Pożytki z akt

7 stycznia Polska Agencja Prasowa opublikowała depeszę na temat mojego tekstu o sprawie t.w. "Witold" ("TP" nr 2/10), a w niej m.in. wypowiedź Macieja Kozłowskiego. Bohater mojego tekstu stwierdza, że nie prosiłem go o komentarz, że mój tekst jest "jednoźródłowy" oraz że jest on "specyficznym spojrzeniem lustratorów".

7 stycznia br. Polska Agencja Prasowa opublikowała depeszę na temat mojego tekstu o sprawie t.w. "Witold" ("TP" nr 2/10), a w niej m.in. komentarz Macieja Kozłowskiego. Bohater mojego tekstu stwierdza, że nie prosiłem go o komentarz, że mój tekst jest "jednoźródłowy" oraz że jest on "specyficznym spojrzeniem lustratorów".

Oświadczam, że Maciej Kozłowski myli się gruntownie, a nawet mija się z prawdą. Oto dlaczego.

1. Co do braku prośby o komentarz. Gdy na początku grudnia ub. r. ponownie wypłynęła na forum publiczne sprawa t.w. "Witold", zgłosiłem redakcji zamiar napisania o tym. Powiedziałem ks. Adamowi Bonieckiemu, że znam dokumenty tej sprawy i jestem przekonany, że na ich podstawie można łatwo stwierdzić, iż Maciej Kozłowski faktycznie nie współpracował z SB, pomimo że był formalnie zarejestrowany jako tajny współpracownik. Maciej Kozłowski znał moje stanowisko, ponieważ rozmawialiśmy o tym w marcu 2009, przygotowując program o "sprawie taterników" dla TV Polonia. Zapewne dlatego pytany przez redakcję, co myśli o idei napisania przeze mnie tekstu o t.w. "Witold", wyraził zadowolenie. Pytany z kolei, czy sądzi, że byłoby rzeczą pożądaną, iżby autor planowanego tekstu spotkał się z nim, odpowiedział, że jest to zbędne. Argumentował, że wie, iż mam obszerną wiedzę na ten temat, i że lepiej będzie, jeśli mój tekst powstanie bez jego udziału. Innymi słowy, Maciej Kozłowski nie był zainteresowany ani włączeniem swojego komentarza do tekstu, ani wydrukowaniem go poza moim tekstem w tym samym numerze "TP".

2. Co do "jednoźródłowego" charakteru mojego artykułu. Impulsem do jego napisania był wniosek Biura Lustracyjnego IPN o ponowne wszczęcie procesu lustracyjnego Macieja Kozłowskiego. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że Biuro kierując do sądu taki wniosek opiera się na analizie dokumentów zgromadzonych w IPN. Biuro, działając w charakterze procesowego oskarżyciela, musiało zatem dojść do wniosku, że te dokumety stanowią podstawę do zakwestionowania prawdziwości oświadczenia lustracyjnego Kozłowskiego.

To znaczy, że Biuro stoi na stanowisku, iż Maciej Kozłowski był tajnym współporacownikiem SB. Ja zaś stoję na stanowisku odwrotnym. Dlatego moim celem było wykazanie tego na podstawie tych samych dokumentów, które skłoniły Biuro do wystąpienia z wnioskiem, o którym mowa. Pomijając już inne względy (piszę o tym w tekście) najbardziej skuteczne wydało mi się zakwestionowanie oskarżenia w samym jego sednie. Dlatego tekst istotnie jest "jednoźródłowy", gdy chodzi o spór o ocenę dokumentów sprawy t.w "Witold". Czy jest w ogóle "jednoźródłowy" - wątpię, ale jako jego autor mam zapewne pespektywę skażoną subiektywizmem. Mniemam, że Kozłowski, jako jego bohater, jest obarczony podobnym defektem. Niech więc to ocenią czytelnicy.

3. Co do zakwalifikowania tekstu jako "jednostronnego spojrzenia lustratorów". Tłumaczyłem powyżej, dlaczego skupiłem się na analizie spornych dokumentów - to by wyjaśniało jego "jednostronność". W użytym tu sformułowaniu dostrzegam jednak zarzut dalej idący. Zarzut charakterystyczny dla ideologicznych przeciwników lustracji, którzy jakiekolwiek traktowanie serio dokumentów byłej SB utożsamiają z "penetrowaniem szamba", czyli z zajęciem niegodnym ludzi przyzwoitych.

Tym argumentem usiłowano setki razy zamknąć usta badaczom akt SB, gdy chodziło o rzeczywistych tajnych współpracowników SB. Jak widać - naprawdę, w życiu nic nie jest proste - tym samym argumentem posługuje się teraz człowiek, który tajnym współpracownikiem nie był. I to posługuje się nim w stosunku do badacza, który - było nie było - interpretuje na jego korzyść dokumenty z jego teczki personalnej i z jego teczki pracy.

"Lustratorzy" w rozumieniu ideologicznych przeciwników lustracji to ludzie, którzy dokumenty SB traktują jak słowo objawione. Ja te dokumenty interpretuję niekiedy inaczej, niż je interpretowała kiedyś sama SB, a całkowicie inaczej niż je interpretuje dzisiaj Biuro Lustracyjne, ale i tak pozostaję "lustratorem". Zdaje się, że o zaliczeniu człowieka do tej kategorii decyduje jakaś wyższa instancja, której sposobu rozumowania my, zwykli śmiertelnicy, nie przenikniemy, a nie rzeczywista praca badacza.

Nie czując się "lustratorem" jestem natomiast zwolennikiem lustracji. Niezbyt mi się podoba lustracja sądowa (o czym wielokrotnie pisałem), ale skoro ona już jest, czasami trzeba, niepytany, zabrać głos, co - może się tak zdarzyć - mogłoby np. pomóc komuś w kłopotach.

Roman Graczyk

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2010