Portret nieznanego żołnierza

Samotny mężczyzna, zagradzający drogę kolumnie czołgów - to zdjęcie zna cały świat. Jest symbolem wydarzeń na pekińskim Placu Tiananmen wiosną 1989 r. Co się stało z jego bohaterem?

10.06.2008

Czyta się kilka minut

Był 5 czerwca 1989 r. Poprzedniego dnia nad ranem chińska armia, wyposażona w czołgi, pod osłoną ciemności "oczyściła" plac, na którym od sześciu tygodni trwały pokojowe protesty. Do dziś nie wiadomo, ilu ludzi wtedy zginęło.

Następnego poranka, gdy kolumna czołgów opuszczała Plac Tiananmen, wydawało się, że w mieście zapanował spokój, pełen rozpaczy i rezygnacji. Scena, która w tym momencie rozegrała się na oczach zachodnich dziennikarzy - mieszkali w hotelu obok - miała w sobie coś surrealistycznego.

Niewielkiej postury mężczyzna wybiegł na ulicę. Jadący na czele czołg próbował go wyminąć. On nie ustępował. Gdy wydawało się, że za ułamek sekundy znajdzie się pod gąsienicami, kolumna zatrzymała się. Mężczyzna wskoczył na pancerz i otworzył klapę w wieżyczce czołgu. Nie wiadomo, co mówił do żołnierzy. Po chwili podbiegło kilku ludzi i odciągnęli go.

To zdarzenie przy Bulwarze Niebiańskiego Pokoju udało się utrwalić na filmowej kliszy. Zdjęcie mężczyzny zagradzającego drogę czołgom obiegło świat. Dziś mało kto wie, że było kilka podobnych do siebie zdjęć, wykonanych przez trzech fotoreporterów. Jednym z nich był Charles Cole, który zajście oglądał z hotelowego balkonu. "Byłem przekonany, że ten człowiek lada chwila zginie. Czułem, że muszę to zarejestrować" - wspomina po latach.

Cole miał świadomość, że z dachów okolicznych budynków przez lornetki obserwują go agenci tajnej policji. Wyjął film z aparatu i, umieściwszy go w plastikowym pojemniku, wrzucił do spłuczki klozetowej. Zaraz potem wtargnęli tajniacy i skonfiskowali mu film, ale inny. Do hotelu udało mu się wrócić dopiero dwa dni później. Znalazł pojemnik tam, gdzie go zostawił: "Na szczęście nikt w tym czasie nie spuścił wody".

Człowiek i czołg

O anonimowym bohaterze - jego odwadze i nadziei - pisały zachodnie gazety. Ale nikt nie wiedział, kim był i co się z nim stało. Czy został zatrzymany przez tajną policję? Czy też udało mu się umknąć w bezpieczne miejsce? Czy żyje?

Kilkanaście lat później odpowiedzi na te pytania szukał amerykański dziennikarz i dokumentalista Anthony Thomas. W 2006 r. zrealizował dla telewizji PBS film o losach "Człowieka od czołgu".

Zdołał ustalić jedno: jego los pozostaje tajemnicą.

Latem 1989 r. brytyjski "Sunday Express" poinformował, że zna nazwisko człowieka, który w zachodnich mediach określany był jako tank man: miał to być Wang Wei Lin.

Wkrótce potem "Evening Standard" twierdził, że widziano go z ogoloną głową na dziedzińcu jednego z więzień. Czy został stracony? Rok później dziennikarka Barbara Walters z telewizji ABC zapytała przyszłego premiera Chin, Jiang Zemina - w nadawanym na żywo wywiadzie - o losy "Człowieka od czołgu". Zaskoczony Zemin odpowiedział łamaną angielszczyzną: "Myślę, że nie zabić". Ale nie chciał lub nie potrafił powiedzieć, czy mężczyzna został aresztowany i gdzie jest. Odtąd słuch o nim zaginął.

Rozmówcy Thomasa, świadkowie wydarzeń, wątpią w prawdziwość doniesień brytyjskich bulwarówek. Gdyby rzeczywiście ktoś ustalił, jak "Człowiek od czołgu" się nazywał, wcześniej czy później dowiedzieliby się o tym inni - tak uważa kanadyjska pisarka i dziennikarka Jan Wong. Sam Cole, autor zdjęcia, sądzi jednak, że mężczyzna najprawdopodobniej nie żyje: "Byliśmy świadkami licznych egzekucji, które pokazywała chińska telewizja. Traceni byli ludzie za drobniejsze przewinienia niż tak poważne poniżenie władzy, jakiego on się dopuścił". Być może mężczyzna do dziś przebywa w jakimś obozie. Ale trudno uwierzyć, by tajni agenci, którzy obserwowali zajście, pozwolili mu bezkarnie zniknąć w tłumie. Prawdopodobnie to oni odciągnęli go od czołgu.

Jan Wong, która była świadkiem zajścia, jest jednak przekonana, że gdyby chłopaka pojmano, chińskie władze zrobiłyby z tego propagandowy użytek: "Na pewno by się tym pochwalili. Myślę, że ci, którzy do niego podeszli, byli po prostu dobrymi, zatroskanymi ludźmi. Widziałam, jak tajniacy obchodzą się z Chińczykami: są brutalni, wykręcają ręce, biją, kopią. Więc wydaje mi się, że ktoś po prostu chciał mu pomóc i że nie było to aresztowanie. To, że od tego przedziwnego zdarzenia nigdy o nim nie usłyszeliśmy, świadczy, że on gdzieś żyje. Nie znaleźli go, a on na pewno nie przyznaje się, kim jest".

Unicestwianie pamięci

Zdjęcie bezbronnego Chińczyka, który rzuca wyzwanie totalitarnej machinie, przemawiało do wyobraźni świata. Tymczasem w Chinach jest nieznane.

Filmowiec Thomas pokazał je studentom prestiżowej uczelni w Pekinie, bez żadnych wyjaśnień. I choć zwykle na pytania lub wzmianki dotyczące wydarzeń z 1989 r. czy nawet polityki reagowali nerwowo - podczas nagrań wszystkim zagranicznym dziennikarzom towarzyszą rządowi "opiekunowie" - tym razem nikt nie okazał zaniepokojenia. "To musi być chyba jakaś wojskowa parada" - zastanawiała się jedna z dziewcząt. Pozostali nie mieli pojęcia, o co chodzi. Zdjęcia nigdy przedtem nie widzieli.

Portal Google.com, którym chętnie posługują się zachodni użytkownicy internetu, na hasło "tank man" w ułamku sekundy wyszukuje setki odsyłaczy. Ci, którzy korzystają z chińskiej wersji tego portalu, Google.cn - dostępnej w Chinach i cenzurowanej - o zdjęciu nie dowiedzą się nic. Technologii, które umożliwiają władzom kontrolowanie przepływu niewygodnych informacji w internecie, dostarczają zachodnie firmy.

Być może ta XX-wieczna ikona przedstawia coś więcej niż tylko rozpacz bezbronnego człowieka. Być może jest także symbolem obojętności lub bezsilności tych, którzy się jej przyglądają. Dla chińskiego reżimu anonimowy mężczyzna był bardziej niebezpieczny niż zdesperowany tłum: mógł w ludziach budzić marzenia i nadzieję.

Być może wymazanie go z pamięci i unicestwienie chińskich nadziei, przy milczącym współudziale Zachodu, to większy dramat niż śmierć pod gąsienicami czołgu?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2008