupułach, poczuciu własnej beznadziejności – przychodzi Chrystus – i je otwiera. To jest odkupienie. Jezus Chrystus, który zbawia” – pisze abp Ryś.

Cel

Tak naprawdę momentów „przełomowych” w życiu Adama Chmielowskiego było wiele. Na pewno pierwszym bezdomnym, z którym łączyło go coś więcej niż tylko uliczna, przelotna znajomość, był Wicek. W mieszkaniu na Basztowej Adam zawiesił kotarę dzielącą pokój na dwie części. W jednej było jego łóżko. W drugiej części spał Wicek, który pomagał Adamowi w pracowni malarskiej. Do Wicka dołączali kolejni bezdomni. Mieszkanie na Basztowej zamieniało się powoli w niewielki punkt wsparcia dla uliczników, gdzie miejscy kloszardzi mogli liczyć na nocleg i coś ciepłego do jedzenia. Trwało to jednak krótko, bo mieszkańcy kamienicy zaczęli się skarżyć, aż – ostatecznie – Adam musiał się stamtąd wyprowadzić.

Biografowie mają kłopoty z ustaleniem dokładnej chronologii w każdym razie kilka lat po wyprowadzeniu się z Basztowej Albert, chodzący już w habicie, coraz bardziej znany w mieście z tego, że maluje i żyje z ubogimi, zakłada ogrzewalnię: męską i żeńską, które wchodziły w skład kompleksu budynków klasztoru na Skałce. I zupełnie spontanicznie, bez większych planów, z gromadzących się wokół niego ludzi chcących nieść pomoc powstaje zgromadzenie zakonne.

Albert nie skończył pisać reguły. W Polsce powstawały kolejne domy dla osób bezdomnych. To, o co mu tak naprawdę chodziło, da się wyczytać z listów pisanych już w XX wieku. Do brata Henryka: „To stara bieda, że Brat jest zanadto drobiazgowy, chciałby mieć dom swój jak zegarek uregulowany i fundusze, itd., ograniczoną liczbę ubogich etc., ale taką drogą idąc można oburzyć na siebie i ludzi, i miasto, a co gorzej, i chyba ze Skala [miasto na Ukrainie] się wynosić, bo dom przecie jest ubogich i Pana Jezusa, którego bezwzględnym postępowaniem z ubogimi można obrazić”.

List do brata Henryka jest wyjątkowy także dlatego, że w skondensowany sposób Albert tłumaczy, co jest celem jego pracy i co stało się tak naprawdę programem dla ludzi, którzy dziś niosą pomoc: „Więc każdego biedaka, co pode drzwi przyjdzie u Braci czy u Sióstr, trzeba przyjąć na dłużej czy na krócej i dać, co można, choćby przez to trochę biedować albo reszcie obroku ująć”. ©℗

Korzystałem z książki „Brat Albert. Biografia” Natalii Budzyńskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2018