Portrety Piekła

Ilustracja książkowa bywa świadectwem pychy. Także momentem odpoczynku w lekturze lub lakonicznym jej podsumowaniem. Rzadko stanowi rzeczywisty dialog artystów, taki, który wyprowadza ilustrację poza sztuki użytkowe. A jeszcze rzadziej - poza bezpośredniość przekazu dzieła, do którego się odnosi.

13.04.2003

Czyta się kilka minut

Największy w historii polskiej grafiki, znakomity cykl dantejski Jerzego Panka - kto wie, czy nie najbardziej dramatyczne doświadczenie artystyczne „Samotnika z ulicy Szerokiej” - miał swój początek w zamówieniu Państwowego Instytutu Wydawniczego, który w 1964 roku rozpoczął pracę nad jubileuszowym wydaniem „Boskiej Komedii”, zamawiając ilustracje u kilkunastu twórców. Wydarzenie to okazało się szczęśliwym impulsem; książka już powstała, a Jerzy Panek dalej wycinał w desce swoje piekielne głowy. Do 1970 roku powstało ponad sto drzeworytów.

Obecnie, po trzydziestu przeszło latach od zakończenia tej pracy, doszło wreszcie do podsumowania spotkania Panka z arcydziełem Dantego. Krakowska „Jan Fejkiel Gallery” wydała rozproszony dotąd cykl drzeworytów w formie albumu, uzupełnionego o teksty najwybitniejszych dziś znawców twórczości Panka: Jana Fejkla, Giseli Burkamp i Danuty Wróblewskiej.

Wyzwalające współczucie

Dzieło Dantego okazało się dla krakowskiego artysty inspiracją trudną, lecz uwalniającą myśl i wyobraźnię. Podobnie jak dla Giotta, Giovanniego di Paolo, Botticellego, Blake'a czy Dore'ego. W „Boskiej Komedii” Jerzy Panek zobaczył coś bardzo bliskiego, codziennego, doświadczanego na własnej skórze lub oglądanego z okien pracowni - tej w podmiejskim Prokocimiu i tej na opuszczonym Kazimierzu. Dostrzegł groteskowy tragizm człowieka - wieczny przymiot jego doczesności. Pisał: „U Dantego chodzi przede wszystkim o los człowieka. Zwłaszcza o piekło. Tylko »Piekło« (...) naprawdę czytałem dokładnie. Bo wzrusza mnie głównie śmierć, cierpienie”.

„Piekielne” drzeworyty - ekspresyjne dzięki znajdywanej szybko syntezie, uosobione, choć coraz bliższe abstrakcji, uogólnione, lecz kryjące w sobie konkret życiorysów, monumentalne, ale zachowujące odpustową prostotę, przestrzenne, choć zredukowane do pojedynczego, płaskiego znaku - nie budzą jednak rozpaczliwego przerażenia ani łatwej moralizatorskiej grozy. Owocują raczej wyzwalającym współczuciem, zrozumieniem, poczuciem więzi.

Świadomość przynależności do piekielnego świata łączy współczesnego grafika z czternastowiecznym poetą, „w połowie życia” wędrującym przez potępieńcze kręgi (a dzięki formie także z innymi artystami, choćby Picassem czy Klee'm). To samo poczucie zamienia pojedynczy znak graficzny w wielowątkową narrację epopei.

Twarz poety

Dlatego centralną postacią cyklu Panka jest sam Dante - składający świadectwo tamtej rzeczywistości. Czasem twarz poety wydaje się wręcz wczesnorenesansowym portretem z profilu, poprzez rysy twarzy podkreślającym siłę charakteru. Kiedy indziej ten sam profil staje się tajemniczą wenecką maską. Pniem drewna. Ludowym świątkiem. Albo wiecznie powracającymi Rycerzem, Błaznem, Wędrowcem, Mędrcem czy Kupcem. Tak oto twórca - poprzez swoje dzieło - skupia w sobie pojedyncze losy. Nie tylko te zobaczone w piekielnych kręgach. Także te przyszłe, które do nich dołączą.

Świadectwu trzeba zapewnić kontynuację. I jak dawny poeta potrzebował w podziemnej krainie przewodnika i mistrza, który nie pozwoliłby mu pobłądzić (a autorytetem tym mógł być tylko inny współczujący artysta), tak też Dante staje się teraz przewodnikiem po piekle Jerzego Panka - wypełnionym tymi samymi potępionymi, dziś jednak noszącymi już zupełnie inne imiona i zupełnie inne historie.

Profile poety stają się więc w pewnym sensie autoportretami grafika, unieruchamiającymi czas odbiciami lustrzanymi. Zapowiedź osobistego wymiaru całego cyklu kryje się być może na samym jego początku. Pierwsze, ilustrujące Pieśń XVIII „Piekła” drzeworyty to pozornie anonimowe, lecz przecież niepowtarzalne w swej emocjonalności „Głowy”.

Pierwsza to wszechogarniający krzyk przerażonej rozpaczy, z której nie sposób już samodzielnie się wydobyć. Dziś powiedzielibyśmy może: stan głębokiej psychozy. Albo raczej poczucie metafizycznej pustki. Inna „Głowa” wydaje się pogodzona ze światem, patrzy nań przyjaźnie, ale z przymrużeniem oka - bo przecież nie trzeba traktować go poważnie. A skoro tak, można sobie pozwolić na dystans wobec samego siebie, można ujawnić własną groteskowość („Głowa IV” np. upodabnia się do słonia i nie wiadomo już, czy to ucho zamieniło się w długą trąbę, czy na odwrót).

Pospolity dialekt

Tak właśnie w czeluści rodzi się otucha. Śmiech - ten przyjazny i dobroduszny - nawet jeśli nie prowadzi do całkowitego wyzwolenia, to przynajmniej przynosi ulgę w cierpieniu, uspokojenie. Takie właśnie są „Głowy” III i VII, a właściwie ich zredukowane do minimum zarysy, w których za każdym razem najważniejsze wydają się krążki oczu. Pozbawione źrenic, brwi i rzęs, nie są jednak puste. Nie tylko obserwują, ale uczestniczą w świecie. Dowartościowują go.

Bo piekło Panka - podobnie jak w „Boskiej Komedii” - nie może być przecież gdzieś daleko. Zaludniają je sami znajomi, przyjaciele, sąsiedzi. Czy „Rozcięta głowa” nie należy przypadkiem do jakiegoś kazimierskiego rzezimieszka, który wracając z taniego baru na Placu Nowym pokłócił się z kumplem o butelkę wódki, co skończyło się wizytą na pogotowiu? Czy „Czarna Aktorka” nie odwiedzała czasem artysty-samotnika w jego pracowni, by zakleić plastrem pękniętą okienną szybę albo przynieść paczkę herbaty, która „właśnie się skończyła”? Czy „Ladacznica” nie była stałym gościem komisariatu przy Szerokiej?

Wszyscy ci potępieńcy nie mają w sobie nic z wszechmocy Frankensteina ani z patosu Lady Makbet. Nie mówią językiem wysokiej literatury, ale pospolitym dialektem. Ich grzechy, czy może raczej grzeszki, są w gruncie rzeczy przyjazne światu. Odkrywają jego urodę i bogactwo, wnoszą weń odrobinę ogrzewającego ciepła. Dlatego właśnie drzeworyt, który ze względu na materiał budzi skojarzenia z ogniem - mało subtelny, ale jakże swojski, zbliżający grafikę do ludowych świątków - jest najlepszą formą, by o nich opowiedzieć.

Pokonać samotność

Współczujące autoportrety człowieka oswajają Diabła. Pankowe piekło usytuowane jest gdzieś w okolicach wiejskich jarmarków. Jego Diabły bardziej przypominają Rokitę niż Lucyfera. Noszą kozie bródki (a jak wiadomo, samotnik z Szerokiej bardzo lubił te sympatyczne zwierzęta), czasem przypominają najzwyklejszą krowę, a gdy zademonstrują rogi - ślimaka, któremu właśnie zaoferowano „sera na pierogi”. Czarty mieszają się z potępionymi, bo - zamieszkując wieczne piekło codzienności - w pełni dzielą ich los.

Czy gdzieś poza tym światem „Ladacznic”, „Czarnych Aktorek”, „Rozciętych Głów”, „Starców” i „Wilczyc” kryje się nadzieja na ostateczne wyzwolenie? Takie, które nie jest tylko zapomnieniem lub chwilowym uśmierzeniem bólu? Artysta - ukryty w swej pracowni, ale jak nikt inny szanujący przyjaźń - wiedział, że aby wyjść z piekła, trzeba pokonać samotność.

Najpierw wydaje się, że każdy drzeworyt Pankowego cyklu to istna emanacja niedostępnej pojedynczości. Ale już po chwili trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie postaci pojawiające się na kolejnych kartach wchodzą między sobą w bliskie relacje. Kto wie, czy elementem jednającym ludzi i demony, świat winy i świat przebaczenia nie są zwierzęta - leopardy, lwy, wilki. Przybywszy prosto z macew starego żydowskiego cmentarza Remu'h, znajdującego się kilka metrów od pracowni grafika, pozostają na granicy tego, co ludzkie, doczesne i tego, co nadludzkie, wieczne.

Jerzego Panka nigdy nie zainteresował „Raj”. Zamiast niego wyobrażał sobie często prowadzącą do czeluści bramę, opatrzoną owym słynnym napisem: „Przeze mnie droga w miasto utrapienia, / Przeze mnie droga w wiekuiste męki, / Przeze mnie droga w naród zatracenia. (...) / Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Różnie wygląda ta tajemnicza brama. Czasem pozostaje mocno zaryglowana, niedostępna. Czasem u jej wrót czai się wilk. Czasem strzegą jej ludzkie czaszki. Ale wielki strach rodzi się dopiero wtedy, gdy - wpółotwarta - okazuje się pojedynczą, osamotnioną „Głową mężczyzny”. Czy tu zaczyna się i kończy prawdziwe piekło?

„DANTE JERZEGO PANKA”, koncepcja i opracowanie: Jan Fejkiel, Kraków 2002.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2003