Pożytki z tryskania

Moja mieszczuchowatość inna zapewne jest od tej hodowanej w domach krakowskich czy warszawskich, a nawet poznańskich, jest bowiem podszyta bogato robotniczym ściegiem górnośląskim.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

Niemniej jestem dzieckiem miasta, a nawet miejskiej konurbacji, miejsca, w którym z jednej miejscowości przechodzi się do drugiej, a potem trzeciej, i nawet się nie zauważa, że zmieniają się cyfry kodu pocztowego. Człowiek mógł skakać po dachach chlewików (komórek, nierzadko już wówczas przerobionych na garaże) znajdujących się w podwórzach familoków i nawet nie wiedział, jak się jedną nogą znajdował w Rudzie Śląskiej, a drugą już w Świętochłowicach (chyba że akurat stał w rozkroku między Siemianowicami a Chorzowem lub Bytomiem i Zabrzem). Dla wszystkich zaś miejskich dzieci, zwłaszcza w tamtych zamierzchłych czasach, największą atrakcją lata były fontanny, do których ciągnęła nas siła pozaziemska, zew tej smrodliwej wody, w której demokratycznie mieszały się najróżniejsze wydzieliny – ludzkie, psie, gołębie i czort jeden wie, jakie jeszcze. Och, wsadzić nogę obutą w plastikowe sandałki do zimnej toni w nieokreślonym kolorze, gdy upał dusił, nawiewając nad Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku nowe pyły znad zakładów azotowych lub Huty Kościuszko – to było marzenie, któremu ustępowało wyłącznie zmuszenie rodziców, by zabrali nas na słynne kąpielisko Fala, którego sława niosła się daleko poza GOP (Górnośląski Okręg Przemysłowy), albowiem poznane w Beskidach dzieci z Bielska-Białej też słyszały o basenie, w którym fale mogą ściągnąć majty nierozważnym użytkownikom.

Fontanny w chorzowskim Parku Kultury – niech nigdy nie zapomnę waszej cementowo-betonowej urody. O, Pelikany; o, Foki; o, Dziewczyno z dzbanem; o, Fontanno przy Pawiach i ty, Ślimaku – jesteście częścią muzeum pamięci mego dzieciństwa: jak kolejka naziemna ELKA, z której tak wspaniale można było pluć na głowy zwiedzających chorzowskie ZOO, oraz jak niedźwiedzie polarne w owym ZOO mieszkające, które służyły mojemu dziadkowi za przykład bestialstwa zadawanego zwierzętom przez ludzi („Patrz dziecko – ten niedźwiedź nie ma łapy! Ten drugi mu łapę zeżarł! – przypuszczał bardziej, niż twierdził dziadek. – A wiesz czemu? Bo miejsca tu nie mają! Wybiegu nie mają! Moczą się tylko w tym baseniku, wanny ludzie w domach miewają większe!” – mówił, a mnie łzy kapały do waty cukrowej).

Gdy nieco podrosłam, straciłam zainteresowanie fontannami, żywiąc wręcz dezaprobatę wobec nierozważnych matek i ojców pozwalających swoim dzieciom korzystać do woli z pławienia się w – jak przypuszczałam – bakteriach e. coli, gronkowcu złocistym i całej plejadzie innych zabójczych organizmów jednokomórkowych, co się sanepidowi nie kłaniają. Świat fontann na chwilę powrócił, gdy zaczęłam często latać do Gruzji, albowiem rządzący w owym czasie tym kaukaskim krajem Micheil Saakaszwili miał na ich punkcie ewidentnego hopla. Pamiętam, jak w Tbilisi co roku pojawiały się kolejne megafontanny, tryskające pod gruzińskie niebo entuzjastycznymi strumieniami, podświetlane kolorowo, mieniące się w nocnym mroku miasta jak kamienie szlachetne. Można by pewnie doszukiwać się jakichś freudowskich nawiązań, próbować analizy tych wodotrysków rozsianych po całej stolicy, ale doprawdy – każde dziecko dziś wie, że eksprezydent Saakaszwili analizowany być powinien z zupełnie innych względów niż zamiłowanie do fontann, a każdy z tych powodów bardziej nabrzmiały od poprzedniego. Niemniej Gruzja fontannami jest silna, dość rzec, że w Batumi (stanowiącym kaukaski odpowiednik Las Vegas; kto był, to potwierdzi) zbudowano fontannę tryskającą nie wodą jednak, lecz smakowitą i wysokoprocentową czaczą (gruzińską wódką robioną jak grappa, z wytłoczyn winogronowych). Co prawda tylko raz dziennie i zaledwie przez kwadrans, ale i tak promocyjna siła tego newsa okazała się porażająca i do Batumi ciągnęły tłumy pobożnych mieszkańców Tucji, Iranu i Azerbejdżanu już nie tylko, by legalnie pograć w kasynach, ale również, by (gdy Allah nie patrzy) skosztować wódeczki z miejskiego rurociągu.

A piszę o tym wszystkim, bo urok fontann okazuje się nieprzemijający. Oto przecież na oparciu hotelowego krzesełka suszą się mokre ubrania moich dzieci, które spośród wszystkich atrakcji Amsterdamu, także tych płatnych, boleśnie raniących kieszenie rodziców, na królową wyjazdu wybrały fontannę przy muzeum nauki Nemo, dostępną za darmoszkę, brudną jak wszystkie inne fontanny świata, pełną rozkrzyczanych i szczęśliwych holenderskich dzieci, gołębi i psów. Są we wszechświecie rzeczy stałe – arytmetyka, prędkość światła i miłość dzieci do fontann. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018