Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Jest mi bardzo trudno i bardzo smutno, bo to ma być moje pożegnanie - czytaliśmy wtedy. - Zawsze byłam bardzo zdrowa i bardzo silna, uwierzyłam więc, że będę pisać do końca i odejdę »w biegu«. A tu ciągle żyję, ale sił mi już definitywnie zabrakło". Nam też było bardzo trudno i bardzo smutno. Pani Ewa straciła wzrok, ale po domu poruszała się swobodnie. Pasjonatka podróży, przygotowywała się do tej ostatniej ziemskiej... Przygotowanie do podróży w nieznane łatwe nie jest.
Dobrze pamiętam dzień, przed blisko 30 laty, kiedy Krzysztof Kozłowski z uśmiechem satysfakcji ogłosił na zebraniu, że nowym felietonistą "TP" będzie "pewna młoda lekarka z Wrocławia". Przez te lata związek pani Ewy z nami nie ograniczał się do punktualnie przysyłanych felietonów. Uczestniczyła w naszym życiu, w radosnych świętach i w pogrzebach naszych kolegów. Jej dom we Wrocławiu był zawsze otwarty, z czego oczywiście korzystaliśmy. Jej wiernej przyjaźni zawdzięczamy to, że "Tygodnik" pozostał sobą: była jedną z tych, którzy w trudnych dla pisma chwilach zaryzykowali wierność więzom przyjaźni.
Jej obecność, nawet ta bez tekstów, była ważna. Mądra, przyjacielska obecność kogoś bliskiego. Wierzę, że ta obecność okaże się silniejsza niż śmierć. Wiara jednak nie uwalnia od smutku żałoby. Trudno o tym mówić. "Żałoba - napisała pani Ewa nie tak dawno temu - jest jedną z najbardziej osobistych spraw człowieka. Nikt postronny nie ma prawa ustalać jej przebiegu i czasu trwania. Żałobnik również nie ma prawa zmuszać kogokolwiek do wzięcia w niej udziału". Bez zmuszania, po jej odejściu, nas, żałobników, jest dziś bardzo, bardzo wielu.
Dla większości Polaków Ewa Szumańska to nade wszystko "Młoda lekarka". Dla mnie to autorka felietonów w "TP". Swą przenikliwą mądrość, ogromnie cenioną przez redakcję i czytelników, czerpała z dwóch źródeł: z niezwykle poważnie przeżywanej wiary oraz z doskonałej znajomości "innego", zdobywanej w ciągu wędrówek po ziemskim globie.
Gestem, którym pożegnała świat, był trzykrotnie wykonany znak krzyża.
Pani Ewo, przynajmniej jeden z tych znaków chciałbym zatrzymać jako błogosławieństwo dla "Tygodnika".