Powrót na plac Tahrir

W Egipcie, gdzie - podobnie jak w Tunezji i Libii - "Arabska Wiosna" obaliła w tym roku dyktaturę, trwa kampania przed pierwszymi w tym kraju wolnymi wyborami. Wygrają je zapewne - podobnie jak niedawno w Tunezji - partie islamskie. Jednak Egipt to nie Tunezja, a egipscy islamiści są znacznie bardziej radykalni niż ich tunezyjscy bracia.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Głosowanie do Zgromadzenia Ludowego, niższej izby parlamentu - różniące się od tego, jakie znamy w Europie, bo aż trzystopniowe - zacznie się w poniedziałek, 28 listopada, i będzie trwać także nietypowo, bo przez ponad miesiąc. Na początku listopada, gdy kampania zaczęła się oficjalnie, Wysoka Komisja Wyborcza przedstawiła 22 listy i nazwiska aż 6 tysięcy kandydatów ubiegających się o 498 miejsc w Zgromadzeniu.

Jak potoczą się losy egipskiej transformacji?

Bracia zyskują popularność

Ze względu na bardzo zawodne w Egipcie sondaże przedwyborcze, pierwszym miarodajnym sprawdzianem poparcia, jakim cieszą się różne ugrupowania, były niedawne wybory nowych władz w związku zawodowym nauczycieli, a także w stowarzyszeniach lekarzy i dziennikarzy. Okazało się, że we wszystkich zdecydowane zwycięstwo odnieśli kandydaci popierani przez Bractwo Muzułmańskie: zdobyli ponad 50 proc. głosów.

Triumf Braci Muzułmanów potwierdzałby opinię, że w wolnych wyborach należy spodziewać się zwycięstwa islamistów. Bo jeśli wśród wykształconych Egipcjan kandydaci popierani przez Bractwo uzyskali tak wysokie poparcie, to przecież wśród bardziej konserwatywnych, niższych warstw społeczeństwa powinni osiągnąć jeszcze lepszy wynik.

Jednak nie wszyscy zgadzają się z takim poglądem - i z wynikami sondaży. "Optymiści" powołują się na wrodzony rozsądek Egipcjan, którzy - mimo swego konserwatyzmu - nie lubią, gdy ktoś próbuje zadekretować im "jedynie słuszną" interpretację islamu. Zwracają też uwagę na podziały w ugrupowaniach religijnych, którym nie udało się zawiązać wspólnej koalicji.

Wszelako taką argumentację łatwo jest podważyć. Wprawdzie w zbliżających się wyborach 14 świeckich list konkuruje z 8 listami ugrupowań muzułmańskich, ale w egipskiej prasie nie brak dowodów na koordynację wyborczej strategii między islamistami, którzy mają np. uzgadniać kandydatów w poszczególnych okręgach. Brak zaś informacji o podobnych działaniach ze strony liberałów, nacjonalistów czy lewicy.

"Wszystko lepsze od Mubaraka"

Byłem w Egipcie tuż przed wybuchem rewolucji w styczniu; w Kairze dyskutowałem z Tamerem, starym znajomym, bardzo podekscytowanym informacjami o planowanej demonstracji przeciwników Mubaraka. Zapytałem, czy on, długowłosy miłośnik zachodniego kina, nie obawia się, że protesty przejmie Bractwo Muzułmańskie? Powszechna (i, jak się okazało, mylna) była wówczas opinia, że bez Bractwa egipska opozycja niewiele wskóra, gdyż jedynie islamiści mogą zmobilizować i wyprowadzić masy na ulice. - A niech przejmują, wolę już Braci Muzułmanów od dyktatury Mubaraka - z przekorą odparł wtedy Tamer.

Był koniec grudnia 2010 r., organizatorzy protestów dopiero skrzykiwali się w internecie, a słynna strona na Facebooku "Wszyscy jesteśmy Khalidami Saidami" zaczynała zdobywać popularność. Khalid Muhammad Said był 28-letnim egipskim blogerem; w czerwcu 2010 r. został zabity na ulicy w Aleksandrii przez policję, a właściwie - zatłuczony na śmierć.

Ale w Egipcie wrzało nie tylko wśród młodzieży, dla której narzędziem komunikacji (a potem także samoorganizacji) stały się nowe media. Także w fabrykach tekstylnych w Delcie Nilu tliły się strajki - i to już od wiosny 2008 r.; uczestniczący w nich robotnicy w symbolicznym geście jako pierwsi podnieśli rękę na dyktatora, niszcząc w Mahalla al-Kubra wielki billboard z jego portretem.

Bracia zaskoczeni rewolucją

Wtedy, prawie rok temu, Tamer przekonywał mnie z uporem, że protesty nie muszą skończyć się islamską rewolucją. I okazało się, że miał rację: egipska rewolucja, która w lutym obaliła Mubaraka, przebiegała pod hasłami wolności i sprawiedliwości, nie zaś islamu.

Islamiści zaś przyglądali się wydarzeniom ze stycznia-lutego z rezerwą, zaskoczeni odwagą zrewoltowanej młodzieży. Mogli być zaskoczeni, bo przecież przez ostatnie kilkadziesiąt lat to głównie oni lądowali w kazamatach ministra spraw wewnętrznych Habiba El-Adly, gdzie morderstwami i torturami zmuszano ich do milczenia lub emigracji. Tymczasem to młodym rewolucjonistom z Facebooka i robotnikom udało się zdetronizować egipskiego satrapę.

Jednak od tego czasu minęło dziewięć miesięcy - i okazało się, że ze zdobyczy rewolucji najbardziej korzystają właśnie oni, islamiści. Jest w tym poniekąd pewna ciągłość: w ostatnich dekadach dyktatury to islamiści coraz pewniej sprawowali rząd dusz w narodzie. Egipcjanie, pozbawieni możliwości artykułowania swych poglądów i upokarzani wszechobecną korupcją, coraz częściej okazywali swój sprzeciw ucieczką w ostentacyjną religijność. A pozycja islamistów miała też podłoże materialne: miejsce reżimu, z każdym rokiem ograniczającego świadczenia socjalne, zajmowały islamskie organizacje charytatywne. Jak grzyby po deszczu powstawały ośrodki medyczne, szkoły czy punkty żywienia ubogich, prowadzone przez Bractwo Muzułmańskie i silnych na prowincji salafitów (finansowanych z Arabii Saudyjskiej).

Zaraz po rewolucji przywódcy Bractwa, zdeprymowani jej sukcesami, prześcigali się w deklaracjach o samoograniczaniu. Obiecywali, że w wyborach wystawią kandydatów tylko w 40 proc. okręgów, że nie nominują kandydata w wyborach prezydenckich, że w Egipcie nie będzie teokracji.

Pokaz siły

Ale potem, z każdym dniem, liczba kandydatów Bractwa rosła. Dziś nie ma okręgu wyborczego, w którym nie startowałoby kilku kandydatów reprezentujących ugrupowania religijne. Prócz Sojuszu Narodowo-Demokratycznego (koalicji popieranej przez Bractwo), powstały też partie wyrosłe z ruchu salafitów, sufich i "nawróconych" na demokrację byłych terrorystów z Gamaa Islamija.

Od rewolucji upłynęło dziewięć miesięcy - i w zmęczonym protestami społeczeństwie islamiści zdobyli dominującą pozycję. Po tym, jak rewolucjoniści zostali poważnie osłabieni - zmaganiami z będącą ciągle u władzy armią, aresztowaniami i pacyfikacją strajków - jedyną siłą, jaka potrafi gromadzić dziś na ulicach miliony, są islamiści. Wielkie demonstracje ruchów religijnych przestraszyły wręcz obrońców świeckiego państwa.

Tymczasem islamiści demonstrują nie tylko po to, by pokazać swą silę. Chcą nie dopuścić do tego, by Najwyższa Rada Sił Zbrojnych - od upadku Mubaraka najwyższy organ władzy w kraju - uchwaliła jeszcze przed wyborami zbiór zasad, na których oprze się przyszła konstytucja. Islamiści sprzeciwiają się wszelkim próbom zadekretowania przed wyborami kształtu konstytucji, gdyż takie posunięcie wojskowych - określające np. prawa kobiet, a zwłaszcza świecki charakter państwa i pozycję w nim armii, także jako gwaranta tejże świeckości - ograniczy ich pole manewru, jeśli wygrają wybory.

W miniony piątek na wezwanie ruchów religijnych na placu Tahrir stawiło się 50 tys. ludzi - protestujących przeciw ingerencji armii w kształt konstytucji. Demonstracja zamieniła się w gwałtowne starcia z policją. Na ulicach Kairu rozgrywały się sceny jak z początku tego roku. Bilans minionego weekendu - to kilkunastu zabitych i około tysiąca (sic!) rannych. Gdy zamykaliśmy to wydanie "Tygodnika", na placu Tahrir nadal koczowały tłumy demonstrantów.

Atmosferę kampanii prowadzonej przez islamistów oddaje relacja z uroczystości święta ofiarowania, Id al Adha, organizowanego przez Bractwo w kairskiej dzielnicy Abbasyja. Dziennik "Al-Ahram" pisał: "W kazaniu imam przypomniał wiernym, by dążyli do budowy silnego islamskiego systemu w Egipcie i na całym świecie, jeśli chcą, by muzułmanie mogli zwalczyć zachodnią agresję wobec religii Proroka. Imam oskarżył też Egipcjan broniących świeckiego charakteru państwa, że są agentami Żydów, krzyżowców i zachodnich kolonialistów".

Tunezyjskie inspiracje

Gdy w grudniu 2010 r. jeździłem z Tamerem po ulicach Kairu, naszym dyskusjom w niekończących się korkach towarzyszyły relacje arabskiej sekcji BBC z Tunisu. Gdy zastanawialiśmy się, ile osób odważy się posłuchać wezwania młodej opozycji i przyjść 25 stycznia na plac Tahrir, z radia płynęły informacje o tunezyjskim bohaterze, Mohammedzie ­Bouazizi, który umierał w szpitalu po próbie samospalenia. Gdy zgadywaliśmy, jakie formy represji zastosuje egipska bezpieka, radio donosiło o strzałach, jakie tunezyjska policja oddała do demonstrantów w Sidi Bu Zajd i Kasserine. Ale wkrótce potem tunezyjska "Arabska Wiosna" obaliła dyktatora Ben Alego. Niedawno Tunezyjczycy głosowali - po raz pierwszy w wolnych wyborach [patrz "TP" nr 46 - red.]. Dziś, gdy wiadomo już, że wybory wygrał ruch umiarkowanych islamistów z Partii Odrodzenia (Ennahda), wielu Egipcjan znów słucha wieści z Tunisu.

Na razie Ennahda pozostaje dla wielu Tunezyjczyków - i dla Zachodu - wielką niewiadomą. Swą tożsamość czerpie wprawdzie z islamu, ale jej liderzy deklarują, że nie dążą do budowy państwa wyznaniowego. Krytycy są jednak podejrzliwi, nazywają tunezyjskich islamistów wilkiem w owczej skórze. Tunezyjscy dziennikarze zwracają uwagę na radykalne głosy sympatyków ugrupowania, np. podczas kazań w meczetach, gdzie imamowie często podważają legitymację świeckiego prawa, wypominając mu brak inspiracji w Koranie.

Tymczasem warto pamiętać, że Tunezja jest jednym z niewielu państw muzułmańskich, w których prawa mężczyzn i kobiet są praktycznie jednakowe. Tunezyjki zawdzięczają równouprawnienie Kodeksowi Stanu Cywilnego, wprowadzonemu jeszcze w 1956 r., który gwarantuje im m.in. równe prawa do rozwodu i opieki nad dziećmi, a także, co szczególnie istotne, znosi poligamię. "Równość płci, w tym równość wynagrodzeń w miejscu pracy, jest częścią naszego programu. Nikt w Tunezji nie będzie zmuszał kobiet do noszenia chusty. Same będą decydować, co nosić" - mówiła w rozmowie z BBC liberalna "twarz" Ennahdy, córka jej lidera Intissar Ghannuszi. "Zapytajcie ludzi, czemu na nas głosowali, a powiedzą o uczciwości w życiu publicznym i o tym, że chcą rządu, który nie będzie okradać obywateli. Ennahda wygrała, bo jest wiarygodna, gdy zapewnia, że ukróci korupcję" - podkreślała Ghannuszi, ubrana w gustowny hidżab.

Ciąg dalszy (wkrótce) nastąpi

Bahey el-din Hassan - dziennikarz egipskiej gazety "Al-Masry Al-Youm", który spędził ostatnio sporo czasu w Tunezji, opisując tamtejsze wybory - tak zdefiniował niedawno różnice między Tunezją a Egiptem: "Tunezyjscy islamiści są mniej reakcyjni. W odróżnieniu od ich egipskich odpowiedników, przyjęli program polityczny, a nie religijną platformę. Nie domagają się wprowadzenia prawa religijnego ani nawet uznania szariatu w konstytucji. Ale największe różnice widać w nastrojach obu społeczeństw. Ludzie, których spotykam w Tunisie, mogą się nie zgadzać co do wielu spraw, ale wszyscy - umiarkowani islamiści, ludzie ze świeckiej elity, związkowcy - są optymistami i wierzą, że ich kraj zmierza w dobrym kierunku. Dlaczego w Egipcie jest pod tym względem zupełnie inaczej? Bo Tunezyjczycy mieli szczęście, ich armia była słaba, elity polityczne mniej skorumpowane, a islamiści bardziej postępowi".

Skoro zatem ci bardziej optymistyczni i bardziej "uzachodnieni" Tunezyjczycy poparli masowo Ennahdę, to jak postąpią znacznie bardziej konserwatywni, a także znacznie bardziej dziś zmęczeni ostatnimi miesiącami Egipcjanie? Jak potoczą się dalej losy egipskiej rewolucji, czy też już raczej transformacji?

Gdy na początku przyszłego roku ogłoszone zostaną wyniki głosowania, przekonamy się, czy i tym razem Egipcjanie poszli śladem Tunezyjczyków.

MARCIN PAZUREK jest niezależnym dziennikarzem, przez 10 lat mieszkał, studiował i pracował w krajach Orientu: Indiach, Egipcie, Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Nad Nilem spędził 3 lata, gdzie ożenił się z Egipcjanką i gdzie przyszła na świat ich córka. Obecnie mieszka z rodziną w Pradze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011