Popiełuch, mały papież

Ks. Jan Sikorski: Kazania ks. Jerzego ludzie po prostu chłonęli. To było niezwykłe. Był z nimi zespolony, oni mu jakby wisieli na ustach. Rozmawiał Tomasz Potkaj

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Tomasz Potkaj: Jak Ksiądz poznał ks. Jerzego?

Ks. Jan Sikorski: Najpierw przez opowiadania. Mój kolega, ks. Bogdan Liniewski, znał go jeszcze z seminarium i często wspominał w rozmowach o niejakim "Popiełuchu". Spotykali się często, wyjeżdżali na wakacje, opowieści było dużo i były raczej anegdotyczne. Początkowo nawet nie wiedziałem, o kogo chodzi. Tak na serio usłyszałem o nim dopiero, kiedy podczas strajku w sierpniu 1980 r. zaczął odprawiać Msze dla hutników. No, ale wtedy usłyszeli o nim wszyscy.

Osobiście poznaliśmy się kilkanaście miesięcy po Sierpniu, na początku stanu wojennego. Byłem wtedy ojcem duchownym w warszawskim seminarium, a równocześnie miałem zgodę władz na odwiedzanie internowanych w Białołęce i Olszynce Grochowskiej. Pewnego dnia ks. Jerzy przyszedł do mnie do seminarium i przyniósł mnóstwo materiałów - jakichś druków, ulotek, modlitw dla uwięzionych z prośbą, abym im to zawiózł. Przy okazji prosił, by przekazać pozdrowienia - i tu wymienił kilka czy nawet kilkanaście nazwisk, co uświadomiło mi, jak wielu tych ludzi zna.

Kiedy odprawiłem Mszę dla osadzonych w Białołęce i w ramach "ogłoszeń parafialnych" przekazałem internowanym pozdrowienia od ks. Popiełuszki, ich reakcja była natychmiastowa i żywiołowa. Po Mszy podchodzili i prosili o przekazanie mu różnych informacji, kiedy będę się z nim widział.

Bywał Ksiądz na odprawianych przez ks. Jerzego Mszach za Ojczyznę?

Bywałem, chociaż nie od razu. Sam się dziś zresztą zastanawiam, dlaczego. Znałem już wtedy Jerzego z kościoła seminaryjnego przy Krakowskim Przedmieściu, w którym wtedy pracowałem, a na Żoliborz nie jest w końcu tak daleko; moje obowiązki seminaryjne też nie tłumaczą wszystkiego. Powodem, że na Mszy za ojczyznę po raz pierwszy pojawiłem się w sierpniu 1984 roku, a więc na dwa miesiące przed jego śmiercią, było chyba to, że wielu księży, z którymi miałem wtedy kontakt, przejęło po trosze optykę władzy - określając to, co robi ks. Jerzy, mianem działalności politycznej. Dziś myślę, że w jakimś stopniu ja także podzielałem tę opinię.

To było lekceważenie? Nieufność? Oportunizm?

W moim przypadku raczej dystans. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co dzieje się w kościele św. Stanisława. Docierały do mnie jakieś opinie, że ks. Jerzy pisze kazania, ale nie potrafiłem sobie tego wyobrazić: pisze, a więc rozdaje je przed Mszą? Już wydrukowane?

Ja sam zresztą odprawiałem takie patriotyczne Msze dla środowiska byłych internowanych w kościele seminaryjnym w pierwszą niedzielę po trzynastym każdego miesiąca. Kiedyś ks. Jerzy przyszedł na tę Mszę, może zaprosił go ktoś z tego środowiska, nie pamiętam dokładnie.

Pamiętam za to entuzjazm, jaki wzbudził swoją obecnością. Chyba wtedy, w kościele seminaryjnym, ogłoszono go duszpasterzem Solidarności. No i w końcu postanowiłem pojechać i sam zobaczyć, co też ten Jurek tam robi.

I co Ksiądz zobaczył?

Tłumy. Przeżyłem szok. Wydawało mi się, że w moim kościele są tłumy, bo przecież było pełno ludzi, ale wobec tego, co zobaczyłem, moje Msze wydały mi się kameralne. Zobaczyłem też świetną organizację, służbę porządkową, nagłośnienie. W zakrystii przygotowywałem się do koncelebry wraz z dużą grupą księży, mając poczucie, że zostaję wciągnięty w tryby jakiejś wielkiej liturgicznej machiny, która, co tu dużo mówić, bardzo mi zaimponowała.

Pamięta Ksiądz kazanie?

Pamiętam atmosferę. Kazanie ks. Jerzego ludzie po prostu chłonęli. To było niezwykłe. Był z nimi zespolony, oni mu jakby wisieli na ustach. Reagowali na każde zdanie, które było dla nich ważne. A w trakcie cisza, skupienie. Po Mszy dziękczynienie prowadzone przez naszych czołowych aktorów. To wszystko zrobiło na mnie kolosalne wrażenie.

Potem podszedłem i powiedziałem mu: "Jurek, ty jesteś mały papież. A ten plac wypełniony ludźmi będzie kiedyś nazwany twoim imieniem". Skwitował to nieśmiałym uśmiechem. Wróciłem do seminarium i opowiedziałem kolegom księżom o tym, co widziałem.

Od tego czasu starałem się uczestniczyć we Mszach za Ojczyznę, mając poczucie, że każda z nich to jakby dwie godziny wolnej Polski. Ich klimat był niepowtarzalny. Pośrodku zniewolonego PRL-u, w którym wszyscy żyliśmy, nagle w klimacie wolności odbywa się misterium publicznej modlitwy.

Pamiętam taką scenę: ks. Jerzy staje obok plebanii, naprzeciw kamer telewizyjnych zachodnich stacji, reflektorów, mikrofonów. Potęga świata mediów i on jeden, drobny, osamotniony. Pomyślałem wtedy: "Czym to się skończy?" i ogarnęły mnie jakieś złe przeczucia. Czułem, że tego nie da się już zatrzymać, że on jest rzecznikiem uciemiężonego narodu, że w tej roli staje przed dziennikarzami i wypowiada się w naszym imieniu, choć formalnie jest szeregowym księdzem. Nie wikarym nawet, jedynie rezydentem.

Czy ks. Jerzy dawał wyraz tym przeczuciom?

Pamiętam, jak spotkałem się z nim w Dębkach, chyba w ostatnie wakacje. Zaczął mi opowiadać: "Wiesz, tu za mną dwa samochody jechały, od samej Warszawy, udało mi się ich zmylić". Słuchałem tych opowieści rodem z filmu kryminalnego i myślałem: "Chyba trochę przesadzasz". Okazało się, że nie. Przecież przyjechali po niego do Dębek, uciekał przez okno, to zresztą znana historia. Nie zdawałem sobie sprawy ze skali działań, jakie SB podjęła wobec tego człowieka.

Dębki były wtedy elitarne. Przyjeżdżali tu artyści, aktorzy, pisarze i widziałem, jakim poważaniem i szacunkiem cieszył się wśród nich ks. Popiełuszko. To samo zaobserwowałem w Gdańsku, w kościele św. Brygidy, gdzie pojechaliśmy razem na zaproszenie prałata Henryka Jankowskiego. Wszędzie, gdzie się pojawił ks. Jerzy, był słuchany i ceniony.

Pamiętam, jeden z moich kolegów księży, profesor seminarium, dość sceptycznie oceniający jego działalność, już po śmierci ks. Jerzego powiedział mi: "Odwołuję wszystko, co wcześniej na jego temat mówiłem. To męczennik".

A jak Ksiądz zareagował na wiadomość o śmierci ks. Popiełuszki?

Pobiegłem do kościoła św. Stanisława. Było późno, chyba po 22.00, zostałem. Zbliżała się północ, więc zaproponowałem, że może byśmy odprawili Mszę św. - proboszcz, ks. Teofil Bogucki, był wtedy w szpitalu. Wygłosiłem zaimprowizowaną homilię - trudno mi było mówić, bo nie wiedzieliśmy wtedy, co się naprawdę stało ani co będzie. Potem ksiądz prymas mianował mnie szefem zespołu mającego kontynuować Msze za ojczyznę na czas nieobecności proboszcza Boguckiego. Co miesiąc przychodziły na nie tłumy, podobnie jak za życia ks. Popiełuszki.

Atmosfera Mszy za Ojczyznę była niezwykła, ale poza wszystkim, wygłaszane przez ks. Popiełuszkę homilie to była bardzo porządna, także od strony warsztatowej, robota.

Jerzy był świetnie przygotowany do homilii. Bardzo solidnie do nich podchodził. Pisał je, myślał, chodził z tymi pomysłami. Nie był dobrym mówcą. Czytał takim trochę drewnianym głosem i gdybym był jego mentorem, dałbym mu szereg uwag: tu wzmocnij, tu zawieś głos, tu zbuduj napięcie. Ale w tych homiliach chodziło o treść. I ta treść trafiała do słuchaczy idealnie.

A w jaki sposób powstawały te homilie?

Za krótko się znaliśmy, żebym to wiedział. Wiem od księży, że konsultował to, co miał powiedzieć. Ale od siebie mogę dodać, że miał warsztat. Punktem wyjścia była Ewangelia. Zawsze były też odniesienia do wydarzeń bieżących, czasem aluzyjne, czasem bardzo dosłowne, regułą były cytaty z kard. Wyszyńskiego, poetów, najczęściej romantycznych, co, jak sądzę, w jakiejś mierze zawdzięczał artystom, z którymi miał kontakt, choć oczywiście samodzielnie dobierał fragmenty i cytaty.

To były świetnie przygotowane, przemyślane kazania, w których nie było przypadkowości. Również dlatego, że musiał liczyć się z tym, iż są nagrywane przez funkcjonariuszy SB i szczegółowo analizowane także pod kątem możliwości postawienia zarzutu. I musiał brać za to odpowiedzialność. A przecież nie miał warunków do pogłębionej lektury, rozmyślań - proszę pamiętać, że on żył w biegu, był oblegany przez ludzi. W tym sensie był męczennikiem sprawy. Przychodzili do niego różni ludzie; byli tacy, co w jego pokoju czuli się jak u siebie w domu. Jedni wchodzili, inni wychodzili, czasem to bardziej przypominało dworzec niż mieszkanie. Pamiętam, jak idąc do niego, spotkałem na schodach prof. Klemensa Szaniawskiego, w owym czasie wybranego na rektora UW, uczonego światowego formatu. I pan profesor z radością, jakby obwieszczał mi jakąś dobrą nowinę, mówi: "Ja przed chwilą rozmawiałem z ks. Popiełuszką". Myślę sobie: wielki profesor jest zaszczycony rozmową ze zwyczajnym księdzem. Ta rozmowa musiała mieć dla niego ogromne znaczenie.

Co było osią kazań ks. Popiełuszki?

Ich przedmiotem były cnoty moralne: prawda, wolność, wychowanie, odwaga - to, co wydawało się wtedy najbardziej potrzebne. Przy czym ks. Jerzy włączał te tematy w bardzo rzetelną konstrukcję homiletyczną z cytowaniem autorytetów niepodważalnych. To było bardzo dobre. Podprowadzić pod temat, nie skończyć, pozostawić niedomówienie, a potem posłużyć się cytatem. A przy tym autor tych kazań nie był wyrafinowanym teologiem, ale po prostu absolwentem seminarium duchownego, co dla mnie jako wychowawcy, co prawda w czasie późniejszym, ale jednak, było powodem do jakiejś zawodowej dumy.

Jak ks. Jerzy traktował swoje kapłaństwo?

Był bardzo normalny, taki, jak trzeba. Co bożego, to Panu Bogu, co ludzkiego - człowiekowi. W kontaktach międzyludzkich był swobodny, koleżeński. Ale była w nim pryncypialność. Pamiętam naszą rozmowę na plaży w Dębkach o tym, jak powinniśmy zachować się wobec tego krzykliwego imperium, które nas otacza. I on wtedy mówił, że trzeba być nieustępliwym, swoje wiedzieć, swojego bronić, być stanowczym.

W sytuacjach trudnych wychodzi z człowieka to, kim jest naprawdę. Jerzy Popiełuszko poprzez fakt postawienia w sytuacji trudnej - taką była decyzja o odprawieniu Mszy dla hutników i jej późniejsze konsekwencje - stał się dobrym kapłanem i dobrym pasterzem dla swoich ludzi. To wydarzenie, które tak diametralnie zmieniło jego życie, pokazało też, jak wielki ładunek tkwi w kapłaństwie. Dlatego myślę, że to dla nas wielki skarb, że ksiądz Jerzy będzie beatyfikowany.

Ks. dr Jan Sikorski (ur. 1935) w 1979 r. został ojcem duchownym w seminarium warszawskim. W 1981 r. duszpasterz internowanych; po śmierci ks. Popiełuszki przejął prowadzenie Mszy za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki. Laureat Medalu Św. Jerzego za pracę duszpasterską z więźniami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Ks. Jerzy Popiełuszko (23/2010)